Alvarowi trochę ulżyło. Gdyby mógł, wróciłby zabrać rodzeństwo, ale jego siły były na wyczerpaniu i nie miał już nic, czym mógłby zapłacić za podróż.
Na damę czekał nowy powóz. Stangret podszedł do Alvara, który wycieńczony przycupnął na beczce.
– Moja pani chciałaby zaoferować miejsce w powozie szwedzkiemu kapitanowi.
Alvar zdumiał się.
– Ależ to zbyt wielka łaskawość! Jestem źle ubrany, cuchnę stajnią, nie…
– Pan kapitan będzie siedział oczywiście na koźle obok mnie.
– A w takim razie serdecznie dziękuję, zgadzam się.
Stangret Alvarowi nie przypadł do gustu. I, zdaje się, niechęć była obopólna. A mimo to wolał siedzieć na koźle w jego towarzystwie aniżeli w środku powozu, gdzie musiałby przez kilka godzin prowadzić konwersację z tą niesympatyczną, wyfiokowaną damą.
W duchu postanowił, że wysiądzie z powozu, jak tylko nadarzy się okazja.
Stangret był Duńczykiem i jego chlebodawczyni również – poznał to po akcencie. Jej liczne bagaże oznaczone były inicjałami N.B.H.
Powóz ruszył. Alvar rzucił ostatnie spojrzenie w stronę duńskiego wybrzeża.
Poczuł ulgę, że w końcu wydostał się z kraju, przeciwko któremu walczył na wojnie i w którym potem musiał znosić szyderstwa i upokorzenia.
Równocześnie jednak ogarniała go rozpacz na myśl, że zostawił w tym nieprzyjaznym kraju troje rodzeństwa: bezradnego Brora i dwoje maluchów, którym na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności nie udało się pomóc. Pewnie bardzo ich rozczarował, on, dorosły. Najpierw spytał idiotycznie, czy są głodne, nie mając przy sobie nic, czym mógłby je poczęstować. A potem stracił dzieci z oczu i nie pomógł im dostać się na prom.
Alvar odczuwał wstyd i był na siebie wściekły.
Kiedy milczenie stało się zbyt uciążliwe, stangret zapytał kapitana o jego pobyt w Danii. Pytanie z serii podchwytliwych, jakich Alvar nie cierpiał. Mężczyznę interesował szczególnie jego pobyt w stajennym lazarecie. Ciekaw był, kogo Alvar tam ostatnio spotkał i dokąd teraz zamierzał się udać. Szwedzki kapitan odpowiedział krótko i zwięźle, nic nie ukrywając. No, może z wyjątkiem historii dwojga małych dzieci. Właściwie sam nie rozumiał dlaczego, ale nie zdradził się nawet słowem. Może myśląc o nich odczuwał zbyt wielki ból? A może to woźnica był zbyt wścibski?
Do Hälsingborga przybyli późnym wieczorem. Nie przejechali całej trasy, jaką zaplanowali, bo zaskoczyły ich ciemności. Musieli zatrzymać się na nocleg.
Alvar przypuszczał, że dama go pożegna, tymczasem postarała się o pokój dla niego i zaprosiła na kolację.
Alvar był w tak kiepskiej formie, że przyjął jej propozycję z wdzięcznością. Wiele miesięcy upłynęło, od czasu kiedy jadł normalnie, a myśl o kąpieli w drewnianej balii oraz o wygodnym łóżku wydała mu się taka nęcąca, że nie był w stanie odmówić.
Nie zdawał sobie sprawy, jak złego dokonał wyboru.
ROZDZIAŁ IV
Co się stało z moim życiem? zastanawiała się Matylda. Mój wspaniały Emil… Książę z bajki.
Czy rzeczywiście jestem taką złą żoną, że musi mnie upokarzać i trzymać pod kluczem?
Nie, to nie ja zawiniłam.
Nie rozumiem, gdzie tkwił błąd.
Służbie powiedział pewnie, że zachorowałam na jakąś śmiertelnie niebezpieczną chorobę. Ciekawe, co wymyślił. A zresztą, jakie to ma znaczenie?
Zawsze mi powtarzano, że ludzie, którzy nikogo nigdy nie kochali, zasługują na współczucie. Bo nie ma nic cudowniejszego niż miłość, nawet jeśli nie została odwzajemniona.
Ale to nieprawda. W związku dwojga ludzi partner, którego uczucie jest silniejsze, znajduje się na straconej pozycji i nie ma w tym bynajmniej nic cudownego ani wielkiego.
Upokorzenia, jakich doznaje, potrafią zabić w nim wiarę i szacunek dla samego siebie.
Moja miłość umarła. Nie kocham Emila, pomyślała Matylda, ale natychmiast zalała ją fala wyrzutów sumienia. Kościół głosi, że kobieta winna kochać swego męża. Kochać? Winna mu posłuszeństwo.
Nigdy nie przypuszczała, że rana w sercu może tak krwawić. Wszystkie jej marzenia o miłości legły w gruzach.
Miłość nie istnieje.
Gdyby mogła zaufać choć jednej osobie! Ale ojciec, wspaniały, kochany ojciec nie żyje. Zginął w płomieniach podczas pożaru dworu w Danii.
Nie potrafiła oprzeć się myśli, że nie zasłużył na taki koniec. Nie rozpaczałaby tak, gdyby to spotkało macochę, matkę Emila.
O, nie, wybacz mi, Boże, nie wolno tak myśleć. Choć prawdą jest, że nie mogliśmy ścierpieć macochy, Bror i ja. Dla maluchów także była niedobra. Całe szczęście, że przeprowadziła się do Danii. Szkoda tylko, że ojciec nalegał, by trójka jego dzieci pojechała wraz z nimi.
Co się stało z Brorem? Gdzie są teraz maluchy? Dzięki Bogu, żadne z nich nie zginęło w tym dziwnym pożarze, który wybuchł podobno w sypialni ojca. Bror wydostał go z płomieni i wyniósł na dwór, ale okazało się, że jest za późno.
Wszystkie te informacje Emil przekazał jej z trudem skrywając triumf.
Jak długo zamierzał ją tu więzić?
Zastygła w bezruchu. Ktoś zbliżał się do drzwi.
Naturalnie był to jej mąż. Sądząc po krokach, znów solidnie podpity. Zawsze, gdy się upił, zmuszał ją do współżycia. Jednak do tej pory, o ironio, ani razu nie sprawdził się w łóżku jako mężczyzna…
Matylda skuliła się, czując wstręt na samą myśl, że mógłby jej teraz dotykać. Brzydziła się nim tak strasznie, że ją samą niejednokrotnie to przerażało.
Emil wszedł do pokoju. Był przystojny jak młody bóg, choć pomimo półmroku Matylda dostrzegła, że zmienił się w ostatnim czasie. Twarz mu nabrzmiała, oczy dziwnie się szkliły. Sylwetka straciła młodzieńczą prężność. Włosy, które zazwyczaj skrywał pod modną peruką, wyglądały tak, jakby ich od dawna nie czesał. Chodził w poplamionej kamizelce, zupełnie się tym nie przejmując.
Ledwie trzymał się na nogach. Zwalił się ciężko na łóżko, omal nie przewracając Matyldy siedzącej na brzegu posłania. Podniósł się jednak i nachyliwszy się nad nią, usiłował uchwycić jej spojrzenie. Poczuła od niego alkohol.
– A jak się dziś miewa moja tak zwana małżonka? – wybełkotał. – Nie, nie, lepiej nie odpowiadaj, mam dość twojego zrzędzenia.
Matylda instynktownie cofnęła się, choć wiedziała, że to go rozwścieczy.
Nie pomyliła się, wymierzył jej siarczysty policzek. Na szczęście jednak uderzając ją zatoczył się, więc zbytnio nie ucierpiała.
– Znów zamierzasz się awanturować? – ryknął. – znowu nic ci nie pasuje? To ja przychodzę tutaj w przyjaznych zamiarach, a ty ciągle jesteś niezadowolona. Czego właściwie chcesz?
Matylda nic nie odpowiedziała.
Jej cichy upór rozdrażnił Emila. Chwycił ją więc mocno i powalił na łóżko. Dziewczyna wiedziała dobrze, że nie ma sensu bronić się przed nim. Ileż to razy walczyła z mężem i musiała ulec. Teraz więc, miast tracić siły w szamotaninie, zachowywała się biernie, by jak najszybciej było po wszystkim.
Emil przez to musiał starać się w dwójnasób, walczył ze swą słabością i kompletnym brakiem zainteresowania z jej strony. Nie miał odwagi spojrzeć jej w twarz, zdając sobie sprawę, że wymalowana jest na niej wielkimi literami niechęć i wstręt do niego. I znów mu się nie powiodło. Po raz kolejny.
Nigdy dotąd nie odnosił podobnej klęski w kontaktach z kobietami. A tymczasem jego męskość zawodziła za każdym razem, gdy był w łóżku z własną żoną!
Nie mógł ścierpieć takiego upokorzenia. Poderwał się z krzykiem i oskarżeniami, że to ona jest wszystkiemu winna. Nie potrafi go rozpalić, a poza tym jest taka brzydka i odpychająca, że on choćby nie wiadomo jak się starał, nie jest w stanie wypełnić swego małżeńskiego obowiązku. Tak, obowiązku! I to przykrego, bo trudno zmusić się do zbliżenia z kobietą tak mało pociągającą. Czy trudno się dziwić, że szuka pociechy gdzie indziej?