– I cóż z tą kartą? – spytałam, oszołomiona nieco, ale też i zaciekawiona. – Czy to ja mam ją dostać?
– Nic nie trzeba dostawać, jaśnie pani już ją ma. Dokładnie dwie. Jednej ja używam na korzyść jaśnie pani, płacąc za wszystko, tak jak u La Fayette’a płaciłem, a druga leży nietknięta i czeka, aż jaśnie pani sama używać jej zacznie. Ale trochę pieniędzy w gotówce też jaśnie pani musi mieć i jak tylko przyjedziemy na miejsce, pozwolę sobie tę sprawę załatwić. Przy okazji ceny jaśnie pani powinna poznać, bo bardzo się zmieniły…
Nim się zdążyłam obejrzeć i z nowym obowiązkiem pogodzić, Trouville się pojawiło. Chciwie patrzyłam, co też zdołam rozpoznać, i z uciechą wielką znajome widoki ujrzałam, chociaż cała miejscowość daleko większą mi się wydała niż przed paroma laty. Gmach ogromny kasyna nowość dla mnie stanowił, kiedym tu przyjeżdżała w dzieciństwie, jeszcze go nie było. Ale hotele niektóre i uliczki prawie rozpoznawałam…
Dom mój spadkowy blisko morza stał, przy samej prawie go zdążyła pobieżnie obejrzeć i stwierdzić, że istotnie odnowienia wymaga, bo czas był na posiłek, a i plaża okropnie mnie korciła, te kostiumy kąpielowe koniecznie chciałam zobaczyć, w biegu wprost następną godzinę spędziłam, bo lada chwila odpływ miał się zacząć. A wodę bardzo lubiąc, zanurzenia w morzu byłam spragniona. W restauracji ogródkowej na samych ostrygach poprzestałam, Roman zaś w tym czasie miejsce na plaży mi urządził.
No i tu, bez tchu i wstrząśnięta ostatecznie, wieczora doczekałam. Nie przesadzały wcale oglądane wcześniej czasopisma i słusznie sprzedawczynie w Galerii zakup we mnie wmówiły, choć kupując, nie sądziłam, bym takiego stroju kiedykolwiek mogła użyć. Z pustoty chyba teraz to na siebie włożyłam, na wierzch suknię, plażową przez nie nazwaną, i płaszcz wielki, kąpielowy, biały, z tkaniny do grubych ręczników podobnej. Tak wyszłam.
I cóż ujrzałam…?!
Tłum nagich ludzi na tej plaży przebywał! Ledwo strzępkiem jakimś kawałki ciała zakryte, reszta bez wstydu żadnego na widok publiczny wystawiona, w pierwszej chwili sama nie wiedziałam, gdzie oczy podziać, stopniowo, oswajając się i kojąc drżenie, chciwie patrzeć zaczęłam. Wzrokiem szukałam kabin drewnianych, które konie do morza powinny wciągać dla zażycia kąpieli, ale niczego podobnego nie było, kto chciał, wbiegał do wody bez żadnej osłony, po cóż zresztą osłona w wodzie, skoro na lądzie też jej brakło! Namiociki tylko małe i okrągłe, w rzędzie stojące, w których nikt się ukryć nie starał…
Stłumiłam zgorszenie straszne, wspomniawszy opowieści, w młodości słyszane.
Ach, ten mój ojciec nieboszczyk…! Toż pozwolił mi, nie bacząc na protesty matki, całej relacji pana Bakera, podróżnika angielskiego, który wizytę nam złożył, wysłuchać, stąd wiedziałam przecież, że są narody dzikie, w gorących krajach żyjące, które żadnej odzieży na sobie nie noszą i nijakiego zgorszenia to wśród nich nie budzi. Obyczaje dziwaczne bez związku ze strojem pozostają, a znów na północy gdzieś inne ludy nago się kąpią w swoich zimnych wodach, razem płci obie, kobiety i mężczyźni. Otom ujrzała owo zdziczenie na własne oczy!
Rewolucja już się zapewne we mnie rozwijała, a może nawet kwitła, bom zdecydowała się desperacko wyjść spod namiotu, co mnie nieco osłaniał, płaszcz i suknię zrzuciwszy, i do wody się udać. Zaraz też spostrzeżenie uczyniłam, od którego dreszcz mnie chwycił, otóż pojęłam, skąd pochodzi powszechna karnacja ciemna. Toż słońce na te nagie ciała świeci, opalając je wprost na brązowo! Nic dziwnego, że wszyscy do Murzynów i Mulatów podobni, ja jedna białością się tam odznaczałam i aż mi się to wydało nieprzyzwoite! Cóż za jakieś pomieszanie pojęć lęgło mi się w umyśle!
Chłodna woda nieco mnie otrzeźwiła. Pływać umiałam od dziecka i któż mnie tego nauczył, jak nie Roman? Teraz dopiero, po raz pierwszy, przyszło mi na myśl, ile wiernemu słudze zawdzięczam, a w tajemnicy wielkiej to robił, ilekroć spod opieki guwernantek uciekłam, co mi się nadzwyczajnie podobało. I konna jazda, i powożenie, i łażenie po drzewach, i pływanie, wiosłem się nawet umiem posługiwać… Wszystko to Roman! Choć, zdaje się, ojciec nieboszczyk tajemnicy’ się domyślał i nawet ją pochwalał ukradkiem…
Wyszedłszy z morza, które już się cofać zaczynało, pod swój namiot wróciłam i na leżance usiadłam. Zimną krew odzyskałam. Śmielej jęłam patrzeć dookoła, wreszcie dostrzegając szczegóły.
Kostiumy kąpielowe… Byłyż to nowomodne kostiumy kąpielowe…? Śmiech pusty mnie porwał na myśl pokazania czegoś takiego w moich własnych czasach. Niewiasty w każdym wieku, od dziewczątek młodziutkich do dam w starszym wieku, siwowłosych i pomarszczonych. Płeć męska… Nie, tu jednak oczy mnie zawiodły, patrzeć na nich wprost i nachalnie nie potrafiłam, najwyżej z ukosa, którą to sztukę każda panna wszak miała opanowaną od niemowlęctwa chyba. Na spokojnie już niemal i nawet z zainteresowaniem badawczym zdołałam stwierdzić, że wiele urody przede mną się przewija. Figurki zręczne, choć nieco za szczupłe, nogi zgrabne bardzo i proste, biusty kształtne… Były i niewiasty pełniejsze, a także mocno korpulentne, i jedna taka blisko mnie siedziała. Kostium miała na całej figurze, nie rozdzielony, ale i tak widać było wałki tłustości wszędzie, do tego zad potężny, niczym u dobrze wypasionej klaczy…
Porównując mimo woli, wniosek wyciągnęłam, że wstydzić się siebie nie potrzebuję, chyba tylko tej białości, która tu się wyróżnia i której się pozbyć czym prędzej powinnam. Męskie spojrzenia ku mnie biegły, na co, zajęta obserwacjami, bardzo długo nie zwracałam uwagi. Więcej mnie ciekawiło, co sama przed sobą nie bardzo miałam ochotę ujawniać, ujrzeć po raz pierwszy w życiu tak wielką ilość płci przeciwnej bez odzieży i przekonać się wreszcie, jak też naprawdę wyglądają.
Oj, wcale nieźle…
Aż mnie dreszcz przeszedł, kiedy uświadomiłam sobie własne myśli…
Roman mnie znów przypilnował.
Podszedł znienacka, kiedy plaża poczynała się już wyludniać, i nie poznałam go w pierwszej chwili. Białe spodnie miał na sobie i skąpą koszulkę w paski, jaką marynarze noszą, a do tego był boso. Dopiero na twarz spojrzawszy, rozpoznałam, że to on.
– Jaśnie pani jak dziecko – rzekł surowo i jakby z lekkim rozgoryczeniem. – Spod opieki jaśnie pani ciągle jeszcze wypuścić nie można. Kto to widział tak siedzieć jedną stroną do słońca, jaśnie pani do opalania się nieprzyzwyczajona, niby już wieczór, ale słońce jeszcze łapie. Plecami do góry jaśnie pani powinna poleżeć.
– Ale ja chcę patrzeć! – zaprotestowałam gniewnie, choć nagle poczułam się, jakbym była piętnaście lat młodsza, a on mnie znów czegoś uczył. – Nie mam oczu w plecach!
– To w cieniu trzeba. Jaśnie pani musi pamiętać specjalną oliwą się wysmarować, ma jaśnie pani taką, wiem, bo widziałem, za co płacę przy zakupach. Florentyna jaśnie pani pomoże, a jutro, chwalić Boga, przyjedzie pani Borkowska, która doradzi co trzeba. Tylko niech jaśnie pani unika tego pomieszania czasów, bo podobnej sprawy nikt nie zrozumie.
Podniósł z piasku mój płaszcz kąpielowy i podał mi go. Wcale nie chciałam jeszcze stąd odchodzić, ale nim zdążyłam znów zaprotestować, Roman wskazał mi stoliki pod parasolami przy samej plaży stojące, od których widok był na wszystkie strony. Poczułam, że chce mi się pić. Owszem, to był dobry pomysł, tam sobie posiedzieć i nadal się przyglądać, przy sorbecie lub winie.
Przypomniały mi się nagle pieniądze.