Napisy próbowałam czytać, ale litery tańczyły mi przed oczami. Na suknie zatem starałam się patrzeć, ale czy suknie to były…? Nagość wszędzie okropna, intymne niewiarygodnie szczegóły bieliźniane, gdyby nie konieczność, w jakiej się znalazłam, a także, przyznaję, ciekawość zdrożna, nigdy bym podobnej obrzydliwości do ręki nie wzięła!
Trzy suknie znalazłam, mniej nieprzyzwoite i długie, ale tak wąskie, że żadna bielizna by pod nie nie weszła. No, jedną dołem rozszerzoną, bardzo piękną, ta jednakże musiała być balowa, bo cała srebrna, nie do pokazania się zwyczajnie na ulicy. Nie pójdę przecież do pana Desplain w balowym stroju! I spodnie. Spodnie! Spodnie, dla kobiet…!
W oszołomieniu odkryłam jednak jakieś stroje skromne, dla guwernantek właściwe, spódnice, bluzki i żakiety, te spódnice zaś długości najróżniejszej, co mnie odrobinę pocieszyło. Od długich do kostek do takich, których jakby wcale nie było. Nogi wszędzie pokazywane, gdzieniegdzie nawet same nogi, i przy nich buciki rozmaite. Wręcz mnie zdumiało, że ujrzałam jedne obcasiki dokładnie takie, jak przy moich pantofelkach, no, tyle przynajmniej posiadałam z tej potwornej mody!
Ani jednego gorsetu! Figury bez wcięcia w talii! Boże mój, była już wszak taka moda w napoleońskiej epoce, kiedy niewiasty jakoby w workach chodziły, szarfę mając pod biustem, okropne, choć te obecne chyba jeszcze gorsze. Pończochy też były tam pokazane, nie, nie pończochy, jakby rajtuzy, przejrzyste niczym najcieńszy tiul. Czyżby coś podobnego mogło istnieć na świecie?
Przywykłszy już nieco do tych wizerunków wstrząsających, dokonałam nagle odkrycia, że mogłabym chyba firankę z okna zdjąć i nią się okręcić albo chust kilka na siebie nałożyć i tak wyjść, żadnego zdziwienia nie budząc. Aż mnie otrząsnęło. Pot po mnie spłynął, bo musiałam wszak zadecydować, jak mam się ludziom pokazać, moje suknie, jak na tę modę, były zbyt obfite, a wyboru wielkiego nie miałam. Wyjeżdżając w szalonym pośpiechu, liczyłam na to, że stroje nabędę w Paryżu, no owszem, nabędę z pewnością, ale nim to nastąpi, straszydła z siebie przecież nie zrobię!
Czas mi zbyt szybko leciał. Więcej mnie rzeczy intrygowało, ale nawet zastanowić się nad nimi nie miałam kiedy. Pośpieszyłam do szafy, gdzie pokojówka suknie moje umieściła, wspomniałam jej spojrzenie zdumione i teraz je dopiero zrozumiałam, nic z moich rzeczy nie pasowało do tych, pokazanych w żurnalach. Z determinacją i w rozpaczy ostatecznej wybrałam kostium najskromniejszy i podjęłam decyzję rewolucyjną. Wyrzuciłam z niego tiurniurę!
I nie dość na tym. Spódnica z dwóch części się składała, spodnia była długości właściwej, do ziemi, z lekkim trenem nawet, wierzchnia zaś krótsza, kostek nie sięgająca. Po króciutkiej chwili wahania przełamałam się, zrezygnowałam ze spodniej, włożyłam tylko tę wierzchnią. Gorąco mi się zrobiło na widok własnej osoby w lustrze i na myśl, co by też o tak straszliwej nieprzyzwoitości ciotka Eulalia powiedziała! Nogi… Całe kostki w szarych pończoszkach jedwabnych było mi widać, a razem wziąwszy, wąsko mi to opadało…
Wyszłam z pokoju. Po korytarzu za drzwiami przechadzał się Roman. Ulgi na jego widok doznałam niezmiernej i uczyniłam coś, na co nigdy nie przypuszczałam, że mogłabym się zdobyć.
– Czy Roman nie sądzi, że zbyt niemodnie jestem ubrana? – spytałam, usiłując przybrać ton niedbały.
– Teraz się wszystko nosi – odparł na to z przekonaniem. – Mogłaby jaśnie pani wyjść w krynolinie i też by było dobrze. Ale ja widzę, że jaśnie pani wygląda doskonale, jak każda elegancka dama. Tyle że później gorąco jaśnie pani będzie, bo wielki upał panuje. W hotelu się tego nie czuje, bo mają klimatyzację.
– Chcę jechać windą – zarządziłam i dopiero później dotarły do mnie jego słowa. – Co mają?
– Klimatyzację.
– Cóż to jest? – spytałam, zarazem pilnie obserwując jego czynności.
Guzik jakiś przycisnął przy drzwiach dziwnych, rozumiałam już, że są to drzwi owej windy, guzik zaczął świecić, Roman uniósł głowę, poszłam za jego przykładem i ujrzałam, że na górze rząd cyferek istnieje, które się jedna po drugiej zapalają. Kiedy zapaliła się dwójka, drzwi rozsunęły się i weszliśmy do znanej mi już klatki.
Spodobała mi się ta winda.
– Ochładzanie – powiedział. – Jeśli gorąco na dworze, zimne powietrze leci i w środku jest chłodniej. Oczyszcza się samo i reguluje wilgotność.
Wilgotność, doskonale, niech będzie wilgotność. Nic z tego nie zrozumiałam, ale nie pytałam dalej, bo zajęła mnie restauracja.
Za żadne skarby świata nie poszłabym sama do publicznej restauracji, kazałabym przynieść obiad do numeru, gdyby nie szalone pragnienie obejrzenia płci żeńskiej. Tych strojów, które naprawdę w Paryżu obecnie się nosi. Ujrzę Murzynkę w srebrnych kółkach i drutach…?
Przy małym stoliku maitre d’hôtel mnie usadził, zażądałam lekkiego, białego wina, z roztargnieniem rzuciłam okiem na kartę potraw, wybrałam sałatkę z homara i kurczę w ziołach, po czym wreszcie rozejrzałam się dookoła.
No tak. Zobaczyłam prawie to samo, co w żurnalach. Mając możliwość porównywania magazynów z rzeczywistością porządkowałam przy okazji chaos w głowie. Stroje, tak, nie sprawiły mi zawodu, nagość panowała, wszelkie pojęcie przechodząca. Obnażone całe ręce i ramiona, połowa nóg wystawiona na widok publiczny, spodnie… O Boże, znów te spodnie… Suknie długie, ale z rozcięciami, spod których po winna wystawać jakaś piękna tkanina spodnia, tymczasem wystawała golizna, niebotycznie gorsząca. Istny Babilon, Sodoma i Gomora… Odzienie ujrzałam, które nawet jak na koszulę byłoby zbyt skąpe, ramiączka wąskie, na figurze ledwo szmatka kwiecista, z trudnością kłęby zakrywająca… Czyż ta panna miała cokolwiek pod spodem…? Ach tak, prawda, te szczegóły garderoby, w magazynach pokazane w sposób grozę budzący, jawnie, publicznie…
Zimną krew starałam się zachować, w czym grzeczność obsługi była mi pomocą, kiedy nagle, tuż blisko, ujrzałam rzecz, wszelkie pojęcie przechodzącą. Młoda panna przy sto liku usiadła i, własnym oczom znów uwierzyć nie mogłam nie tylko gorsetu na sobie nie miała, ale nawet stanika! Biust nagi jej przez bluzkę prześwitywał!
Zamknęłam oczy, otworzyłam je, popatrzyłam po sali i nagle w rogu pod ścianą ujrzałam Romana. Nie myśląc wcale, co tu robi, skinęłam na niego. Podszedł od razu.
– Czy ja w restauracji hotelu Ritza jestem, czy w jakim zamtuzie? – spytałam zimno. 46
– W restauracji u Ritza, proszę jaśnie pani. Moda i obyczaje bardzo się zmieniły. Tam, obok, pod kwietnikiem, siedzi Benedicta duńska, w zamtuzie by nie siedziała.
– Kto to jest Benedicta duńska? – Siostra królowej Małgorzaty. – Jakiej królowej Małgorzaty?
– Królowej Małgorzaty duńskiej.
Milczałam przez chwilę, bo o żadnej Małgorzacie duńskiej nigdy nie słyszałam, ale znów uznałam, że przez te minione osiem lat mogłam jakąś zmianę na tronie przeoczyć. W Anglii panowała królowa Wiktoria, czemuż by w Danii nie miała panować królowa Małgorzata? Siostra jej zaś siedziała w pobliżu mnie…
Przyjrzałam się księżniczce. Na litość boską…! Przecież moja dziewka kuchenna, do karczmy idąc, piękniejszy strój by włożyła! Cóż ona miała na sobie?! Koszulkę jakąś, skąpą i wystrzępioną, a niżej… Jezus Mario, spodenki krótkie w paseczki, do pół uda ledwie sięgające!