Выбрать главу

Nad uchem, jakby podsłuchała jego myśli, odezwała się ciocia Luiza:

— Większość nie dożyła piątego roku życia.

— Naturalnie — zgodził się Stary. — Płaciliśmy za doświadczenie.

— Prawdziwy cud, że wszyscy nie wymarli już w pierwszym roku — powiedział Tomasz. — Pamiętasz?

— Pamiętam — odpowiedział Stary,

Zatrzymali się przed płytami w samym środku cmentarza. Płyty były nieociosane, grube, krzywe. Niemal zupełnie zapadły się w ziemię, pokryły się puszystą warstwą rudego mchu i przypominały okrągłe pagórki.

Oleg chciał wrócić, żeby jeszcze raz popatrzeć na wioskę, bo wiedział, że matka stoi przy bramie i czeka na to. Ruszył już nawet w stronę furtki, ale w tej samej chwili Tomasz powiedział.

— Czas w drogę. Za pięć godzin zacznie się ściemniać, a musimy przedtem dotrzeć do skał.

— Oj! — pisnęła Marianna i zaczęła przebierać palcami po worku przerzuconym przez ramię.

— Zapomniałaś czegoś? — zapytał Dick.

— Nie. Właściwie zapomniałam. Chcę popatrzeć na ojca…

— Idziemy, Marysiu — powiedział Tomasz. — Im szybciej ruszymy, tym szybciej wrócimy.

Oleg zobaczył, że oczy Marianny są pełne łez. Dziewczyna została trochę z tyłu. Podszedł do niej i powiedział.

— Ja też chciałem wrócić i popatrzyć przynajmniej ze wzgórza…

— Tak?

Szli obok siebie i milczeli.

O jakieś trzydzieści kroków za ogrodzeniem, gdzie zaczynała się płożąca się, podstępna, lepka kosówka, zatrzymali się.

Luiza wszystkich ucałowała. Stary uścisnął im ręce. Na ostatku pożegnał się z Olegiem.

— Bardzo na ciebie liczę — powiedział — Bardziej niż na Tomasza. Tomasz troszczy się o dobro wioski, o jej dzień dzisiejszy. Ty powinieneś myśleć o przyszłości. Rozumiesz mnie?

— Dobrze — odparł Oleg. — A ty, nauczycielu, opiekuj się mamą żeby za bardzo się nie martwiła. Przyniosę mikroskop.

— Dziękuję. Wracajcie jak najszybciej.

Dick pierwszy wszedł w zarośla, wkroczył lekko i szybko, odrzucając końcem dzidy lepkie macki.

— Trzymajcie się blisko mnie — powiedział — żeby nie miały czasu się zorientować.

Oleg już się nie odwracał. Nie było kiedy się odwracać… Chwila nieuwagi i gałąź przylgnie do kierpca tak, że potem nie da się oderwać, a jak się ją w końcu oderwie, to przez trzy tygodnie będzie śmierdziało. Obrzydliwa roślina.

7

O zmroku, jak przewidywał Tomasz, dotarli do skał.

Las nie dochodził do skał, ich purpurowe zęby sterczały z nagiej, pokrytej plamami porostów doliny, a strzępy chmur przelatywały tak nisko, że kamienne zębiska rozpruwały im brzuchy i znikały w ich szarym tumanie. Tomasz powiedział, że jaskinia, w której nocował poprzednim razem, jest sucha i łatwo do niej dotrzeć. Po pięciu godzinach szybkiego marszu wszyscy, oprócz Dicka, byli bardzo zmęczeni. Dick, jeśli nawet się zmęczył, nikomu się na to nie uskarżał, tylko szczerzył zęby.

— Wtedy było znacznie zimniej — powiedział Tomasz. — Uznaliśmy wówczas, że w mróz łatwiej będzie przedostać się przez bagno. Ale przełęcz była zamknięta. Pamiętam, że jak tędy szliśmy, to pod nogami chrzęściło. Przymrozki.

Między wędrowcami a skałami leżała okrągła biaława plama o średnicy jakichś dwudziestu metrów.

— To tutaj chrzęściło? — zapytał Dick, który szedł przodem. Zatrzymał się gwałtownie na skraju plamy. Jej powierzchnia lekko połyskiwała jak kora sosny.

— Tak. — Tomasz stanął obok Dicka.

Oleg został w tyle. Godzinę temu wziął od Marianny worek, żeby jej pomóc. Marianna nie chciała mu go dać, Dick tylko wyszczerzył zęby, a Tomasz powiedział:

— Słusznie. Jutro ja ci pomogę, a potem Dick.

— Po co pomagać? — powiedział Dick. — W nocy rozdzielimy między sobą połowę jej worka. Jej będzie lżej, a my też nie zauważymy różnicy. Wcześniej trzeba było o tym pomyśleć. Dwa miesiące się przygotowywali, o nie pomyśleli.

Ciekawe, kto niby miał myśleć? Z ciebie taki sam myśliciel, jak z reszty, pomyślał Oleg. A nieść trzeba było niemało. Chociaż Dick mówił, że nie ma sensu ciągnąć ze sobą jedzenia, bo on zawsze coś po drodze upoluje,

To na wszelki wypadek wzięli wędzone mięso, suszone kłącza i grzyby. Najwięcej jednak ważyło drewno, bez którego ani wody się nie zagotuje, ani zwierza nie odpędzi.

— Wiesz, do czego to jest podobne? — powiedziała Marianna, dopędzając mężczyzn. — Do kapelusza grzyba. Ogromnego grzyba.

— Możliwe — powiedział Dick. — Lepiej go obejdźmy.

— Po co? — zaoponował Oleg. — Na piargi trzeba się będzie wdrapywać.

— Spróbuję, dobrze? — powiedziała Marianna, przyklękając i wyciągając zza paska nożyk.

— Co chcesz zrobić? — zapytał Tomasz.

— Odetnę kawałeczek i powącham. Jeśli ten grzyb jest jadalny, to można by nim nakarmić całą wioskę.

— Lepiej go nie ruszać — powiedział Dick. — Nie podoba mi się twój grzyb, jeśli to w ogóle jest grzyb.

Ale Marianna już wbiła nożyk w krawędź plamy. Odciąć jednak nic nie zdążyła — ledwie zdążyła wyrwać nóż. Białawo plama nagle wzdęła się, zadygotała i ruszyła wysoką falą w jej stronę. Dick gwałtownie pociągnął dziewczynę na siebie i potoczył się z nią do tylu. Tomasz również odskoczył i uniósł kuszę. Dick, siedząc na kamieniach, roześmiał się na całe gardło.

– Żeby go zabić, potrzebna jest strzała wielkości domu. Albo i większa!

— Przecież mówiłam, że to grzyb — powiedziała Marianna. — Niepotrzebnie się wystraszyłeś. — On pachnie jak grzyb.

Drgawki wstrząsały białą plamą. Fale rodziły się w jej środku i toczyły ku krawędziom, jak kręgi na wodzie od wrzuconego do niej kamienia. Środek grzyba wciąż się unosił i unosił, jakby ktoś, bijąc głową, usiłował wydostać się na zewnątrz. Potem od środka rozbiegły się ciemne pęknięcia, które rozszerzały się tak długo, aż cała powierzchnia grzyba rozpadła się na ogromne spiczaste płatki. Płatki zaczęły się unosić i odchylać do góry i wreszcie utworzyły kielich gigantycznego kwiatu.

— To jest piękne — powiedziała Marianna. — To jest po prostu piękne, prawda?

— A ty chciałeś po nim spacerować powiedział Dick do Olega. Powiedział to tonem starszego, chociaż byli rówieśnikami. Obaj mieli po dwa lata, kiedy ich nieśli przez przełęcz.

Tomasz zarzucił kuszę na plecy i podniósł z ziemi nożyk Marianny.

— Naturalista też powinien czasem najpierw pomyśleć, a dopiero potem przeprowadzać doświadczenia.

— On nic nam nie może zrobić powiedziała. Marianna. — On pokazuje nam, jaki jest piękny!

— Jeśli tylko nie ma w nim pasożytów — powiedział Dick. — No to jak, idziemy? Bo zrobi się ciemno, nie znajdziemy jaskini i wszystkie plany diabli wezmą. A przecież umyślnie wyszliśmy tak, żeby zanocować w znanym miejscu.

Obeszli grzyb po piargu. Oleg z góry usiłował zajrzeć do wnętrza kwiatu, ale było tam ciemno i pusto. Płatki stopniowo się zamykały i gigantyczny grzyb zaczynał się uspokajać.

— Jak go nazwiemy? — zapytała Marianna.

— Muchomor — powiedział Tomasz.

— Muchomor to grzyb?

— Oczywiście — odparł Tomasz. — Duży i trujący. Z czerwonym kapeluszem upstrzonym białymi plamkami.

— Nie bardzo podobny — zauważył Dick.

— Ale ładnie brzmi — ucięła Marianna.

Od dawna się już tak utarło, że nazwy nieznanym rzeczom nadawał Tomasz. Były to nazwy stare, nie zawsze zupełnie odpowiednie, ale po co wymyślać nowe? Żeby tylko była jakaś podobna cecha. Grzyby rosną w ziemi i można je suszyć, a zatem pomarańczowe lub niebieskie kule, które zakopują się w ziemi, ale które można suszyć i jeść, gotować i smażyć, jeśli się je uprzednio porządnie wymoczy, nazwiemy grzybami. Szakale chodzą stadami, żywią się padliną, są tchórzliwe i żarłoczne. I nieważne, że szakale to gady. Niedźwiedź jest wielki i ma długą, kosmatą sierść, chociaż ta jego sierść to cienkie pędy rozmnażającej się przez rozsiewanie jadowitych igiełek rośliny, której źdźbła przypominają zielonkawe włosy.