Выбрать главу

Potem uśmiechnęła się subtelnie i powiedziała: — Wiem, Mike.

Zacisnął pięści, rozluźnił je i zacisnął ponownie. — Nie mogę tam polecieć.

— Tak. Nie możesz. Rozumiem to. Myślę, że nawet Los Angeles jest dla ciebie zbyt obce. Musisz być w swojej Dolinie, w swoim własnym, rzeczywistym świecie, a nie w drodze ku odległej gwieździe. Nie chcę cię namawiać.

— Ale ty i tak polecisz? — zapytał i tak naprawdę nie było to pytanie.

— Przecież wiesz, co zrobię.

— Tak.

— Przykro mi. Ale tak naprawdę, to nie.

— Kochasz mnie? — powiedział i zaraz tego pożałował. Uśmiechnęła się smutno. — Wiesz, że tak. I wiesz, że nie chcę cię opuścić. Ale gdy dotknęli mnie swoim umysłem, gdy ujrzałam, jakie to są istoty — wiesz, o co mi chodzi? Nie muszę tego tłumaczyć, prawda? Ty zawsze mnie rozumiesz.

— Cindy…

— Och, Mike. Tak bardzo cię kocham.

— I ja cię kocham, dziecino. I chcę, żebyś zeszła z tego przeklętego statku.

— Nie proś mnie o to. Bo mnie kochasz. A ja nie będę cię znów prosiła, żebyś przyszedł na pokład, bo naprawdę cię kocham. Rozumiesz to, Mike?

Pragnął sięgnąć za ekran telewizora i ją pochwycić. — Tak, rozumiem — zmusił się do słów.

— Kocham cię, Mike.

— Kocham cię, Cindy.

— Powiedzieli mi, że podróż tam i z powrotem trwa czterdzieści osiem lat, ale dla mnie będzie to jak parę tygodni. Och, Mike! Do widzenia, Mike! Niech cię Bóg błogosławi! — Przesyłała mu pocałunki. Na palcach ujrzał swoje trzy ulubione, wysadzane małymi szafirami pierścienie, które zrobiła, gdy po raz pierwszy zaczęła projektować biżuterię.

Szukał w myślach jakiegoś sposobu, by ją przekonać; jakichś nowych racji, które do niej przemówią, i nie mógł niczego znaleźć. Czuł, jak rozprzestrzenia się w nim bezmierna pustka, jakby wirująca brzytwa wycinała mu wnętrze. Jej twarz jaśniała. Nagle wydała mu się obca. Wyglądała jak ktoś z Los Angeles, jak jedna z osób zagubionych w fantazjach i mrzonkach; było to tak, jakby nigdy jej nie znał lub jakby udawał, że jest ona kimś innym, niż naprawdę jest. Nie. To nie tak. Ona nie jest takim kimś, to naprawdę Cindy. Jak zwykle podąża za własną gwiazdą.

Nagle nie mógł już dłużej patrzeć na ekran i odwrócił się, zaciskając wargi; poruszył lewą ręką, jakby coś odpychał. Żołnierze lotnictwa mieli zakłopotany wyraz twarzy, jakby mimowolnie podsłuchali kogoś podczas najbardziej intymnych chwil i teraz udawali, że nic nie słyszeli.

— Ona nie jest szalona, pułkowniku — powiedział porywczo Carmichael. — Nie chcę, aby ktoś myślał, że to jakaś wariatka.

— Oczywiście, panie Carmichael.

— Ale ona nie zejdzie z tego statku. Słyszał ją pan. Zostanie na pokładzie i wraca z nimi tam, skąd przylecieli. Nic nie mogę na to poradzić. Nic jej stamtąd nie wyciągnie, chyba że poszedłbym tam i wywlókł ją siłą. A tego nigdy nie uczynię.

— Naturalnie, że nie. W każdym razie rozumie pan, że nie moglibyśmy pozwolić panu na wejście na statek, nawet gdyby chodziło o wyprowadzenie jej stamtąd.

— No i dobrze — powiedział Carmichael. — Nawet o tym nie marzyłem. O tym, by ją wyprowadzić lub przyłączyć się do niej. Niech leci: było to jej przeznaczone na tym świecie. Ale nie mnie. Nie mnie, pułkowniku. To po prostu nie moja rzecz. — Odetchnął głęboko. Pomyślał, że chyba dygocze. — Pułkowniku, nie ma pan nic przeciwko temu, że wyniosę się do diabła? Może poczuję się trochę lepiej, jeśli wrócę stąd i zrzucę jeszcze trochę błota na pożar. Sądzę, że mi to pomoże. Tak myślę, pułkowniku. Dobrze? Pułkowniku, odeśle mnie pan z powrotem na Van Nuys?

Wystartował po raz ostatni na DC-3. Chcieli, żeby zrzucił chemikalia wzdłuż zachodniej płaszczyzny ognia, ale zamiast tego poleciał na wschód, w stronę statku, i zatoczył wokół niego szerokie koło.

Głos przez radio polecił mu opuścić tę strefę, a on odpowiedział, że tak zrobi.

Gdy zakręcał, w boku statku otworzył się właz i pojawił się tam jeden z Kosmitów. Wyglądał potężnie nawet z wysokości, na której znajdował się Carmichael. Ogromny, purpurowy stwór zstąpił ze statku, rozpostarł macki i zdawał się wdychać pełne dymu powietrze.

Carmichael pomyślał mgliście, by zlecieć niżej i zrzucić cały ładunek na tę istotę pogrążając ją w czerwonym błocie i wyrównując rachunek z Kosmitami za to, że zabrali mu Cindy. Potrząsnął głową. To szaleństwo, powiedział sobie. Cindy by zemdliło, gdyby dowiedziała się, że choćby zastanawiał się nad czymś takim. Ale właśnie taki jestem, pomyślał. Pospolity, wstrętny, mściwy Ziemianin. I to dlatego nie mam zamiaru polecieć na tę obcą planetę; i to dlatego ona poleci.

Zawrócił po łuku nad statkiem i skierował się prosto przez Granada Hills i Northridge na lotnisko Van Nuys. Gdy znalazł się na ziemi, siedział przez długą chwilę nieruchomo za sterami. W końcu jeden z kontrolerów wyszedł i zawołał do niego: “ Dobrze się czujesz, Mike?

— Tak. Doskonale.

— To co ci strzeliło do głowy, żeby nie wrzucić ładunku i wrócić?

Carmichael zerknął na wskaźniki. — Tak zrobiłem? Pewnie naprawdę tak zrobiłem.

— Ty chyba źle się czujesz?

— Myślę, że zapomniałem go wyrzucić. Nie, nie zapomniałem, ale nie chciałem.

— Mike, wyłaź z tego śamolotu.

— Nie chciałem go wyrzucić — powtórzył Carmichael. — Po co, do diabła; się tym przejmować? To zwariowane miasto — i tak nie zostało tu nic, co chciałbym ocalić. — W końcu opuściło go panowanie nad sobą i wściekłość zawładnęła nim jak ogień wspinający się po zboczach wyschłego kanionu. Rozumiał to, co ona robi, i uszanował to, ale nie musiało mu się to podobać. W ogóle mu się to nie podobało. Stracił Cindy i czuł, że przegrał wojnę, którą toczył z Los Angeles. — Chuj mu w dupę — powiedział. — Niech płonie. To obłąkane miasto. Zawsze go nienawidziłem. Zasługuje na ten los. Byłem tu tylko dla niej. Tylko ona się liczyła. A teraz odlatuje. Niech płonie to pierdolone miasto.

Kontroler wytrzeszczył na niego zdumione oczy. — Mike… Carmichael poruszył wolno głową z boku na bok, jakby próbował strząsnąć z niej potworny ból. Potem nachmurzył się. Nie, nie mam racji — powiedział. — Tak czy owak, musisz wykonać swoją robotę, prawda? Nieważne, jak się czujesz. Musisz ocalić, co się da. Słuchaj, Tim, polecę jeszcze raz z ładunkiem. Słyszysz mnie? A potem pojadę do domu i trochę się prześpię.

Dobra? W porządku? — Ruszył samolotem po krótkim pasie startowym. Mętnie uświadomił sobie, że nie otrzymał pozwolenia na start. Mała Cessna, samolot obserwacyjny, rozpaczliwie usuwała mu się z drogi, a potem już leciał. Niebo było czarne i czerwone. Ognia nie powstrzymano i prawdopodobnie był już nie do powstrzymania. Jednak trzeba wciąż próbować, pomyślał. Trzeba ocalić, co się da. Nacisnął gaz i ruszył naprzód, lecąc spokojnie w piekło u podnóża gór, aż wściekły prąd termiczny schwycił go z dołu za skrzydła, uniósł i miotał jak zabawką prześlizgującą się nad szczytem, a potem posłał go uderzeniem w stronę oczekujących na północy gór.

Tak mówi Pan: Oto, Ja wzbudzę przeciwko Babilonowi i przeciwko tym, którzy mieszkają w pośród powstawających przeciwko mnie, wiatr zaraźliwy.

I poślę na Babilon przewiewaczy, którzy przewiewać go będą i wypróżnią ziemię jego, gdyż będą przeciwko niemu zewsząd w dniu ucisku.

Proroctwo Jeremiasza 51,1,2