W połowie zbocza Awina ostrzegająco krzyknęła i wskazała na niebo. Szybował ku nim podobny do nietoperza stwór, o wielkich skrzydłach. Ulisses przyglądał się, jak nad nimi kołuje. Awina nie kłamała, ani nie przesadzała; to skrzydlaty człowiek, lub prawie człowiek. Był wielkości czteroletniego dziecka. Tors miał prawie tak duży jak u dorosłego, z wyjątkiem potężnej klatki piersiowej. Mostek musiał być silny, dla utrzymania wielkich mięśni skrzydeł. Garb na plecach wyglądał jak jednolity duży mięsień. Szczupłe dłonie kończyły się długimi paznokciami. Ręce miał tak samo kruche, jak pałąkowate, krótkie nogi. Spłaszczone stopy posiadały duży palec, który wyrósł pod kątem prostym.
Skrzydła z kości i błony zrastały się z garbem mięśni na plecach. Stwór miał sześć kończyn; pierwszy ssak o sześciu kończynach, jakiego zobaczył Ulisses. Jednak może nie ostatni. Ta planeta — a może ta Ziemia — na pewno kryła jeszcze przed nim wiele dziwnych rzeczy.
Trójkątna twarz, głowa wybrzuszona, okrągła i zupełnie łysa. Uszy były tak duże, iż wyglądały jak dodatkowe skrzydła. Oczy, w porównaniu z całą twarzą, wydawały się ogromne, a z daleka wyglądały blado.
Prawdopodobnie na tym nagim stworzeniu nie było ani jednego włosa.
Człowiek, uśmiechając się, zatoczył majestatycznie łuk, złożył na wpół skrzydła i wylądował na swych szczupłych nogach i szerokich stopach. Podszedł do nich kaczkowatym krokiem, gubiąc cały wdzięk w momencie zetknięcia z ziemią. Uniósł wątłe ramię i przemówił piskliwym dziecinnym głosem w języku Ayrata.
— Witamy kamienny boże! Ghlikh wita ciebie i życzy długiej boskości!
Ulisses zrozumiał go całkiem dobrze, ale nie mówił jeszcze wystarczająco biegle językiem handlowym. Zapytał go:
— Czy znasz mowę Wufów?
— Mówię nią z łatwością. To jeden z moich ulubionych języków — odparł Ghlikh. — My Dhulhuicy mówimy wieloma językami, z których Wufea jest jednym z najłatwiejszych.
— Jakie przynosisz wieści, Ghlikh? — Ulisses zadał następne pytanie.
— Wiele dla śmiechu i informacji, ale, za twoim przyzwoleniem, mój panie, odłóżmy to na później. Teraz jestem upoważniony przez Wagaro-nditów, by mówić wpierw z tobą. Oni życzą ci dobrze, jak im przystało, jako że jesteś chyba także ich bogiem.
W głosie człowieka-nietoperza pobrzmiewał delikatny sarkazm. Ulisses spojrzał na niego hardo, lecz Ghlikh tylko się uśmiechnął, ukazując długie, żółtawe zęby.
— Chyba? — zapytał Ulisses.
— Cóż — odpowiedział Ghlikh. — Nie mogę zrozumieć, dlaczego wziąłeś stronę Wufów, kiedy tylko chcieli sprowadzić ciebie do wsi i uhonorować należycie.
Ulisses już chciał ruszyć dalej i zignorować stwora, od którego go mdliło. Lecz wiedział od Awiny, że ludzie-nietoperze są kurierami, przedstawicielami, plotkarzami i spełniają szereg innych funkcji. W zwyczaju było, że ludzie-nietoperze byli arbitrami pomiędzy dwoma stronami, które umawiały się co do pokoju, handlu, czy też wojny o ograniczonym zasięgu. Co więcej, sami stawali się handlarzami, latając od wsi do wsi z małymi, lekkimi, ale poszukiwanymi dobrami z nieznanych krajów, może ich własnych.
— Powiedz im, że zostałem zaatakowany przez ich dwóch ludzi, i dlatego ukarałem ich wszystkich — rzekł Ulisses.
— Powiem im tak — przytaknął Ghlikh. — A czy planujesz jeszcze jakąś karę?
— Nie, chyba, że na nią zasłużą.
Ghlikh zawahał się i głośno przełknął ślinę, a jego ostre jabłko Adama podskoczyło, jak małpka na patyku. Oczywiście, że nie był tak idealny, jakiego udawał. A może wiedział, że na ziemi jest bezbronny, jakkolwiek wyniosłe było jego zdanie o sobie.
— Wagarondici twierdzą, że nawet ich prośba, aby bóg udowodnił swoją boskość, jest jak najbardziej na miejscu. Awina, stojąca za Ulissesem, wyszeptała:
— Panie, wybacz, ale słowo porady może pomóc. Ci aroganccy Wagarondici zasługują na nauczkę, i jeżeli pozwolisz wodzić się za nos…
Ulisses zgadzał się z nią, ale nie pragnął rady, pod warunkiem, że o nią prosił. Uniósł dłoń, co oznaczało, aby umilkła. A do Ghlikha powiedział:
— Nie muszę niczego udowadniać, ale mogą składać petycje. Ghlikh uśmiechnął się, jakby odgadł odpowiedź. Słońce zapalało blade płomienie w jego żółtych, kocich oczach. Odparł:
— W takim razie, Wagarondici błagają cię, byś zabił Stwora o Długiej Ręce. Ten potwór od wielu już lat pustoszy pola, a nawet wioski. Zniszczył wiele zbiorów i spichrzy; bywało, że nieomal zamorzył głodem całe wsie. Pozabijał wielu wojowników wysłanych przeciwko niemu, poranił innych i zawsze zwyciężał. Innym razem uchodził, zwodząc całe gromady myśliwych, po to tylko, aby pojawić się gdzie indziej, zadeptać i pożreć całe pola zboża, pogruchotać domy i poprzewracać wysokie palisady z grubych pni.
— Rozważę ich prośbę — powiedział Ulisses. — Odpowiem za kilka dni. Tymczasem, chyba, że jeszcze jest coś do omówienia, pozwól nam iść dalej.
— Mam tylko same błahostki, nowiny i plotki, które przynoszę z wielu wsi licznych plemion różnych narodów — wyrecytował Ghlikh. — Niektóre z nich mogą być dla ciebie, mój panie, zabawne lub nawet pouczające.
Ulisses nie wiedział, czy te ostatnie słowa są szyderstwem z przypuszczalnej wszechwiedzy boga, ale dał temu spokój. Jednak, gdyby trzeba było, mógł złapać tego chuderlawego potworka i skręcić mu kark dając przykładną nauczkę. Ludzie-nietoperze mogli być święci albo przynajmniej uprzywilejowani, ale gdyby ta kreatura zaczęła go znieważać, zagrażało by to zniszczeniem boskiego wizerunku Ulissesa.
Zeszli ze zbocza i po przejściu doliny, dotarli do drewnianego mostu nad przełęczą, szeroką na trzysta stóp. Po drugiej stronie ciągnęły się pola zbóż i innych upraw, a także łąki, na których zielonobłękitnej trawie pasły się czerwonowełniste owce o trzech skręconych rogach. Ilość motyk i kamiennych lub drewnianych sierpów, porzuconych wśród pól, świadczyła, że kobiety i dzieci pracowały do ostatniej chwili.
W rytmie uderzeń bębnów Wufowie przemaszerowali przez bramy. Tutaj Ulisses stanął przed wodzami i kapłanami. Człowiek-nietoperz rzucił się ze zbocza i leciał nad nimi, gdy przekraczali dolinę. Teraz, szybując, wylądował o kilka stóp od Ulissesa, przebierając nogami, zetknąwszy się z ziemią. Cofnął się, kołysząc na pałąkowatych nogach, z na pół rozchylonymi skórzanokościanymi skrzydłami.
Rozmawiali, używając Ghlikha jako łącznika. Później główny wódz, Djiidaumokh, osunął się na kolana, potarł swoje czoło dłonią Ulissesa. Inni wodzowie poszli w jego ślady i Ulisses wraz ze swoją świtą wkroczył do wsi.
Przez kilka dni fetowano i przemawiano, zanim Ulisses wyruszył ponownie. Odwiedził razem dziesięć wiosek Wagaronditów. Ciekawiło go, jaką zapłatę otrzymuje Ghlikh za swoje usługi. On jechał teraz na plecach Wagarondita, jego zakrzywione nogi owijały grubą, włochatą szyję wojownika.
— Moja zapłata! — zamachał beztrosko ręką. — Och, dostaję jeść, mam gdzie spać, a dbają jeszcze o parę innych moich potrzeb. Jestem prostą osobą. Chcę tylko rozmawiać z różnymi ludźmi, konwersować, zaspokajać moją i ich ciekawość. Służba jest moją największą radością.
— Tylko tego pragniesz?
— Czasami przyjmuję kilka bawidełek, jakieś szlachetne kamienie, ładnie wyrzeźbione figurki, lub coś w tym rodzaju. Lecz głównym moim towarem jest informacja.
Ulisses nie skomentował tego, ale czuł, że Ghlikh jeszcze coś kryje.
W drodze powrotnej do pierwszej wsi Wagaronditów wódz Djiidaumokh spytał, co Ulisses ma zamiar zrobić w sprawie Stwora o Długiej Ręce.