Выбрать главу

A w ten mały palec to ty mnie ugryzłeś… jak byliśmy na Jurassic Park… Jak te drapieżne stworki goniły dzieci – chwyciłeś moją rękę, podniosłeś do góry i ugryzłeś mnie w mały palec… Aż krzyknęłam…

Żeby tak zasnąć i obudzić się za jakiś czas. Żeby już było po wszystkim.

Żebym nie musiała pamiętać. Żebym mogła normalnie żyć. Żeby już tak nie bolało.

Żeby się obudzić bez tego.

Może zasnę… Później zadzwonię… Teraz jestem w kokonie. A cisza tutaj taka… Nic się nie ma prawa wślizgnąć…

Zima była strasznie długa…

Jeden dzień był taki, że aż ściskało… szadź na wszystkim, aż się dziwiłam, że psy takie nie oszronione biegają… Słońce… Caluteńki świat pokryły cieniutką warstwą wiecznego szkliwa, każda gałązka, każdy centymetr ogrodzenia, dachu, rynny, drzewa…

Pomyśl o czym pogodnym i jasnym… o czymś dobrym… Wyobraź sobie, że masz pięć lat…

Jestem pięcioletnią dziewczynką, mam buciki, takie małe – dziecięce, spodnie w kratkę, od których połknęłam guzik, wyfroterowana podłoga, brązowo- żółty kilimek na tapczanie, mój brat w łóżeczku, malutki, moje buciki z zaokrąglonymi, pogrubionymi czubkami, palec w buzi, słońce w przedpokoju, dzwonek do drzwi, nie… nie – klucz, klucz w dolnym zamku, czyjeś ręce kroiły cebulę w kuchni, to było wczesne popołudnie, w drzwiach stanął ojciec, pogłaskał mnie po głowie i minął, stałam w tym przedpokoju taka malutka, taka odtrącona, a ojciec powiedział: „no co, Asiulek, zobaczymy co robi twój braciszek”, nachylił się nad łóżeczkiem, podniósł go, zza jego dużych pleców w ciemnej marynarce wysoko widziałam głowę swojego mniejszego, młodszego braciszka, plecy malały i zniknęli w kuchni, ja zostałam sama w tym jasnym przedpokoju, uchylonym: drzwiami pełzły od okna promienie, dużo złotego koloru… bez pleców, bez główki mojego brata:… – zostałam sama z klockiem w prawej ręce…

Co ma do tego wszystkiego ojciec?

Ojciec by mi powiedział, zawsze ci mówiłem, wszyscy mężczyźni to skurwysyny…

Spać, spać…

Nie myśleć o tym…

Nie, nie chcę, żeby tak było! Dlaczego mi to a biłeś? Nie zasłużyłam na to!

Z godnością.

Z godnością sobie wyobrażam, jak przestaję zachowywać się z godnością.

Mówię brzydkie wyrazy.

Klnę. Klnę na czym świat stoi.

Podjeżdżam pod jej dom, podkładam gwoździe pod każde koło pierdolonego, czerwonego mercedesa, na sztorc, po dwa gwoździe – z przodu i z tyłu, wszystko jedno czy ruszy na wstecznym, czy nie – szlag trafia wszystkie – takie fajne sześciocalowe gwoździe – Jezu, jaki cudowny dźwięk – pufff, mąż jest wspólny to i powietrze jest wspólne, a potem albo przedtem strzelam w pierwsze okno dobrze wyważonym kamieniem, jeb!… Aż mi się twarz rozjaśnia – złość, takie samo dobre uczucie jak każde inne.

Szybka z orgastycznym dźwiękiem ku ziemi, brzdęk, brzdęk. Wybiega zesrana ze strachu, tak samo jak wtedy, kiedy podjechałam pod jej dom – strach zmienia kobietę bardziej niż permanentny brak orgazmu. Szarawa twarz z dużym nosem, lekko pokrzywione grube kolana – o, taka to nie musi kucać do sikania, tak nisko skanalizowana – Jezu, jaka radość tak myśleć, więc wybiega z kupą między nogami – no może przesadzam? Ale przecież kiedyś w twoim towarzystwie skacząc żabką odwróciła się radośnie i zaskrzeczała:

– O, jak tak skaczę, to popuszczam – a ty się zrobiłeś zielony na twarzy – a ja nic nie wiedziałam, nie wiedziałam dlaczego, Boże, dlaczego to mnie spotkało, z taką kobietą?

Co za fascynujące uczucie wyobrazić- sobie, że popuszcza ze strachu na mój widok!

Ale kobiety takie jak ja nie myślą źle o innych. Ponieważ ten pierdolony świat jest cudowny, piękny i dobry. Trzeba tylko umieć to, kurwa, zauważać. Trzeba również nie zniżać się do pewnego poziomu. Bo to nie wypada. Jesteś lepsza niż inne. Niestety, bardzo mi to dobrze robi. Przykro mi tatusiu, przykro mi mamusiu, że okazałam się taką dziewczynką be. Ze mieliście inne wyobrażenia na mój temat. Przykro mi kochanie, że jesteś inna niż jesteś. Przykro mi, że z pełną satysfakcją widzę ja obsraną. Sprawia mi to niezwykłą przyjemność. Nie będę rezygnować z przyjemności. Już sobie wyobrażam, jak ta wymoczkowata, glutowata Marylin idzie do furtki, skrzeczący głos skrzeczy – a o co chodzi, a o co chodzi. I śmierdzi adrenaliną.

Cudowny zapach. Mam nadzieję, że to jej zostanie na zawsze.

Popuszczanie i śmierdzenie.

Co ja robię? Boże, ja nie chcę tak robić. To nie ja. Nie nakręcaj się. Nie warto. Dla kogo? To CO? O Boże, nie chcę tak myśleć, nie chcę tak myśleć, chcę myśleć o czymś przyjemnym, dobrym, tak nie jest na świecie… Po co to wszystko?

…Nie jest ważne to, co się dzieje dobrego…

Ale to, co teraz, pozwoli nam wzrosnąć – miłość wybacza…

…A te nasze brzozy I nasze pięćdziesiąt sześć lat? I że wiemy, co jest najważniejsze? i że nas to nie dotyczy… tyczy, tyczka, od łyczka do rzemyczka… łyczka… a skąd… belka raczej… Kolana lej glutowatej Monroe są rozłożyste i ciężkawe jak belka. Kostki zresztą też…

O, tu mam też bliznę… A ty pocałowałeś mnie w to kolano, potem wyszedłeś z wanny, zawsze zostawiasz mokre ślady na kafelkach, ścieka z ciebie dużo więcej wody niż ze mnie i mówiłeś, że mam świetne kolana, drugich takich na świecie…

Teraz pójdę spać. Nie będę o niczym myśleć. Położę się spokojnie, prawa ręka robi się ciężka. najpierw nabiera ciężkości dłoń i wszystkie palce, potem przedramię prawe, lewe, całe moje ciało jest bardzo zmęczone, układa się wygodnie, jestem bezpieczna i zasnę bez złości i bólu, mój umysł nie musi zajmować się niczym… chce wypocząć… chcę spać… tylko zadzwonię… gdzie ja miałam zadzwonić?

W gazecie pod paczką papierosów: „Dołącz do ludzi wolnych”…

Dobra, to zapalę sobie… Nie mogę spać.

Przy radiu wysłuchałaś walca, pierścionek obracałaś w palcach i nawet śmiałaś się w rozmowie, ale gdy wzrok mój cię zaskoczył… co… co czyni w bólu chory człowiek? Coś o ochrypłym szepcie i wspomnieniach, co kostnieją… Aha! Że ludziom w sercach zgasło, lecz mówią ciepło nam i jasno i bardzo kłamią, gdy się śmieją. Wiem, jak ułożyć rysy twarzy, by smutku nikt, nie zauważył… Nie, cholera, nie wiem. Daleko stąd i dawno temu… Już tylko prawdy o mnie szukaj. Pamiętam klamki mróz na czole… W sercu zawziętość jak mrowisko… To Szymborska powiedziała dawno temu…

A ty powiedziałeś, że… Że tamto jest nieważne… Ze teraz dopiero wiesz, co tak naprawdę czujesz… Ze nie chcesz, żebyśmy się rozstawali… To nie ma nic do rzeczy…

Muszę o siebie zadbać. Jak się dba o siebie? Podszedłeś do mnie i dotknąłeś moich włosów… Bolało…

Powiedziałeś: – Wszystko będzie dobrze, kochana, zobaczysz… – tak przesunąłeś mi ręką po głowie…

Nic me rozumiesz…

Nie rozumiesz, że każdy dotyk rani tak bardzo, że umierasz godzinami, ściągnięta skóra jak niepotrzebny worek leży obok, a twoje śliskie odkryte ciało, nie chronione ciało, krwawi i gdziekolwiek się ruszasz, zostawiasz krwawe ślady? Boisz się położyć w tym samym łóżku, bo prześcieradło parzy i… i każdy dotyk tak boli, tak boli, tak boli… i czujesz jak klatka, w którą zostałaś wepchnięta maleje, jak nie będziesz mogła oddychać za moment, za chwilę, za parę dni…

Jak mogłeś powiedzieć, że ona nie ma znaczenia?! Że tak naprawdę kochasz tylko mnie i jednocześnie jak mogłeś pieprzyć się z nią rano, a ze mną kochać wieczorem? To obrzydliwe! To nie tak miało być! Bo ona była chętna…