Выбрать главу

…A te nasze brzozy I nasze pięćdziesiąt sześć lat? I że wiemy, co jest najważniejsze? i że nas to nie dotyczy… tyczy, tyczka, od łyczka do rzemyczka… łyczka… a skąd… belka raczej… Kolana lej glutowatej Monroe są rozłożyste i ciężkawe jak belka. Kostki zresztą też…

O, tu mam też bliznę… A ty pocałowałeś mnie w to kolano, potem wyszedłeś z wanny, zawsze zostawiasz mokre ślady na kafelkach, ścieka z ciebie dużo więcej wody niż ze mnie i mówiłeś, że mam świetne kolana, drugich takich na świecie…

Teraz pójdę spać. Nie będę o niczym myśleć. Położę się spokojnie, prawa ręka robi się ciężka. najpierw nabiera ciężkości dłoń i wszystkie palce, potem przedramię prawe, lewe, całe moje ciało jest bardzo zmęczone, układa się wygodnie, jestem bezpieczna i zasnę bez złości i bólu, mój umysł nie musi zajmować się niczym… chce wypocząć… chcę spać… tylko zadzwonię… gdzie ja miałam zadzwonić?

W gazecie pod paczką papierosów: „Dołącz do ludzi wolnych”…

Dobra, to zapalę sobie… Nie mogę spać.

Przy radiu wysłuchałaś walca, pierścionek obracałaś w palcach i nawet śmiałaś się w rozmowie, ale gdy wzrok mój cię zaskoczył… co… co czyni w bólu chory człowiek? Coś o ochrypłym szepcie i wspomnieniach, co kostnieją… Aha! Że ludziom w sercach zgasło, lecz mówią ciepło nam i jasno i bardzo kłamią, gdy się śmieją. Wiem, jak ułożyć rysy twarzy, by smutku nikt, nie zauważył… Nie, cholera, nie wiem. Daleko stąd i dawno temu… Już tylko prawdy o mnie szukaj. Pamiętam klamki mróz na czole… W sercu zawziętość jak mrowisko… To Szymborska powiedziała dawno temu…

A ty powiedziałeś, że… Że tamto jest nieważne… Ze teraz dopiero wiesz, co tak naprawdę czujesz… Ze nie chcesz, żebyśmy się rozstawali… To nie ma nic do rzeczy…

Muszę o siebie zadbać. Jak się dba o siebie? Podszedłeś do mnie i dotknąłeś moich włosów… Bolało…

Powiedziałeś: – Wszystko będzie dobrze, kochana, zobaczysz… – tak przesunąłeś mi ręką po głowie…

Nic me rozumiesz…

Nie rozumiesz, że każdy dotyk rani tak bardzo, że umierasz godzinami, ściągnięta skóra jak niepotrzebny worek leży obok, a twoje śliskie odkryte ciało, nie chronione ciało, krwawi i gdziekolwiek się ruszasz, zostawiasz krwawe ślady? Boisz się położyć w tym samym łóżku, bo prześcieradło parzy i… i każdy dotyk tak boli, tak boli, tak boli… i czujesz jak klatka, w którą zostałaś wepchnięta maleje, jak nie będziesz mogła oddychać za moment, za chwilę, za parę dni…

Jak mogłeś powiedzieć, że ona nie ma znaczenia?! Że tak naprawdę kochasz tylko mnie i jednocześnie jak mogłeś pieprzyć się z nią rano, a ze mną kochać wieczorem? To obrzydliwe! To nie tak miało być! Bo ona była chętna…

Brrr. Potem jak sąsiad wyszedł, klęczałeś przy mnie, krzyczałeś:

Patrz mi w oczy! Ja nie kłamię ~ Tamto jest nieważne, to tylko piwo, to nie ma z nami żadnego związku… Asieńko, uwierz mi… zresztą ja jej mówiłem, że kocham tylko ciebie… Ona po prostu jest nieszczęśliwa… była w rozsypce, do dziś się nie może pozbierać… jej mąż też…

– A gówno mnie obchodzi jej mąż!!! To idź do niej, jak taka biedna!!!

– Przecież taka fizyczna zdrada nie ma żadnego znaczenia… Może to po to, żebyśmy zobaczyli, co jest naprawdę ważne…

Tak mówisz… trzeba ocalić to, co najważniejsze Dlaczego ci smutno, zobacz, mamy wszystko czego nam trzeba – będziemy razem patrzeć jak rosną… tak bardzo cię kocham…

Znowu… A któregoś dnia powiedziałeś, że jedziesz do banku i zaraz wracasz… Dzień był taki śliczny, zaczęła się wiosna, o dziewiątej zero trzy, a rano, wychodząc, przytuliłeś mnie – jeszcze spałam, powiedziałeś „kocham cię, wiem, że cię kocham”, a potem wybiła dwunasta i mi ręce zaczęły o tak…

Spotkał się z nią znowu?

Nie będę tego wiedzieć, może nie, a może tak… tak bardzo boli, że wydaje mi się, że nie wytrzymam… niech ktoś mi pomoże… niech mi ktoś pomoże… dlaczego nie mogę już w nic wierzyć…

Coś miałam zrobić… A… miałam rzucić palenie… Prawie byłam gotowa… Przecież w takim momencie… Cholerna zapalniczka… były tu gdzieś zapałki… „Odsłoń prawdziwą siebie.”

Pamiętasz jak zapylałeś, czy także robię ci na złość paląc ostatniego papierosa wieczorem?

A ja się zdziwiłam – zawsze palę wieczorem… i rano, i w południe… Także?… A ty, że znasz taką, co paliła wieczorem na złość mężowi… żeby się do niej nie zbliżał…

Kto palił wieczorem, żeby się mąż nie zbliżał?

Zawsze umiałam się rozstawać. Zawsze to znaczy dwa razy. Niszczycielsko, na zawsze, spalić mosty – nie ma powrotu. Wtedy można zacząć na nowo żyć. I co ty mówiłeś?

Że rozstanie oparte na złości nie jest prawdziwym rozstaniem. Ze będzie się ciągnęło przez lala, dopóki nie zobaczę, że tak naprawdę inaczej nie umiałam tego przyjąć.

Pamiętam, jak rozstawałam się z M. Nie chcę ciebie, nie chcę ciebie – krzyczałam. – Nie dotykaj mnie! Nie kocham ciebie, zdradziłam ciebie! Każdy jest lepszy niż ty – zranić, skłamać, żeby zranić, zranić coraz bardziej, coraz mocniej, żeby umarł, lepsza jest śmierć niż rozstanie, żeby się odwrócił i poszedł z nienawiścią w sercu, a wtedy jakoś to zniosę, że go nie ma.

A potem śniło mi się, że stoimy razem w windzie, on chce wyjść, otwierają się drzwi nad przyciskami napis „legia huj”, przez samo h oczywiście, a ja klękam u jego stóp i błagam, żeby nie odchodził, żeby mnie nie porzucał…

O Jezu, obudziłam się czerwona ze wstydu, że we śnie mi przychodzą na myśl takie głupoty. W życiu! Ja?

Czy teraz bym powiedziała – chcę ciebie, chcę żebyś mnie kochał, bo kocham ciebie, dotykaj mnie, nie opuszczaj mnie, jesteś jedyny i najważniejszy?

A w podróż poślubną do Tunezji… Piękny kraj…

Podobno… Bo udało nam się ze trzy razy opuścić hotel – to i tak był sukces!

Stażowej ichniej, takiej czarnej roześmianej dziewczynie, tłumaczyłeś kiedyś osiem razy w ciągu dnia:

– In an hour, please, in an hour…

Dziewczyna bystra, po trzech dniach weszła w układ z restauracją- jak zdarzyło nam się schodzić na krewetki, kocham krewetki, to dzwonili do niej, że pokój wolny, żeby mogła wejść posprzątać…

Wieczorem to owszem, na chwilę wychodziliśmy… Popatrzeć na wszechświat… Był taki kompletny…

A pamiętasz, jak wyjechaliśmy i było duszno, i gorąco było w tym samochodzie, a przed nami tysiąc dwieście kilometrów, i obcy arabski kraj, i tylko co pięć kilometrów zakręt w lewo, pięć kilometrów zakręt w prawo, i znowu pięć kilometrów zakręt… i nic poza tym, nic, tylko szosa drżała i podnosiła się czasami ponad horyzont, i rozmywała, i nadeszła nagle i niespodziewanie noc, i jechaliśmy tą nocą, a niebo było coraz bliżej i bliżej, zgasiłeś światła, i zrobiło się uroczyście, pustynia wisiała nad nami i stapiała z niebem, moja dłoń na drążku biegów, a twoja na mojej – tak jechaliśmy te tysiąc dwieście kilometrów i milczeliśmy wtedy, bo święto koło nas się zrobiło, myśmy byli świętem, i mówiłeś, mów do mnie, mów do mnie, lubię cię słuchać, a ja mówiłam głupstwa, a każde słowo stawało się… bo było do ciebie.

A potem mówiłeś – zaśnij, jesteś zmęczona, zbudzę cię przed wschodem słońca, to razem będziemy patrzeć, śpij, nie bój się, ale ja się nie bałam, żal mi było spać, kiedy byłeś blisko i kiedy nawet nic, tylko twoja ręka na mojej, i każda komórka mojego ciała słyszała ciebie, widziała ciebie, czuła ciebie, i to szło od dłoni, przez łokieć do ramienia i tam rozlewało się do drugiej ręki, brzucha i nóg, i miękło pod kolanami, i mówiłeś, śpij

– a ja czułam wilgoć na udach, twój głos zawsze mi tak robił, nawet jak dzwoniłeś z Hamburga i siedziałam wtłoczona w kąt pokoju, żeby mieć na własność słuchawkę z twoim głosem, i żeby nawet przypadkiem nikt jej nie zauważył, bo była moją świętością i też wtedy wstawałam i mokro między nogami

– i jak drugi raz zadzwoniłeś, żeby mi powiedzieć, że to była najdroższa nasza rozmowa, bo w międzyczasie policja zabrała twój samochód na specjalny parking, i żeby mi powiedzieć, że to było warte usłyszenia mojego głosu – to też

– i przed świtem musiałam niechcący zasnąć, bo obudziłam się z twoimi ustami na policzku, niebo zajaśniało, samochód stał na urwisku, w dole Morze Śródziemne i szepnąłeś patrz, nasze słońce

– i dotknąłeś mojego uda, a ja przecież od zawsze byłam gotowa na ciebie i wszedłeś we mnie, i natychmiast stawałam się

– i uda zaczynały drżeć, i czułam własne naprężone mięśnie, które oplatają mnie dookoła wyżej bioder, tak je czułam, jakby obce były, jakbym sznurami była związana, a za chwilę rozcinałeś te sznury na drobne kawałeczki i każdy z nich smagał mnie centymetr po centymetrze, aż dochodził do środka i tam pękał węzeł, a słońce wschodziło nad twoim ramieniem pomarańczowe od razu, złociste, bezchmurne, złoto na niebieskim i złotem się rozsypywałeś we mnie, a ja jęczałam z tęsknoty pod tobą, z tobą w absolutnej jedności i patrzyłeś mi w oczy wtedy

– patrz na mnie, mówiłeś, moja kochana, patrz, chcę widzieć twoje oczy. jesteś moja i ja jestem twój, mówiłeś, tak długo czekałem na ciebie, mówiłeś

– a ja drżałam coraz mocniej i każde twoje słowo dopełniało złoto we mnie

– a potem całowałeś mnie i znowu sznury napinały się i moja skóra wychodziła na spotkanie twoich dłoni, a słońce było coraz wyżej…

Wschody słońca to była nasza pieczęć i tajemnica, i przysięga, i że tak już zawsze, na zawsze, od zawsze.

A jeszcze dużo przedtem ty z niezachwianą pewnością:

– Wiem, że będziesz moja, mówiłeś, wiem, że czekasz, żebym cię całował, tak jak nikt nigdy cię nie całował, i kochał się z tobą. tak jak nigdy nie byłaś kochana, opowiem ci. co z tobą zrobię mówiłeś – a ja musiałam słuchać, policzki mnie paliły, nikt tak do mnie nigdy nie mówił, ani w książce nie czytałam, ani nawet na filmie nie, i słuchałam jak mówisz o naszym przyszłym kochaniu,

i dotknąłeś mnie po raz pierwszy, dotknąłeś mojego ramienia wskazującym palcem

wypaliłeś znak? piętno?

szkarłatną literę?

opieczętowałeś mnie tym palcem

i on wszedł do środka przez moje ramię, i dotknął moich kości, bo moje ciało rozstąpiło się po raz pierwszy wtedy pod twoim dotykiem, i myślałam o tym tylko, że chcę być tak dotykana, a potem mogę umrzeć nawet, ale nie przedtem, nie teraz, nie zanim…