Z daleka można było poznać, że powozi nim bogaty ziemianin.
Alvar wyszedł na drogę, a wtedy wóz się zatrzymał.
– Aż się serce kraje, gdy człowiek patrzy, jak tu wszystko marnieje – odezwał się mężczyzna, który najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę. – Po wyjeździe Nilsa Broderssona zabrakło gospodarza!
– Rzeczywiście, szkoda takiego pięknego dworu jak Hult – przytaknął Alvar w nadziei, że sprowokuje nieznajomego do rozmowy.
– Hult, Hult – rzekł ten wyraźnie wzburzony. – Przecież ten dwór wcale się tak nie nazywa!
– Jak to? – Alvar spojrzał na niego zdziwiony.
– Prawdziwa nazwa brzmi Huld. Właściciele dobrze o tym wiedzą, ale utrzymują to w tajemnicy.
– Dlaczego?
Nieznajomy wyraźnie się uradował, że ma przed kim zabłysnąć.
– No cóż, dwór jest stary, można nawet rzec, prastary. Jego historia tonie w mroku dziejów.
– Widać, że jest pan człowiekiem wykształconym – pokiwał głową Alvar. – Czy mógłby pan uczynić mi ten honor i opowiedzieć co nieco o tym miejscu? Nie kryję, że interesuje mnie to z powodów osobistych. Bror Nilsson Huldt był… jest moim przyjacielem.
– To Bror nie opowiedział panu historii Huld?
– Nie. Wydaje mi się, że jest tak, jak pan mówi. Unika tego tematu, jakby wywoływał w nim ponure skojarzenia.
Alvar wymyślił tę historyjkę na poczekaniu, mężczyzna jednak kiwał głową, jakby w jego słowach znalazł potwierdzenie swych wcześniejszych przypuszczeń.
– Bror to właściwie dobry chłopak – powiedział. -Zresztą cała rodzina Broderssonów to przyzwoici ludzie. Mam na myśli oczywiście pierwszą żonę Nilsa i ich czworo dzieci.
Nie dodał nic więcej. Alvar sam dopowiedział sobie, co nieznajomy sądzi o obecnym gospodarzu Hult albo Huld. Jakież znaczenie mogła mieć jedna litera?
– Ród Inglingów… – zaczął nieznajomy i zawiesił głos, czekając, jakie wrażenie wywrze na rozmówcy.
– Aha… – Alvar czuł, że musi powiedzieć cokolwiek.
Ale nieznajomemu to nie wystarczyło. Wpatrywał się w Alvara w napięciu, jakby dając mu szansę powiązania oczywistych, w jego mniemaniu, faktów.
– Dzieje rodu Inglingów sięgają odległych czasów – rzekł w końcu, nie kryjąc rozczarowania, że Alvar nie dostrzega wyraźnego związku pomiędzy wspomnianym rodem a dworem.
W tym momencie kapitan doznał nagłego olśnienia. Przypomniał sobie strofy sag Snorrego Sturlussona.
– Pamiętam. W szkole uczyłem się na pamięć całych wersetów „Sagi o Inglingach”. Za recytację zebrałem wiele pochwał! – Alvar ucieszył się, że ma szansę zrehabilitować się trochę w oczach swego rozmówcy.
– Proszę, niech pan wsiądzie – zaprosił go mężczyzna. – Zdaje się, że przeżył pan ciężki czas. Był pan ranny na wojnie?
– Zgadza się. Dzięki za zrozumienie dla żołnierza – rzekł Alvar i wdrapał się na wóz. – Przyda się trochę wytchnienia obolałym stopom. Przeszedłem dziś szmat drogi. Prawda, co z tymi Inglingami, niech no ich wymienię. – Zaczął wyliczać na palcach: – Agne, Alrek, Erik, Ingjald, Alf, Jorund, Ane Stary, Egil Tunnadolg, Ottar Vendelkraka, Adils…
– Chwileczkę… – Przygodny znajomy powstrzymał go ruchem ręki. – Zaimponował mi pan, kapitanie, ale ci królowie wywodzą się z czasów niezbyt odległych. Tutaj chodzi o najstarszą gałąź rodu!
– Ależ w takim razie musimy się cofnąć w czasie o setki lat!
– Prawdopodobnie protoplastą rodu był Yngvi-Freyr, inaczej bóg Frey. Miał syna Fjolnera, ten zaś Sveigdera, potem następował Vanlande, Visbur, Domalde, Domar, Dyggve i Dag…
Alvar oniemiał. Pamiętał, co Bror szeptał w gorączce. Wprawdzie wówczas wydawało mu się, że słyszał „Vanland, Donald…” Dlaczego od razu nie skojarzył sobie tego z „Sagą o Inglingach”? Przecież znał ją prawie całą na pamięć!
– Chyba zaczynam rozumieć – wyszeptał. – Hulda… – zaczął, ale zreflektował się, że powinien pozwolić nieznajomemu trochę pobrylować. – Jak to było z Huldą?
Mężczyzna przyjął ten gest z wyraźną wdzięcznością.
– A więc Hulda była czarownicą, w jej żyłach płynęła fińska krew. Posłała po nią żona króla Vanlanda, która także pochodziła z kraju Finów, kiedy jej małżonek udał się do Uppsali, siedziby królów, i nie wracał stamtąd przez dwie zimy. Pragnęła się na nim zemścić. Wiedźma nasłana przez Huldę opętała Vanlanda, prawie doprowadzając go do obłędu. Towarzysze usłyszeli jego przeraźliwy krzyk i pospieszyli mu na pomoc. Omal jednak nie połamali nóg, gdyż wiedźma i na nich zesłała czary. Zawrócili więc, a wtedy ona udusiła Vanlanda.
– Uff – jęknął Alvar. Powoli zaczynały mu się wyłaniać kontury całej historii, jakkolwiek brzmiało to wszystko wielce nieprawdopodobnie.
Droga, którą jechali, prowadziła aż do pięknego wybrzeża. Alvar obserwował ptaki, które urządziły tu sobie postój w długiej wędrówce do ciepłych krajów. Nadeszła już jesień. Lasy przyoblekły się gdzieniegdzie w złotą szatę, choć nadal zieleń stanowiła dominującą barwę.
Bogaty gospodarz z wyraźną lubością ciągnął swą niesamowitą opowieść sprzed wieków:
– A potem wynikła sprawa z Visburem, synem Vanlanda. Prowadził on hulaszcze życie i uwodził cudze żony, skłócając ze sobą kobiety i ich synów. Jedną z kochanek obdarował cennym naszyjnikiem, który niegdyś dał w prezencie ślubnym swojej żonie. Synowie upomnieli się o własność matki, gdy Visbur ją porzucił. On jednak zwlekał ze zwrotem klejnotu. Wówczas synowie zdecydowali się szukać pomocy u Huldy. Ta rzuciła klątwę na cały ród. Złoty naszyjnik miał odtąd przynosić nieszczęście. Synowie zmówili się, że zabiją ojca. Huldę mieli po swej stronie. Przepowiedziała ona, że tak już pozostanie na zawsze w rodzie Inglingów: krewni wzajemnie odbierać będą sobie życie.
– No, a co się stało z Visburem? – ciekaw był Alvar.
– Synowie podburzyli jego towarzyszy, otoczyli chatę, w której spał, i podłożyli ogień.
– Tylko tego brakowało – mruknął Alvar pod nosem.
– Po nim władzę przejął syn Visbura, Domalde. On nie brał udziału w spisku dwóch braci, ale to w niego uderzyła klątwa Huldy.
– Zapewne i jego losy nie potoczyły się najlepiej?
– Oczywiście. W czasie jego panowania w Uppsali nadeszły lata nieurodzaju i w końcu jego własny lud złożył go w ofierze na ołtarzu.
Alvar miał już dosyć krwawej historii Inglingów. Zapytał więc:
– A co to wszystko ma wspólnego z tutejszym dworem?
– No więc według sag Hulda, która przybyła do Uppsali z dalekiej Finlandii, została za swe usługi hojnie obdarowana. Ale potem tamtejszy lud skazał ją na wygnanie za uprawianie czarów. Uciekła do kraju Sweanów, gdzie zabito ją i pogrzebano. Ludzie na dworze jednak udawali, że o niczym nie wiedzą.
Alvar, zwróciwszy oczy ku niewielkiemu pagórkowi, mówił jak w transie:
– Została pochowana w tym dziwnym kopcu na tyłach zabudowań, prawda?
– Eee, możliwe – trochę niepewnie odpowiedział mężczyzna.
Ale Alvar nie miał co do tego cienia wątpliwości. W tym kopcu ktoś grzebał – i to nie był ani borsuk, ani lis, lecz młodzi ludzie, poszukiwacze skarbów. Odnaleźli naszyjnik Huldy, który wiedźma wzięła jako zapłatę za czary. Schowali go w skórzanej torebce.
Alvar przypomniał sobie, że kiedy przechodził tamtędy, czuł wyraźnie czyjąś obecność.
Czy to była sama Hulda?
Zmarszczył czoło. Wydawało mu się, że zrozumiał wszystko, choć nadal niektóre szczegóły były dla niego niejasne. Jak to się stało, że ci, którzy pochowali tu Huldę, nie zabrali jej klejnotu? Dlaczego zagrzebali tak bezcenny przedmiot w ziemi?