Выбрать главу

Dick podniósł przedmiot i powiedział:

— Pewnie kamień na niego spadł i wgniótł.

— Nie, to nie kamień. Tak było od nowości — powiedział Tomasz, podchodząc do Dicka i wyjmując mu przedmiot z ręki. — Tu był nasz ostatni popas przed do liną. Ostatni popas. I ktoś… No, oczywiście Veitkus! To jest manierka Veitkusa Ale się ucieszy, kiedy mu ją przyniesiemy!

— To się nazywa manierka? — zapytała Marianna, przyglądając się błyszczącemu przedmiotowi.

Tomasz poruszył przedmiotem i wszyscy usłyszeli, że wewnątrz pluszcze woda.

— Wygodna rzecz — powiedział Dick.

— Specjalnie ją tak robili — powiedział Tomasz, ostrożnie odkręcając korek — żeby było wygodniej nosić na boku.

– Ładna — powiedziała Marianna.

— Będę z nią chodził na polowania — zdecydował Dick. — Veitkusowi manierka nie jest potrzebna, bo jest chory i ciągle siedzi w domu.

Tomasz uniósł manierkę do góry i powąchał.

— Cholera! — wykrzyknął. — Ja chyba zwariowałem.

— Co się stało? — zapytał Oleg Bardzo chciał potrzymać manierkę w rękach, była przecież dla niego symbolem tych wszystkich pięknych rzeczy, tych umiejętności, które zostały za przełęczą.

— Dzieciaki, słuchajcie, to przecież jest koniak!

Koza odeszła na bok i beknęła ze zdziwienia Oleg podszedł do niej. W zagłębieniu między kamieniami leżał stos metalowych puszek i malutkich naczynek Takiego skarbu nigdy w życiu nie widział i nawet nie wyobrażał sobie, że może istnieć.

— Tomaszu! — zawołał. Popatrz, co jeszcze tu zostawiliście, o czym zapomnieliście!

— Nie zapomnieliśmy — odpowiedział Tomasz. Rozumiesz, myśmy wtedy uwierzyli, że dojdziemy do lasu i po raz ostatni zjedliśmy prawdziwy posiłek. To są puszki po konserwach, rozumiesz? Niepotrzebne puszki po konserwach.

— Niepotrzebne?

— Wtedy wydawały się nam niepotrzebne — Tomasz znów powąchał zawartość manierki — Oszaleje, to mi się po prostu śni.

— A więc to prawda — powiedział Dick. — Więc na prawdę tędy szliście… Bo czasami wydawało mi się, że to tylko bajka, że wioska była zawsze — Wiesz, ja też czasami tak myślę — uśmiechnął się Tomasz.

Upił łyk z manierki, posmakował i zmrużył z zadowolenia oczy.

— Będę żył — powiedział. Rozkasłał się, ale nie przestał się uśmiechać.

Marianna zbierała puszki po konserwach i wkładała je do worka. Koza hałaśliwie wzdychała i popiskiwała. Jej puszki zupełnie się nie podobały. Były obce.

— Nie musisz ich ze sobą ciągnąć — roześmiał się Tomasz — Nie trzeba! To przecież tylko puste puszki. Jak będziesz chciała, to weźmiesz sobie choćby tysiąc. Rozumiesz?

— Nie wiem — powiedziała trzeźwo Marianna. — Jeśli nie znajdziemy niczego, te puszki mogą się nam bardzo przydać. Nie wrócimy z pustymi rękami. Z tych puszek ojciec potrafi wiele zrobić.

— W takim razie zabierzesz je w powrotnej drodze — zauważył Oleg, bardzo chciał spróbować koniaku, który tak ucieszył Tomasza.

— A jak ktoś je zabierze? — zapytała Marianna.

— Kto ma je zabrać? — zdziwił się Tomasz. — Przez tyle lat nikt nie ruszył. Kozłom puszki nie są potrzebne.

Marianna zebrała jednak puszki co do jednej. Nawet dziurawe.

Dick powiedział;

— Tomaszu, daj spróbować.

— Nie będzie ci smakować — odparł Tomasz — Koniak dla dzieci i dzikusów nie jest wskazany.

Podał jednak manierkę Dickowi. Zawsze trzeba prosić, pomyślał Oleg, ja zawsze tylko o czymś myślę, a Dick bierze.

— Tylko ostrożnie — powiedział Tomasz. — Jeden maleńki łyczek.

— Nie bój się odpowiedział Dick. — Jeśli ty możesz, to ja tym bardziej. Jestem od ciebie silniejszy.

Tomasz nie odezwał się, ale Olegowi wydało się, że stary mężczyzno lekko się uśmiecha.

Dick uniósł manierkę i pociągnął duży łyk. Widać ten koniak był bardzo gorzki, bo chłopak wypuścił naczynie i okropnie się rozkasłał. Tomasz ledwie zdążył chwycić manierkę.

— Przecież mówiłem — powiedział z wyrzutem, ale bez śladu współczucia.

Marianna podbiegła do czerwonego jak burak, nieszczęśliwego Dicka, który wydusił z siebie.

— Wszystko płonie!

— Dlaczego mu pozwoliłeś, dlaczego? — gniewała się Marianna na Tomasza. Rzuciła się do swojego worka i zaczęła w nim czegoś gorączkowo szukać. Oleg wiedział, że szuka ziela na oparzenie.

— Zaraz mu przejdzie — powiedział Tomasz — Przecież jesteś dzikusem, Dick. Powinieneś nieznany płyn potraktować jak truciznę i spróbować najpierw końcem języka…

— Uwierzyłem — warknął Dick — Rozumiesz, uwierzyłem! Ty przecież piłeś!

Czuł się poniżony, a poniżenia nie znosił.

— Masz trawkę — powiedziała Marianna — Pogryź, to pomaga.

— Nie trzeba — powiedział Dick.

— Już mu przeszło — mruknął Tomasz — Teraz mu już jest przyjemnie.

— Nie — powiedział Dick, ale skłamał.

Oleg widział, że Dick kłamie.

— Są jeszcze chętni? — zapytał Tomasz. — No jak, moi odważni współplemieńcy, kto jeszcze chce się oparzyć? Tylko pamiętajcie, że właśnie to amerykańscy Indianie nazywali wodą ognistą.

— A potem wpadli w nałóg i oddawali za bezcen ziemię białym kolonistom? — przypomniał sobie Oleg lekcję historii. Za taki sam koniak?

— Właśnie. Tylko tamte napoje były znacznie gorszej jakości. Tomasz przewiesił manierkę przez ramię Dick patrzył na nią łakomie. Chętnie wylałby z niej przeklęty koniak i nalał wody.

Rozsiedli się na kamieniach, żeby trochę odpocząć. Marianna rozdała wszystkim po garści suszonych grzybów i po kawałku wędzonego mięsa Kozie też dała trochę grzybów, na co Dick skrzywił się z niechęcią i naganą, ale nic nie powiedział. Koza schrupała poczęstunek i zerkała z nadzieją na Mariannę W tej okolicy trudno jej było zdobywać pożywienie, więc była głodna.

— Czy wszystkie wasze zapasy były w tych puszkach? — zapytał Oleg.

— Nie tylko — odparł Tomasz. — Jedzenie było w skrzynkach, pudełkach, pojemnikach, butelkach, tubkach, słoikach, workach i w różnych innych opakowaniach. Jedzenia, moi drodzy, było bardzo dużo. Były tam jeszcze papierosy, które mi się często śnią po nocach.

I nagle Oleg zrozumiał, że znalezienie manierki i puszek po konserwach podziałało nie tylko na niego czy Dicka. Najbardziej zmienił się po tym fakcie Tomasz. Jakby do tej chwili sam nie bardzo wierzył, że był kiedyś za przełęczą, miał coś wspólnego z innym światem, gdzie je się z błyszczących puszek i pije koniak z manierek. I ten, obcy, ale upragniony przez Olega i właściwie niepotrzebny Olegowi świat, natychmiast oddalił Tomasza. Przecież w istocie Tomasz był jednym z tych, zmarłych lub dożywających ostatnich dni ludzi, dla których las i te ośnieżone góry były symbolem ślepego zaułka i beznadziei, a dla Olega i tym bardziej Dicka — jedynym znanym miejscem w całym wszechświecie.

— Chodźmy — powiedział Tomasz, wstając z kamienia. — Teraz niemal już uwierzyłem, że dojdziemy, chociaż najtrudniejsza część drogi jest jeszcze przed nami.

Poszli dalej. Marianna trzymała się blisko Dicka, bo obawiała się, że mu się coś stanie. Marianna zawsze wszystkim współczuła. Ta jej cecha wzruszała Olega, ale teraz tylko złościła. Przecież było jasne, że Dickowi nic nie jest, tylko oczy mu błyszczą i mówi głośniej niż zazwyczaj.

— To są drzwi — powiedział Tomasz, idący obok Olega. — To są drzwi, za którymi zaczynają się moje wspomnienia. Rozumiesz mnie?