— Nic ci się nie stało?
Marianna płakała. Tuliła do piersi ruszający się worek z grzybami i gorzko płakała.
— No, powiedz, powiedz!
— Nasiona mnie pożądliły płakała Marianna. — Teraz będę dziobata.
— Szkoda, że tak szybko przybiegliście — powiedział Dick, wycierając krew z policzka. — Dopiero zaczynałem się rozgrzewać.
— Nie gadaj głupstw! — warknęła ciocia Luiza.
— Trzeci albo czwarty dałby ci radę — powiedział Siergiejew.
4
W drodze do wioski Dicka zaczęła trząść febra, bo ukąszenie szakala nikomu jeszcze nie wyszło na zdrowie. Wszyscy od razu poszli do domu Veitkusa. Veitkus był chory i leżał, a jego żona Aggie wydobyła z apteczki — skrzynki stojącej w rogu pokoju — okłady przeciwbólowe i nalewkę przeciwko jadowi szakala, potem przemyła Dickowi ranę i kazała mu położyć się spać. Marianna chciała go odprowadzić, ale Dick jej na to nie pozwolił. Za godzinę lub dwie gorączka spadnie, a Dick nie lubił, żeby go ktoś oglądał, kiedy jest obolały lub chory.
Aggie postawiła na stole miskę z cukrem, pędzonym z kłączy bagiennej osoki. Tylko ona i Marianna wiedziały, jak odróżnić słodką osokę od zwyczajnej. No i malcy, którzy potrafią wyczuć, która trawa jest słodka, o której nie wolno nawet dotknąć. Potem Aggie nalała do kubków wrzątku i każdy sam nabierał sobie łyżką gęsty i szary syrop. U Veitkusów odbywa się bez ceremonii. Do nich wszyscy lubią chodzić.
— To nic groźnego? — zapytał Tomasz gospodynię, jakby już trzy razy nie pytał o to samo.
— Na nim wszystko goi się jak na psie — odpowiedziała Aggie.
— A jednak masz wątpliwości? — zapytał Siergiejew.
— Nie mam żadnych — odparł Tomasz. — Bo nie mamy innego wyjścia. Proponujesz czekać jeszcze trzy lata? Do tego czasu wszyscy wymrzemy z wycieńczenia i biedy.
— Nie wymrzemy — odezwał się z pryczy Veitkus. Broda i szopa włosów na głowie zasłaniały całą twarz. Widać było jedynie czerwony nos i jasne plamy oczu. Nie wiadomo skąd wydobywał się cienki, piskliwy głos. — Po prostu ostatecznie zdziczejemy.
— To na jedno wychodzi — powiedział Tomasz. — Żebym tak dostał w swoje ręce tego łgarza Daniela Defoe!
Veitkus roześmiał się chrapliwie.
Oleg już nieraz słyszał takie rozmowy. Teraz to już przecież pusta gadanina. Postanowił pójść do spichlerza, gdzie Stary z uczniami ściągał skóry z zabitych szakali i porozmawiać ze Starym. Po prostu pogadać. Potem jednak spojrzał na miskę z syropem i zaczerpnął niepełną łyżkę. Wprawdzie swoją część zjadł w domu z matką już w zaprzeszłym tygodniu, ale tutaj też nie przyszedł się obżerać.
— Pij, Maryniu — powiedziała Aggie. — Zmęczyłaś się i musisz się pokrzepić.
— Dziękuję — odparła Marianna. — Pójdę namoczyć grzyby, bo mi usną.
Oleg przyglądał się Mariannie, jakby ją po raz pierwszy w życiu zobaczył. Tak się zagapił, że nawet zapomniał podnieść łyżkę do ust. Marianna miała wargi jak narysowane, wyraźnie zakreślone, nieco ciemniejsze na brzegach, cudowne wargi, jakich nie miał nikt w całej wiosce. Chociaż Marianna była trochę podobna do Siergiejewa. Troszeczkę. Była pewnie podobna również do matki, ale jej matki Oleg nie pamiętał. A może do swojego dziadka? Genetyka to zupełnie zdumiewająca rzecz. Stary w inspektach wykopanych za spichlerzem, w którym gospodarzyła Marianna, przeprowadził dla uczniów doświadczenie Mendla z grochem. No, nie z grochem, tylko z tutejszą soczewica Wszystko się zgadzało, ale z pewnymi poprawkami. To zrozumiałe inne garnitury chromosomów Marianna ma trójkątną twarz, kości policzkowe i czoło szerokie, a podbródek ostry, tak że oczy miały na twarzy bardzo dużo miejsca i całą ją zajęły. I bardzo długa szyję z różową blizną z boku, jeszcze z dzieciństwa Marianna przywykła do niej, a rozpacza z powodu nasionek. Czy to nie wszystko jedno, czy ktoś ma kropki na twarzy, czy ich nie ma? Wszyscy je mają A zamiast korali Marianna nosi na szyi, tak samo jak wszystkie pozostałe kobiety i dziewczęta z wioski, sznurek z drewniana buteleczką odtrutki. Mężczyźni noszą odtrutkę w kieszeni.
— Wyobraź sobie, że wyprawa zakończy się tragicznie — powiedział Siergiejew.
— Nie mam na to ochoty, skoro mam w niej uczestniczyć — odparł Tomasz.
Veitkus znów się roześmiał i coś zabulgotało po środku jego brody.
— Chłopcy, Dick i Oleg to nadzieja naszego osiedla jego przyszłość. Ty zaś jesteś jednym z czterech ostatnich mężczyzn.
— Dodajcie do tego rachunku mnie powiedziała basem Luiza i zaczęła hałaśliwie dmuchać w kubek, żeby ostudzić wodę.
— Nie przekonasz mnie powiedział Tomasz — Ale jeśli tak bardzo się boisz, zostawmy Mariannę na miejscu.
— To prawda, że lękam się o córkę. Ale teraz rozmawiamy o sprawach bardziej zasadniczych.
— Pójdę jednak namoczyć grzyby — powiedziała Marianna i zwinnie wstała z miejsca.
— Skóra i kości — powiedziała ciocia Luiza patrząc na nią. — Dosłownie skora i kości.
Przechodząc obok ojca, Marianna musnęła jego ramię koniuszkiem palców Siergiejew uniósł trójpalczastą dłoń, aby pogładzić rękę córki, ale Marianna wyśliznęła się i ruszyła ku drzwiom. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do wnętrza miarowy szum deszczu i głośno się zatrzasnęły. Oleg o mało nie pobiegł za Marianną, ale zdołał się powstrzymać, bo to jakoś nie wypadało.
Z drugiego pokoju wyszedł, chwiejąc się na nóżkach, jeden z synów Veitkusa. Miał może ze dwa lata Oleg nie bardzo znał się na wieku dzieci i dlatego stale się mylił. Pierwszy urodził się poprzedniej wiosny, a drugi niedawno, kiedy spadł śnieg, znaczy ma półtora roku. A w ogóle Veitkusowie mają sześcioro dzieci. Rekord światowy.
— Cukru — powiedziało gniewnie dziecko.
— Ja ci dam cukru! — oburzyła się Aggie — A zęby kogo bolą? Mnie? A boso kto chodzi? Ja?
Wzięła chłopczyka na ręce i wyniosła z pokoju.
Oleg zauważył, że jego ręka sama znów zaczerpnęła syropu z miski. Rozzłościł się na siebie i wylał syrop z powrotem. Pustą łyżkę wsunął do ust i oblizał.
— Daj, to ci naleję jeszcze trochę wrzątku — powiedziała ciocia Luiza. — Aż żal patrzeć na te nasze dzieciaki, bo zawsze są jakieś niedożywione.
— Teraz to jeszcze nic — odezwała się Aggie, wracając do gości. Zza przymkniętych drzwi drugiego pokoju rozlegał się basowy ryk Veitkuso juniora — Teraz grzyby się pokazały. I witaminy też są. Gorzej z tłuszczami…
— Zaraz sobie pójdziemy uspokoiła ją ciotka Luiza — Jesteś blada jak śmierć.
— Przecież wiesz dlaczego — powiedziała Aggie i spróbowała się uśmiechnąć, ale skrzywiło się tylko w bolesnym grymasie.
Aggie przed miesiącem urodziła martwe dziecko, dziewczynkę. Stary powiedział, że w tym wieku już nie powinna rodzić. Tym bardziej, że ma bardzo wycieńczony organizm. Ale dla niej obowiązek jest rzeczą najważniejszą. Ród musi trwać. Rozumiesz? Oleg rozumiał, chociaż nie lubił rozmów na ten temat, bo o takich rzeczach właściwie nie powinno się mówić.
— Dziękuję za poczęstunek — powiedziała ciocia Luiza.
— Zupełnie nie rozumiem, jak ci się udało utyć — rzucił Tomasz patrząc, jak ogromne ciało ciotki Luizy toczy się ku drzwiom.
— Nie utyłam, tylko spuchłam — odparła Luiza nie odwracając głowy. W drzwiach zatrzymała się i powiedziała do Olega. — Przez to całe zamieszanie zapomniałeś wpaść do Krystyny. Czekają tam na ciebie. To nieładnie.
Jasne, że nieładnie! Powinien zajrzeć tam już godzinę temu.