Alvar bał się panicznie, że strażnik go rozpozna, bo wówczas ich plan ległby w gruzach, nie dostaliby się do środka. Przeciwnie, na nowo zostałby wzięty do niewoli. Nie mógł jednak pozwolić Matyldzie wejść samej do stajni Zbyt dobrze znał tych prostackich strażników.
Na szczęście panował mrok, a poza tym kiedy Alvar tu leżał, był brudny i zaniedbany. Teraz wyglądał całkiem inaczej. Jedyne, co mogło go zdradzić, to oczy.
Wartownik pilnował wejścia, nadzór nad chorymi jeńcami mieli inni strażnicy, których na szczęście nie wezwano. Wartownik schował się pod dachem, a przybysze szybko skryli się w mroku stajni.
Na spotkanie wyszedł im jeden z okrutnych sanitariuszy.
– Młody chłopak? – zdziwił się. – Nie, nie ma tu takiego. Już nie ma.
– A gdzie jest? – spytała Matylda. Wcześniej ustalili z kapitanem, że to ona będzie rozmawiać.
– Umarł, więc wynieśliśmy go na zewnątrz.
Matylda zachwiała się i pewnie by upadła, gdyby Alvar jej nie przytrzymał.
– Gdzie? – spytał zmienionym głosem, żeby nie zostać rozpoznany.
– Po drugiej stronie, przy północnej ścianie. Nie mieliśmy czasu nim się zająć – dodał sanitariusz przepraszająco, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Jeśli chcecie go zabrać, to proszę bardzo.
Nie zwlekając wyszli ze stajni i obeszli budynek dookoła. Zrozpaczona Matylda uczepiła się dłoni Alvara. Jej twarz pobladła z napięcia i strachu. Przecież mogło chodzić o Brora, ale też i o zupełnie innego chłopca.
Podeszli do sterty gnoju, gdzie rzucony niedbale, na brzuchu, leżał Bror.
Matylda jęknęła cicho, żałośnie, ale upierała się, by podejść całkiem blisko.
Alvar obrócił chłopca.
– Jest ciepły – rzekł niskim głosem bez wyrazu. – Rzucili go tu, żeby umarł. To ich stałe praktyki. Pamiętam… Zresztą to teraz bez znaczenia. Biegnij po powóz. Podjedź tu jak najbliżej.
Posłuchała go i poszła. Tymczasem Alvar badał chłopca.
– Bror? Jesteśmy tu. Matylda i ja, twój przyjaciel, Alvar.
Lekkie drżenie powiek musiało wystarczyć za odpowiedź.
– Teraz już wszystko będzie dobrze, Bror.
W każdym razie Alvar pragnął gorąco w to wierzyć.
Podjechał powóz.
– On żyje! – zawołał Alvar. – Szybko przenieśmy go do powozu i czym prędzej stąd odjeżdżajmy! Teraz liczy się czas!
Matylda płakała, kiedy unieśli jej brata i położyli na podłodze powozu. Alvar kazał jej chwycić lejce i powozić, a on tymczasem miał się zająć chorym. Zamierzał owinąć chorego w coś ciepłego i napoić go, bo na pewno organizm miał mocno odwodniony. Przypomniał sobie, jak zmuszano go do picia mętnej, zakażonej wody, kiedy leżał ranny w stajni.
Teraz mieli z sobą trochę mleka…
Do Hult jest tak strasznie daleko. Zresztą i tak nie będą mogli tam dłużej mieszkać.
Co zrobią ze śmiertelnie chorym chłopcem?
Muszą uczynić wszystko co w ich mocy.
Kiedy odjechali wystarczająco daleko, zatrzymali się nad rzeką i zajęli Brorem. Zdjęli z niego śmierdzące łachmany i wymyli go dokładnie, a potem założyli świeże ubranie, które pożyczyli w zajeździe, i owinęli chłopca w ciepłe, miękkie skóry.
Wydawało im się, że póki nie będzie czysty, nie ma szans wyzdrowieć.
– Próbowałem napoić go odrobiną mleka – rzekł Alvar. – Ale to trochę niebezpieczne, bo przełyka z trudem. Boję się, że może się udusić.
Matylda przytaknęła. Na jej twarzy malowało się napięcie i strach.
– Ale słyszał mnie, kiedy pierwszy raz odezwałem się do niego. Potem jakby coś się w nim załamało.
– Może poczuł ulgę?
– Możliwe. Teraz jest nieprzytomny, ale wydaje mi się, że już nie ma tak bardzo wysokiej temperatury jak na początku.
Przez chwilę, kiedy konie posilały się owsem, siedzieli przy chorym. Matylda ukradkiem ocierała łzy.
– Bror? – pytała co chwila, ale nie otrzymała odpowiedzi.
– Gdyby tylko udało nam się go nakarmić – westchnął Alvar.
– Może na razie organizm nie potrzebuje pożywienia? Może ważniejsze było dla niego, by poczuć się bezpiecznie?
– Miejmy nadzieję, że on jedynie wypoczywa.
– Tak – szepnęła Matylda.
– Tak – usłyszeli niczym echo z ust chłopca leżącego na podłodze powozu.
Popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się. Matylda płakała i śmiała się na przemian, a i Alvarowi oczy podejrzanie błyszczały.
– Teraz wszystko będzie dobrze, Bror – powiedziała dziewczyna ciepło i pogłaskała młodszego brata po policzku. – Alvar, twój przyjaciel, zaopiekuje się nami!
ROZDZIAŁ XVIII
W zajeździe Röstånga wynajęli powóz i stangreta, który miał odprowadzić wóz z Hult. Dzielili się na dwa wrogie obozy i nie mieli ochoty przebywać razem. Zresztą i tak brakowałoby miejsca.
Kiedy Matylda wręczała gospodarzowi zajazdu resztę swych oszczędności, ten szepnął cicho do niej i Alvara:
– Cieszę się, że ci dwoje nie są ze mną spokrewnieni. Ale zaglądałem do dzieciaków. Nic złego im się nie działo.
Podziękowali mu i udali się w powrotną drogę do domu. Maluchy nadal musiały przebywać z Emilem w charakterze zakładników, na szczęście Matylda zdążyła szepnąć im, żeby się nie bały, bo wszystko będzie dobrze.
Ale czy naprawdę?
Nie była wcale tego taka pewna. Czekała ich bardzo długa droga do Uppland, a teraz już żadne z nich nie miało pieniędzy.
Jaki status będzie miała w Uppland? Nie powinna mieszkać pod jednym dachem z Alvarem. Przecież jest mężatką…
Przyszłość jawiła się jej w ciemnych barwach.
I tylko jedno ją radowało: Bror zaczynał wracać do zdrowia. Nawet zjadł trochę kleiku i poznał młodsze rodzeństwo. Nie pozwolono im jednak podejść zbyt blisko, bowiem ciągle nie było wiadomo, co chłopcu właściwie dolega.
Emil i jego matka w ogóle nie przejęli się powrotem Brora, ledwie zarejestrowali jego obecność. Do głowy nie przyszło im spytać, jak się czuje. Jedynie macocha zastrzegła sobie, że nie zamierza siedzieć w tym samym powozie, co ten „zadżumiony”. Kto wie, co z sobą przywlókł?
Nikt jednak nie pragnął jej towarzystwa, więc właściwie dobrze się składało.
Zmierzchało, kiedy zbliżali się do Hult. Matylda z daleka dostrzegła potężny głaz w lesie i zawołała do stangreta, by się zatrzymał.
Powozy przystanęły i wyszło z nich czworo dorosłych.
– Matylda, pójdziesz tam i przyniesiesz skórzaną torebkę ze skarbem – rozkazał Emil. – A jeśli wrócisz z pustymi rękami, zabiję dzieciaki, i to bez wahania.
– Przyniosę – odpowiedziała Matylda cicho.
Biegnąc przez las poczuła nagle, jak strasznie przemarzła. Stopy z zimna aż jej zesztywniały, na pewno twarz miała siną. Emil bez żadnych racjonalnych powodów kazał jej siedzieć przez cały czas na koźle obok stangreta. Chyba chodziło mu jedynie o to, by ją upokorzyć. Nie chciał też pewnie, by siedziała obok Alvara. Do samego końca usiłował zademonstrować swą władzę nad żoną. Na nic się nie zdały prośby Alvara, by mógł siedzieć na koźle zamiast Matyldy.
Nie, Matylda wypije do dna to gorzkie piwo, jakiego sama nawarzyła, postanowił Emil.
Ludzie często kierują swą agresję przeciwko komuś, kogo wcześniej skrzywdzili. To rodzaj samoobrony.
Emil wiedział doskonale, że żona miała mu wiele do zarzucenia, dlatego właśnie usiłował ją złamać.
Skórzana torebka leżała w miejscu, w którym ją ukryli. Czegóż innego zresztą się spodziewała? Chwyciła za koniec paska i trzymała mieszek jak najdalej od siebie, by nie naruszyć złej aury otaczającej przeklęty skarb.
Gdy wróciła, rozgorzała dyskusja, czy Emil powinien od razu dostać skarb. Alvar nie chciał go oddać, póki wszyscy nie będą bezpieczni. Podkreślał przy tym, że Matylda musi potwierdzić swym podpisem, iż dwór przechodzi na własność męża.