Выбрать главу

Poznałam w tym rękę Armanda, który nawet zbytnio wysilać się nie musiał, wróbelków kilka wypuścił, które właśnie stadem wołów wracały. Mimo koszmarnej sytuacji, w jakiej się znalazłam, wypieki pani Porajskiej wręcz mnie rozśmieszyły. Namyśliłam się dostarczyć jej żeru i pierścionek pokazałam, który miałam na palcu, co, rzecz jasna, sprawdziłam w pierwszej kolejności.

– Zatem pan de Montpesac harem sobie chyba założy, w którego skład wejdę – rzekłam beztrosko. – Oto widomy znak, że zamierza mnie poślubić…

Zarazem przemknęło mi przez głowę, że i ta wiadomość w jakiejś przeraźliwej postaci zapewne do Gastona dotrze, i nawet się nieco zaniepokoiłam. Ale już mi zaczynało być wszystko jedno, omal o swoim stanie nie napomknęłam, na szczęście pani Porajska tak się poczuła zapchana sensacjami, że pilną potrzebę poczuła dalej je rozpowszechniać. Pożegnała mnie w tempie wprost nieprzyzwoitym i odjechała.

Odetchnęłam głęboko kilka razy i kazałam wezwać Romana.

– No i cóż to ma być? – spytałam gniewnie i srogo.

– Ja się od razu zorientowałem i dlatego natychmiast wróciłem – odparł na to posępnie. – Proszę jaśnie pani, ja na to nie mam wpływu…

– Pewnie, że Roman nie ma wpływu, skoro ta przeklęta bariera tu stoi! – rozzłościłam się. – Ciekawe, co ja mam teraz zrobić…

Roman się zdumiał i zaniepokoił. – Jaka bariera?

– Ta zielona z białym, na łące. Przecież Roman sam mówił, że to się jakąś barierę przekracza i stąd te historyczne hocki klocki!

Roman przez chwilę milczał, patrząc na mnie jakoś dziwnie.

– To nie ta… Znaczy, mam na myśli, ta na łące nie ma z tym nic wspólnego…

– Akurat! – prychnęłam wzgardliwie. – Tego nikt we mnie nie wmówi, to już drugi raz! Ja chcę wrócić do tego piątku, który był dzisiaj, niech Roman coś wymyśli! Mówił Roman o tych jakichś uczonych, fizykach, czy jak im tam, niech oni się przestaną wygłupiać! Niech Roman coś zrobi!

– Spróbuję – obiecał, znów po chwili, bardzo zakłopotany. – W tych obecnych czasach będzie trudno… Gdzieś w końcu jaśnie pani będzie musiała zostać już na zawsze, to gdzie jaśnie pani woli? Teraz czy później, w tym dwudziestym wieku? W dwudziestym pierwszym nawet, bo ten dwudziesty już się nam kończył.

Nie musiałam się nawet długo zastanawiać. Wszystkie desperackie myśli i cały popłoch sprzed bariery na nowo we mnie krzyknęły. Jedno zaś, co mi zostało na pewno, nienaruszone i nietknięte, to ciąża. Z Gastonem, który doprawdy nie wiedziałam, jak mógłby w swoje autorstwo uwierzyć, skoro nie tylko jeszcze mi się nie oświadczył, ale nawet ze mną nie spał. Dużo w mężczyznę można wmówić, ale przecież nie taki cud!

I Armandowi byłoby łatwiej…

A, do wszystkich diabłów z Armandem! Podstawowy argument nosiłam we własnym łonie!

– W dwudziestym -powiedziałam stanowczo. – I może Roman być spokojny, że zdania nie zmienię. Jeśli te naukowe przygłupki mogą jeszcze coś zrobić… Takich przeżyć, jak dzisiaj z panią Porajską, więcej sobie nie życzę. I co się, a propos, Mączewskiej stało?

– Nic. Trochę za szybko, jak dla niej, jechałem. Przestała krzyczeć dopiero, jak zachrypła. Po świeże ostrygi jaśnie pani ją wysłała, miała wybrać najlepsze…

– Ostrygi, mam nadzieję, też się później dostanie. Proszę załatwić co trzeba. No dobrze, powiem Romanowi prawdę. Jeśli zostanę w czasach obecnych, życie będę miała na wieki zniszczone. I nie panna Lerat zasłynie jako ladacznica, tylko ja, i możliwe, że rekordy światowe pobiję…

Nie wiem, ile z tego Roman zrozumiał, ile się domyślił i odgadł, ale twarz miał bardzo poważną i jakieś wielkie w niej zdecydowanie. Patrzył gdzieś w górę, za moją głową.

– Życie własne oddam, żeby jaśnie pani znalazła się tam› gdzie zechce – rzekł jakoś uroczyście. – Na zbawienie duszy przysiągłem o jaśnie panią dbać więcej niż o siebie samego, lepiej niż o córkę własną. Zrobię wszystko, co mogę i nawet może jeszcze więcej.

Dopiero kiedy wyszedł, obejrzałam się za siebie, bo w tym całym pomieszaniu w ogóle nie pamiętałam, co i gdzie się w moim domu znajduje.

Za moimi plecami wisiał na ścianie doskonale oddany portret mojej matki…

Mogłam sobie o poranku womity miewać, mdłości różne i zawroty głowy, ale przecież nie w tym starym, obecnym świecie, tylko w tamtym przyszłym, pełnym swobody! Teraz musiałam owe dolegliwości z całej siły ukrywać, bo inaczej potępienie bezapelacyjne by na mnie spadło i kto wie czy nawet cała służba by mi nie wymówiła. Liczyłam wprawdzie na Romana, ale na wszelki wypadek postanowiłam albo kłamliwie sprawę wyjaśnić, albo najzwyczajniej w świecie do Francji wyjechać, gdzie w ukryciu czas właściwy mogłabym przetrwać. Ewentualnie poślubić Gastona…

Ale skąd Gastona, jakiego Gastona! Wedle plotek wszystkich, miał żonę, no owszem, w przyszłym czasie też miał żonę, zgadzało się, tyle że później się z nią rozwiódł, a teraz…? Ileż czasu by się tak rozwodził, pięcioro dzieci zdążyłabym urodzić, tylko jak to zrobić, żeby z nim…?

Zgryzota spadła na mnie taka, że wprost głową miałam chęć walić o ścianę. Zuzia mnie w tym stanie zastała i jej się zwierzyłam, cały romans kryminalny tworząc z Armandem w głównej roli. W sposób dla niej zrozumiały o spadku opowiedziałam i korzyściach z zabicia mnie płynących, o próbach, które już czynił i struciu obecnym, jakiego udało mu się dokonać. Ziół czyszczących zażądałam, wcale nie mając zamiaru ich wypić, i milczeć kazałam na ten temat jak grób, doskonale wiedząc, że przy takiej sensacji Zuzia języka w gębie przez minutę nie utrzyma. Panna Chodaczkówna bez wątpienia do sprawy się przyłoży i w ten sposób cała służba, udając, że nic nie wie, będzie mnie potajemnie przed Armandem chronić. Tyle przynajmniej mojego.

Potem przyszło mi na myśl, żeby Gwiazdeczkę na barierę puścić. Niechby znów poniosła, chociaż w ostatnich dniach wcale się do tego nie rwała i posłuszna była. Ale gdyby pod nakazem skoczyła…? Choć z drugiej strony, przy upadku, miałażbym tę ciążę upragnioną stracić…?!

Ciągle siedziałam w buduarze niepewna, przygnębiona, zdesperowana ostatecznie, obmyślając sposoby działania. Przypomniały mi się testamentowe komplikacje, jakże, przecież Armand już się przekonał, że mój testament istnieje! W nieobecności Gastona powinien znowu się do mnie zalecać, tak jak na początku czynił, bo teraz już tylko ślub ze mną majątek dałby mu do ręki… Nie, zaraz, z Zosią Jabłońską wszak się ożenił, a ja podobno sto tysięcy posagu ciepłą ręką jej dałam… Ależ co ja za głupoty myślę, nie Armand się z Zosią ożenił, tylko Januszek Burzycki, już rzeczywiście pomieszania zmysłów dostałam i może powinnam po prostu się upić do nieprzytomności, jak prawdziwi pijacy płci męskiej czynią…

Wieczór późny się zrobił, owe ziółka przeczyszczające mi przyniesiono, a ja, najzwyczajniej w świecie, mimo zmartwienia, głodna się poczułam. Po drodze do jadalni owe ziółka udało mi się nieznacznie do wazonu wylać, gdzie, nieszczęśliwym trafem, suche płatki róż były zbierane. Nowy kłopot! Jadłam wszystko, co mi podano, lekkie potrawy to były i bardzo smaczne, mój apetyt ogromny na karb poprzednich womitów położono, przez które żołądek próżny się zrobił. Na Romana czekałam z niecierpliwością taką, że mi prawie zęby same szczękały.

Pojawił się wreszcie i w gabinecie go przyjęłam, wcześniej jadalni nie opuszczając, żeby wazon z różami i ziółkami mieć na oku. Do gabinetu przeszłam, bo tam nikt by niczego podsłuchać nie zdołał.

– Jest nadzieja, proszę jaśnie pani – rzekł od razu pocieszająco. – Jutro może się uda, bo dzisiaj jest czwartek.