— Poczekaj. To nie jest baśń, tylko udokumentowany takt. Ten człowiek był ostatnim wikingiem. Oleg, pamiętasz, kto to byli wikingowie?
— Opowiadałeś o wikingach, nauczycielu.
— Wikingowie przemierzali morza, podbijali całe kraje, zasiedlili Islandię, lądowali w Ameryce, którą nazywali Winlandem, a nawet założyli własne królestwo na Sycylii. Mieli też dużą kolonię na Grenlandii. Było tam kilka osiedli z murowanymi domami, kościołami i tak dalej. Ale oto państwo wikingów upadło, ich okręty przestały wychodzić w morze. Ich kolonie dostały się innym narodom albo zostały porzucone. Przerwała się również łączność z kolonią na Grenlandii. A tymczasem klimat wyspy stawał się coraz surowszy, bydło padało, zasiewy wymarzały i grenlandzkie osiedla chyliły się ku upadkowi. Przede wszystkim dlatego, że utraciły kontakt z resztą świata Grenlandczycy, niegdyś odważni żeglarze, zapomnieli, jak buduje się statki i stopniowo wymierali. Wiadomo, że w połowie wieku XV w ostatnim grenlandzkim kościele odbył się ostatni ślub. Potomkowie wikingów dziczeli, gdyż było ich zbyt mało, aby przeciwstawić się żywiołowi, i zbyt mało, aby osiągnąć jakikolwiek postęp, a nawet zachować dotychczasowy poziom. Czy potrafisz sobie wyobrazić tragedię, jaką był ostatni ślub w całym kraju? — Stary zwracał się do matki.
— Twoja analogia mnie nie przekonuje — powiedziała matka. — Choćby wikingów było nie wiem jak wielu, nic nie byłoby w stanie ich uratować.
— A przecież oni byli przystosowani do klimatu. W ciągu pięciuset lat potrafili się przystosować. Ale wymarli, chociaż mieli jakąś alternatywę. Gdyby ten niemiecki statek zjawił się trzydzieści lat wcześniej — wszystko mogłoby ułożyć się inaczej. Wikingowie mogliby popłynąć na kontynent i wrócić do ludzkiej rodziny Albo nawiązaliby kontakt z innymi krajami, zjawiliby się u nich kupcy, nowi osiedleńcy, chociażby nowe narzędzia pracy, wiedza powszechna już w świecie, ale niedostępna wyspiarzom. I wszystko potoczyłoby się inaczej…
— Do nas nikt nie przypłynie — powiedziała matka. — Skończmy już z tym, Borys, dobrze?
— Nasz ratunek nie polega na wtapianiu się w przyrodę, na adaptacji do niej — powiedział starzec z niezachwianą pewnością. Tym razem zwracał się do Olega. — Potrzebujemy zastrzyku ludzkiej kultury, potrzebujemy pomocy ze strony reszty ludzkości. Pomocy w dowolnej formie. Dlatego właśnie nalegam, żebyś poszedł na przełęcz. My jeszcze pamiętamy. I naszym obowiązkiem jest przekazać tę pamięć wam.
— Przelewanie z pustego w próżne — powiedziała matka zmęczonym głosem. — Zagrzać wody?
— Zagrzej — powiedział Stary. — Napijemy się wrzątku. Grozi nam zapominanie. Już teraz nosicieli choćby drobin ludzkiej mądrości, cywilizacji, wiedzy jest coraz mniej. Jedni giną, umierają, inni zaś są zbytnio pochłonięci walką o egzystencję… I oto przychodzi nowe pokolenie. Ty i Marianna nie jesteście jeszcze tak wyraźnie na nowy sposób ukształtowani, stanowicie etap przejściowy. Jesteście jakby ogniwem łączącym nas z naszą przyszłością. Potrafisz sobie wyobrazić, jaka ona będzie?
— My nie boimy się lasu — powiedział Oleg. — Znamy grzyby i drzewa, możemy polować na stepie…
— Lękam się przyszłości, w której zapanuje nowy typ człowieka: Dick-myśliwy. On dla mnie jest symbolem ucieczki, symbolem porażki człowieka w walce z przyrodą.
— Richard to dobry chłopak. Może tylko trochę dziki — odezwała się matka z kuchni. — Niełatwo mu żyć samemu.
— Nie mówię o charakterze, tylko o zjawisku społecznym. Kiedy ty wreszcie nauczysz się abstrahować od powszednich kłopotów?!
— Czy ja będę abstrahować, czy nie, nie zmieni to faktu, że gdyby tej zimy Dick nie upolował niedźwiedzia, na pewno wyzdychalibyśmy wszyscy z głodu — powiedziało matka.
Dick już czuje się tubylcem, panem losu. Przestał chodzić do mnie pięć lat temu. Nie jestem wcale pewien, czy pamięta leszcze abecadło.
— A po co mu ono? — zapytała matka — Książek i tak nie ma. Nie ma też do kogo pisać listów.
— Dick zna wiele pieśni — powiedział Oleg. I sam je układa.
Trochę się zawstydził, że taką przyjemność sprawiła mu niechęć, jaką starzec okazywał Dickowi, i dlatego właśnie zaczął go bronić.
— Nie chodzi o pieśni. Pieśni, to zaranie cywilizacji. A dla malców Dick jest bożyszczem. „Dick-myśliwy”! Dla was zaś, głupie baby, wzorem wszelkich cnót. Dla dziewcząt — rycerzem. Nie zauważyłaś, jakimi oczami patrzy na niego Marianna?
Niech sobie patrzy, wyjdzie za niego za mąż. Czysty zysk dla wioski.
— Mamo! — nie wytrzymał Oleg.
— Co?
Matka nigdy nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Żyła w jakimś swoim świecie, zamierzchłym i starożytnym.
— Widzę, że cieszy cię świat Dicków-dzikusów? — Stary był wściekły. Rąbnął nawet pięścią w stół. — Świat sytych bystronogich dzikusów?
— A co możesz zaproponować w zamian?
— Jego — starzec położył ciężką dłoń na głowie Olega — Świat Olega, to jest mój świat, twój świat, który usiłujesz odrzucić, chociaż inny ci nie jest dany.
— Obawiam się, Borys, że nie masz racji — powiedziała matka i poszła do kuchni. Zdjęła tam z ognia miskę z wrzątkiem i przyniosła ją do pokoju. — Cukier nam się skończył.
— Mnie też — powiedział starzec — Teraz kłącza są chude, niesłodkie Aggie powiada, że jakiś miesiąc przyjdzie poczekać. Zadowolimy się chlebem. Przecież jesteś inteligentną kobietą i powinnaś wiedzieć, że jako społeczność zaczniemy się wyradzać, jeśli postawimy na Dicka, jeśli zastąpią nas dzikusy myśliwi.
— Nie zgadzam się z tobą, Borys — powiedziała matka — Najważniejszą rzeczą dla nas jest przeżyć. Mówię w tej chwili nie konkretnie o sobie, tylko o wiosce o dzieciakach. Kiedy patrzę na Dicka, lub na Mariannę, to zaczynam mieć nadzieję. Ty ich nazywasz dzikusami, a ja sądzę, że oni zdołali się przystosować. I jeśli oni teraz zginą — zginiemy wszyscy. To zbyt wielkie ryzyko.
— To znaczy, że ja się nie przystosowałem? — zapytał Oleg.
— Jesteś najmniej przystosowany ze wszystkich.
— Po prostu boisz się o mnie — powiedział Oleg. — i nie chcesz, żebym szedł w góry. A ja z kuszy strzelam lepiej niż Dick.
— Boję się o ciebie, pewnie że się boję. Mam tylko ciebie jednego. Jesteś wszystkim, co mi zostało. A ty z każdym dniem coraz bardziej się ode mnie oddalasz, uciekasz gdzieś, stajesz się obcy.
Stary chodził miarowym krokiem po pokoju. Robił tak zawsze, kiedy był niezadowolony z uczniów, kiedy dzieciarnia się leniła. Pochylił się i wziął z taboretu globus, Zrobił go z gigantycznego grzyba, który wyrósł ostatniej zimy pod szopą. Wtedy razem z Olegiem ucierał farby, kolorową glinę, którą Marianna i Liza znalazły nad strumieniem, tę samą glinę, z której teraz robi się mydło. Wysuszyli ją i uzyskali dwa kolory — biały i szary. A sam grzyb był fioletowy. Stary z pamięci narysował na nim lądy i oceany. Globus wyszedł blady, a w ciągu dwóch lat jeszcze bardziej zblakł i wytarł się. Przypominał teraz okrągłą chmurkę.
Stary położył globus na dłoni.
— Atlas — powiedziała matka.
Oleg dostrzegł na stole malutką plamkę różowej pleśni. To nie była nieszkodliwa żółta pleśń, tylko pleśń trująca. Ostrożnie starł plamkę rękawem Głupio jest, kiedy rodzona matka woli kogoś innego. Właściwie to jest zdrada, najprawdziwsza zdrada.
— Oboje umrzemy — powiedział starzec.
— No i bardzo dobrze. Dość się już nażyliśmy — odparła matka.
— A jednak nie spieszymy się umierać, trzymamy się kurczowo tego życia.