Выбрать главу

— Gotowi do przerwania lin, panie — zameldował oficer.

— Przerwać liny!

Rozległ się brzęk lin i statek poderwał się raptownie. Unosił się szybko w kierunku gałęzi, pięćset stóp ponad nimi, aż zaczął się obracać, gdy silniki sterburty ruszyły i śmigła zawirowały. Sterowiec skręcił powoli i wyszedł spomiędzy gałęzi. Cztery statki zaczęły schodzić z góry dla wyrównania poziomu z pozostałymi. Ich reflektory przeszukiwały noc, padały na szerokie szaro-czarne zmarszczki i szczeliny pnia, na roślinność pokrywającą gałęzie.

Ulisses stał za sternikiem i wpatrywał się w noc ponad jego ramieniem.

— Zastanawiam się, gdzie są.

— Kto? — spytała Awina.

— Dhulkhulicy. Nawet jeżeli zabiliśmy połowę, to mają wielkie siły. Oni…

Padła odpowiedź na jego pytanie. Z korony drzewa, wielkiego jak góra spadła na nich horda ludzi o skrzydłach nietoperzy. Lecieli ze złożonymi skrzydłami, stu naraz, nie rozpościerali ich, aż nabrali dużej szybkości. Raptownie wypełnili całą przestrzeń pomiędzy wierzchołkiem pnia a sterowcami. Byli tak liczni, że wyglądali jak plaga szarańczy.

Czekali, aż statki wyjdą z gałęzi, a pozostałe zejdą, aby się połączyć. Podjęli teraz ostatni, zmasowany atak, by zniszczyć całą flotę.

Dopiero później Ulisses uświadomił sobie, że nietoperze nie byli w stanie ukryć się w liściach korony Drzewa. Miało ono trzynaście tysięcy stóp wysokości, czyli cztery tysiące stóp powyżej ich pułapu lotu. Jednak wytłumaczenie niemożliwego było łatwe. Dhulkhulicy wspięli się po pniu. Trzepocząc skrzydłami na wpół unosili swoje czterdziestopieciofuntowe ciała, posuwali się po chropowatym boku pnia z prędkością, której nie dorównałaby żadna inna myśląca istota, a jedynie nieliczne małpy.

Ulisses szybko myślał, czy ten plan zrodził się w głowie dowódcy Dhulkhulikhów, czy też pochodził od roślinnego mózgu, mieszkającego w pniu. Zastanawiał się, dlaczego nie zaatakowano statków na gałęziach, kiedy były najbardziej narażone i bez załogi.

Później domyślił się, że nawet gdyby nietoperze mogli wzlecieć ponad „Błękitnego Ducha”, to nie mogli zrzucać bomb. Żadne im nie zostały. Nawet na* początku zaledwie jeden nietoperz na pięćdziesięciu miał bombę. Nie było dość czasu, aby wyprodukować i przetransportować większą ilość z północy. Dużą ich liczbę zużyli w pierwszych atakach, a pozostałe przepadły wraz z wojownikami, kiedy wypuszczono na nich chmury dymu i jastrzębie. Dowódca Dhulhulikhów, albo Drzewo, uświadamiając to sobie, ukrył skrzydlatych ludzi w koronie ogromnego pnia, kiedy chmura dymu była dość gęsta. Założył, że statki, znajdujące się zbyt wysoko, jak na atak, zejdą, aby ochraniać te trzy inne na gałęziach — i wygrał.

Trudno było bronić wznoszące się statki, ze względu na brak załogi — większość z niej zginęła we wnętrzu Drzewa. Tak więc, mimo dobrej postawy trzech mężczyzn w kokpicie i na bocznych stanowiskach, oraz łuczników w lukach, zostali ponownie przytłoczeni. W przeciągu kilku minut drobne skrzydlate postacie, jak świeżo wylęgłe pluskwy, pokryły trzy statki.

Aby przyspieszyć wznoszenie, Ulisses nastawił śmigła w gondolach pionowo. Statek szybko zbliżał się do wysokości, na której nietoperze nie mogli już latać. Jednak i to nie pomoże, jeśli atakujący rozprują duże komory gazowe w kadłubie. Statek po prostu spadnie na osiągalną dla nich wysokość.

Cztery, znajdujące się wyżej, statki, z pełną załogą, uzbrojone w niezłą ilość bomb, rakiet i strzał, broniły się z lepszym skutkiem. Wybuchy zniszczyły kilka pierwszych szeregów napastników, a jednocześnie wypuszczały ostatnie kłęby dymu. Ludzie-nietoperze nadal nadlatywali, ale teraz już statki posuwały się z prędkością trzydziestu pięciu mil na godzinę, toteż kiedy atakujący docierali do nich, odbijali się od powłoki, albo uderzali tak mocno, że wpadali do środka. Ci, którzy przebili powłokę, odrywali sobie skrzydła lub łamali kruche kości. Po kilku minutach Dhulhulicy zgubili się w następnej chmurze. Stracili także szansę dostania się do czterech górnych statków.

Trzy niższe były jednak ciężkie od skrzydlatych ludzi. Ci, zabiwszy obsługę bomb i rakiet, oraz łuczników, wpychali się przez luki do środka. Tutaj przez chwilę nie wiedzieli co robić, ani gdzie iść, ponieważ kapitanowie statków powyłączali wewnętrzne światła, kiedy zrozumieli sytuację. Mimo obciążenia statki nadal powoli wznosiły się, wspomagane silnikami.

Dhulhulicy, pobłądziwszy na pomostach i kładkach, czasami spadali, ale w końcu zlokalizowali główny pomost i luk prowadzący na pokład kontrolny. Był zamknięty. Podczas gdy część ludzi-nietoperzy próbowała go otworzyć przy pomocy narzędzi, inni zrobili więcej dziur w powłoce. Wyskakiwali i podlatywali do gondoli, próbując się do niej dostać. Tym, którzy wyszli za gondolą, nie udało się, gdyż statek poruszał się zbyt szybko. Natomiast ci, którzy wyskoczyli z dziur w dziobie, zdołali uchwycić się gondoli. Daremnie uderzali kamiennymi nożami w przezroczyste iluminatory. Wówczas Ulisses kazał je otworzyć i nietoperze, otrzymawszy pchnięcia, spadli w noc.

Właz do gondoli poddał się ze zgrzytem. Mali ludzie-nietoperze, krzycząc, posypali się w dół po drabinie; poprzeszywały ich groty, czasami i dwóch naraz. Nagle Grauhspaz nakazał łucznikom odstąpić i on, oraz jeszcze jeden Neshgaj, podeszli do drabiny, kręcąc toporami. Grauhspaz, ze światłem na hełmie, śmiało ruszył w górę na główny pokład.

Ulisses nawet na dolnym pokładzie gondoli słyszał krzyki nietoperzy i trąbienie Neshgajów. Nagle, po prawej stronie ciemność przeszła w oślepiający blask; sterowiec eksplodował. W ciągu dwóch sekund ogień otoczył go i maszyna zaczęła natychmiast spadać. Z kontrolnej gondoli wyskoczyło kilka postaci, głównie ludzkich, i jedna duża — Neshgaja. Większość skrzydlatych napastników została uwięziona w kadłubie. Nikt nigdy się nie dowie, co się stało. Może Dhulhulicy odpalili rakietę, albo otworzyli ogień zbyt blisko przecieku wodoru, a może, co bardziej prawdopodobne, kapitan przesądził o losie statku i podpalił go, zamieniając w popiół kilkanaście setek Dhulhulikhów, wraz z sobą i załogą.

Ulisses jęknął na widok buchającego płomieniami statku. Zaraz potem krzyknął, gdyż inny kierował się na spadającą maszynę. Jeżeli szybko się nie obróci, uderzy go bokiem, albo płonący statek spadnie na niego dziobem.

— Skręć, głupcze! — krzyczał. — Skręć!

Lecz statek powietrzny zmierzał statecznie w kierunku ognistej kolizji.

Chwilę później opuszczały go setki postaci. Wyskakiwały z kokpitów, stanowisk strzelniczych i dziur rozerwanych przez ludzi-nietoperzy przy zderzeniu, spadały ze skrzydłami na wpół złożonymi, a potem, już bez obawy zranienia, rozpościerały je.

Gdy Dhulkhulicy wyskoczyli i ubywało dzięki temu wagi, statek uniósł się i wkrótce był już ponad płonącym wrakiem. Ulisses uśmiechnął się i doszedł do wniosku, że kapitan rozmyślnie ustawił statek na kolizyjnym kursie. On i jego załoga i tak zostaliby wybici przez Dhulkhulikhów, wiec spróbował zderzyć się z tamtym sterowcem. Musiał mieć przynajmniej nadzieję, że sprawy się tak potoczą. Przerażeni ludzie-nietoperze uciekli ze statku, tym samym darując życie najeźdźcom.

„Błękitny Duch” znajdował się jednak w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Był tak obciążony, że nie mógł się wyżej wznieść, a Neshgajowie choć prowadzili iście homerycką bitwę, ulegną przeważającym siłom. Byli w stanie stawiać czoła, ponieważ Pigmeje nie mieli przy sobie łuków ani zatrutych strzał. Za parę minut, ci nietoperze, którzy przetrwają, zaatakują ponownie z drabiny.

Ulisses zwrócił się do sternika: