Выбрать главу

Powóz już zakręcał i wjeżdżał na główny trakt.

– Och, nie uda nam się uciec! – jęknęła.

– Ależ tak! Jeszcze tylko kawałek!

Zatrzymali się dopiero wówczas, gdy Alvar uznał, że są dostatecznie daleko. W ustach czuł smak krwi, a nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Matylda upadła na ziemię kompletnie wyczerpana. Alvar poszedł jej śladem.

– Właściwie nie powinien pan tego robić. Nie jest pan jeszcze całkiem zdrów, kapitanie! – rzekła Matylda, odczuwając wyrzuty sumienia.

– Chyba tak. Ale i dla pani jest to duży wysiłek, tyle czasu spędziła pani w zamknięciu!

Uśmiechnęła się wymuszenie.

– Rzeczywiście, kiepscy z nas biegacze.

Przez chwilę leżeli obok siebie na trawie, wyciągnięci na wznak, usiłując złapać równy oddech. Po chwili Matylda zapytała:

– Czy musimy taszczyć ze sobą ten paskudny skarb?

– Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł się go pozbyć – odparł Alvar po chwili namysłu.

– Ja również. Odnoszę bowiem wrażenie, że ten klejnot zatruwa powietrze wokół nas.

– Dobrze rozumiem, co pani ma na myśli. Miło, że powiedziała pani „wokół nas”. Oboje jednak wiemy, że ponieważ to ja niosę naszyjnik, nieprzyjemna aura tworzy się wokół mnie.

– Prędzej czy później skarb wróci tam, gdzie jego miejsce: do grobu Huldy. Tam stanowi najmniejsze zagrożenie.

– Oczywiście.

Zgadzali się we wszystkim. Alvar czuł się cudownie w towarzystwie tej filigranowej kobiety.

Nagle uniósł się na łokciach.

– Cicho.

Matylda także usiadła i nasłuchiwała uważnie.

Po chwili z bardzo bliska doszedł ich wyraźny turkot, powóz jednak kierował się w stronę dworu.

Alvar napotkał spojrzenie dziewczyny i szepnął niespokojnie:

– Okazuje się, że nie oddaliliśmy się zbytnio od traktu, tak jak mi się zdawało.

– Nie, niedaleko stąd jest zakręt.

Alvar rozejrzał się wokół.

– Ten głaz na górze powinien chyba być widoczny z drogi, prawda?

– Tak, widać go na pewno.

– W takim razie pójdę ukryć pod nim mieszek ze skarbem. Bez trudu odnajdziemy potem to miejsce.

– Doskonale! – powiedziała, gdy wrócił. – Właściwie już odpoczęłam. Możemy ruszać do Hälsingborga!

Alvar pomógł jej wstać i podążyli na zachód. Wybierali leśne ścieżki, ale nie wchodzili zbyt głęboko między drzewa. Przez cały czas starali się nie tracić z oczu głównej drogi, by nie przeoczyć, gdyby tamtędy szły dzieci.

Był już późny wieczór. Uznali za mało prawdopodobne, by mogli je teraz spotkać. Zwracali jednak uwagę na przejeżdżające powozy, choć tych nie mijało ich zbyt wiele, w nadziei, że może ktoś ulitował się nad malcami i podwiózł ich kawałek.

Szli, póki starczyło im sił. Mijali lasy i pola. Przestali się już obawiać, że natkną się na Emila i macochę. Oprócz drzew chronił ich nocny mrok.

Matylda potykała się coraz częściej, zahaczała o wystające korzenie. Alvar zaś był głodny i zmęczony i z coraz większym trudem stawiał kroki.

– Nie wiesz, pani, czy gdzieś w pobliżu jest jakaś gospoda? – zapytał w końcu.

Dziewczyna stanęła, wykorzystując nadarzający się pretekst.

– Szczerze mówiąc, nie bardzo się orientuję, gdzie jesteśmy – roześmiała się przepraszająco. – A co dopiero mówić o zajeździe.

– Powinniśmy coś zjeść, trochę wypocząć i przespać się. Czy cokolwiek z tego mamy szansę zrealizować?

– Zjeść możemy – odezwała się Matylda ochoczo. – W biegu wzięłam z kuchni trochę chleba. Nie ma go dużo, ale…

– Chleb? O pani, jesteś aniołem! – zawołał spontanicznie. – Jestem głodny jak wilk!

– Usiądźmy tam na pagórku – zaproponowała rozradowana. – Niewykluczone, że wylądujemy w mrowisku, ale jest mi wszystko jedno, nie jestem w stanie zrobić ani kroku więcej.

– To tak jak ja – rzekł i poszedł jej śladem. – Na tych bezdrożach mogłoby jeszcze dużo czasu upłynąć, nim trafilibyśmy na jakieś zabudowania. Rozłożę płaszcz, żeby pani nie zmarzła, o ile oczywiście wytrzyma pani stajenny odór.

– Dziękuję bardzo, ale mam wystarczająco grubą pelerynę. A pan sam potrzebuje ciepłego okrycia, przecież niecałkiem pan zdrów. Uff, zaczynają mnie męczyć te formy grzecznościowe. Czy nie moglibyśmy mówić sobie po imieniu?

– Z największą radością!

– Właściwie przydałoby się wypić bruderszaft, ale jeśli chodzi o mocne trunki, to nabrałam do nich obrzydzenia w czasie mojego małżeństwa.

Zrozumiał, że Emil pił zbyt wiele alkoholu.

I chociaż nie powinien tak myśleć, ta informacja go ucieszyła.

Alvar znalazł wygodne miejsce pod wysokim drzewem, gdzie oboje usiedli, oparłszy się plecami o pień. Matylda starannie rozdzieliła chleb na dwie części. Większy kawałek dała kapitanowi i miała nadzieję, że nie zauważy tego w ciemnościach, bo pewnie by zaprotestował.

– Co za ulga, że pozbyliśmy się skarbu. Człowiek czuje się zupełnie inaczej.

– To prawda. Wiesz, Alvarze, to nieprawdopodobne. Siedzimy tu zmęczeni bez dachu nad głową, narażeni na deszcz i wiatr. I choć tęsknię i niepokoję się o moje rodzeństwo, to jednak dawno nie czułam się taka szczęśliwa, chyba od dnia ślubu.

Miał ochotę spytać, czy i ten dzień przyniósł jej rozczarowanie, ale przecież nie wypadało.

Ukradkiem spoglądał na jej dłonie, widoczne na tle nieba. Były takie delikatne, naturalne jak u dziecka. W ogóle Matylda była pozbawiona wszelkiej sztuczności. Każdy jej ruch i ton głosu był prawdziwą przyjemnością dla oka i ucha.

A Emil tego nie docenił.

Właściwie Alvar był mu za to wdzięczny.

– Dawno mi tak nie smakował posiłek – westchnął, kiedy skończył jeść.

Chciał zapytać Matyldę o tak wiele spraw, ale uznał, że to może poczekać. Byli oboje zbyt zmęczeni.

Alvar przygotował jej legowisko w trawie i sprawdził, czy dokładnie otuliła się peleryną.

Później sam zawinął się w wojskowy płaszcz, sztywny od brudu, i życzył jej dobrej nocy.

– Dobranoc – powiedziała Matylda. – I dziękuję.

Zasnęła prawie natychmiast, ale Alvar jeszcze przez chwilę czuwał. Jego ciało reagowało na bliskość tej pociągającej kobiety.

Niepokój ustał dopiero, gdy śmiertelnie zmęczony zapadł w sen.

ROZDZIAŁ X

– Do diabła! – klął Emil, kiedy dojechali do Hult. – Do diabła!

– Mógłbyś się zdobyć na większą oryginalność! – powiedziała matka z przekąsem. – Moim zdaniem ucieczka tej gęsi ma swoje dobre strony. Nareszcie będziemy mieć dwór dla siebie.

– Nie obchodzi mnie Matylda, lecz skarb, który zabrała ze sobą! Przecież już umówiliśmy się z kupcem. Co mu teraz powiemy?

– Jutro, jak tylko wstanie świt, ruszymy w pogoń za nimi! Ale dla Matyldy drzwi tego domu pozostaną odtąd zamknięte raz na zawsze. Wspólnie postaramy się o to, Emilu, by jej noga tu więcej nie postała!

W głosie matki pobrzmiewał agresywny ton.

– Nie obawiaj się – rzekł. – Możesz mi zaufać. Niech no tylko ten kapitan, który Bóg raczy wiedzieć, skąd się wziął, odda skarb! Potem zabiję ich oboje.

– Bardzo cię proszę, uczyń to dyskretnie – upominała go matka. – Nie byłoby nam na rękę, gdyby władze zaczęły tu węszyć.

– A co z dzieciakami?

– Nie jestem ich matką, nie jestem za nie odpowiedzialna.

– A jeśli tu przyjdą?

– Nie ma obawy – rzekła sucho. – Wyrzuciłam je na zbity pysk. W Danii po gościńcach włóczy się mnóstwo smarkaczy, więc dwoje więcej czy mniej, jakaż to różnica? Myślę, że nie przetrzymają zimy.

– No, a Bror?

– Jest umierający. Takie przynajmniej ostatnio dotarły do mnie wieści. Zresztą to właśnie kapitan powiedział o tym mojemu stangretowi.