Выбрать главу

Nie bardzo miałaby ochotę w sądzie świadczyć, bo w zamkniętym pałacu ona sama też by się bezprawnie znalazła, podejrzenia na siebie jakieś ściągając. Nową pracę dostała, taką, jakiej pragnęła, i dobra opinia jej potrzebna.

Pani Łęska od dziecka ją znała i w pewnym stopniu dobrodziejką jej była, więc, odnaleziona, wyznała jej wszystko, błagając tylko, żeby ją oszczędzić i do sądu ciągnąć dopiero w ostateczności. Poza wszystkim, Armanda się boi, bo on, jej zdaniem, do najgorszego zdolny.

W wypiekach słuchałam, sama niepewna, co z tym fantem zrobić. Pani Łęska, jak dotąd, nikomu jeszcze o dziewczynie nie powiedziała i nie powie, dopóki palącej potrzeby nie będzie. Mnie mówi, żebym się z Gastonem naradziła, a później może i z panem Desplain, ale to już lepiej osobiście. Aż do chwili ślubu, wedle jej poglądu, jestem bezpieczna, potem zaś Armand, jeśli ma rozum, natychmiast spróbuje razem nas zabić, w taki sposób, żebym później umarła niż Gaston, bo w ten sposób w odziedziczeniu spadku po mnie nic by mu już nie przeszkodziło.

No rzeczywiście, a cóż za pociągająca perspektywa! Najpierw z Romanem się naradziłam. Zdanie pani Łęskiej poparł całkowicie i w ponurą zadumę popadł. Komplikacje same widział i nie krył ich wcale przede mną, bo nawet i z zeznaniem podkuchennej same poszlaki o winie Armanda świadczyły. A gdyby go jednak skazano, łatwo by mu było przypisać zabójstwo w afekcie albo zgoła w obronie własnej, skoro panna Luiza pierwsza strzeliła, a musiało tak być, bo nie strzeliła przecież po śmierci, więc bardzo niską karę by dostał. Możliwe, że z zawieszeniem, przez co ciągle byłby dla mnie zagrożeniem.

Rozumiałam te wszystkie słowa, bo różnych kryminalnych książek przeczytałam już wielką ilość i wykształcenie w tej dziedzinie zdobyłam nadzwyczajne. Jedyną pociechę stanowiła mi w tej chwili myśl, że o przyjeździe Armanda od Moniki natychmiast się dowiem.

Gaston w sobotę miał przyjechać, bo do piątku wieczór u siebie w pracy różne sprawy chciał pokończyć, żeby potem aż do ślubu już tutaj zostać. Armand, oczywiście, pojawił się wcześniej, o czym też istotnie Monika mnie zawiadomiła.

Wybierałyśmy się razem do sklepów, w pośpiechu przeprosiła, że nie jedzie, bo ze swojego amanta chce korzystać. A daj jej Boże zdrowie…

Pojechałam zatem z Romanem, żeby oszczędzić sobie kłopotu z parkowaniem w rozmaitych trudnych miejscach, bo Warszawa pod tym względem przedstawiała gorsze piekło niż Paryż. Tam przynajmniej mogłam na chwilę zostawić samochód choćby i na środku ulicy i nikt się nie czepiał, tu zaś jakaś okropna straż miejska wyskakiwała niczym diabeł z pudełka i awantury robiła, mimo że nikomu nie przeszkadzałam, a dla jakiej przyczyny akurat w takim spokojnym miejscu zabroniono postać trochę, niepodobna było odgadnąć. Wygodniej mi było zatem Romana w samochodzie zostawiać, a samej do magazynów wchodzić.

I od razu krzyk podniosłam, bo Roman zwykłą drogą ruszył. Zażądałam jazdy przez las i przez ową Magdalenkę, która zresztą część moich dawnych dóbr stanowiła, co go zdumiało i niemal przeraziło. Już tak z nim byłam spoufalona, że ośmielił się spytać o przyczynę.

– Była mowa o barierze czy nie? – odparłam na to gniewnie. – Wiem, gdzie ona stoi, i narażać się nie myślę. Będziemy ją omijać z daleka.

Romanowi coś jakby jęk się wyrwało, ale już po chwili z szacunkiem, grzecznie i cierpliwie jął mi tłumaczyć, że się mylę, że bariera czasu jest symboliczna, że ta akurat została z dawnego toru przeszkód, kiedy na mojej łące hipiczne zawody sobie urządzano, i różne inne takie brednie. Mógł sobie mówić, co chciał, ja wiedziałam swoje i ucięłam te naukowe wywody.

– Strzeżonego pan Bóg strzeże – rzekłam z naciskiem i musiał mi ulec.

Po Gastona też z nim razem pojechałam taką samą drogą, zadowolona nawet, że nie w piątek przylatywał, bo w piątek istne urwanie głowy miałam. Z panem Jurkiewiczem intercyzę musiałam omówić, przy udziale pana Desplain na odległość, co mi się tak podobało, że nawet kaprysów żadnych nie prezentowałam i na wszystkie propozycje godziłam się bez oporu. Zdaje się, że obaj się tym zdziwili. Pan Desplain, wbrew wszelkim prawnym obyczajom, stronę Gastona zarazem reprezentował, przez niego upoważniony. Dokumenty zostały sporządzone i tylko nasze podpisy były już potrzebne. Potem zaś znów mi zawracano głowę tym wydawnictwem, rachunki, zresztą bardzo korzystne, przedstawiając, a później jeszcze należało rezerwacji ostatecznej dokonać, żeby sala w restauracji w Wilanowie na przyjęcie weselne została przygotowana. Skromne to przyjęcie miało być, wszystkiego raptem dwadzieścia dwie osoby, ale nie chciało mi się bałaganu sobie w domu robić i wolałam obcych zatrudnić.

W owej drodze okrężnej na lotnisko Roman zaczął do mnie jakieś okropne rzeczy mówić.

– Jaśnie pani pozwoli… Ja się już dobrze zastanowiłem nad panem Guillaume i przyznam się, że na własną rękę rozmawiałem i z panią Łęską, i z panem Desplain, i z tym moim przyszywanym kuzynem z policji. Sprawa jest beznadziejna. Tu u nas różne mafie działają i każdy wypadek można im przypisać, to strzelanina jakaś, to bombę pod samochód podłożą, niby to między sobą się tłuką, ale kto im zabroni pomyłkę popełnić? Na pana Guillaume nie padnie, bo za krótko u nas przebywa i nie ma z nimi nic wspólnego, a skutek będzie taki, że lepiej nie mówić. I dochodzę do wniosku, że pana Guillaume trzeba się pozbyć raz na zawsze.

– Chce Roman przez to powiedzieć, że mam go otruć albo zastrzelić? – spytałam cierpko.

– Ktoś powinien. Niekoniecznie jaśnie pani musi osobiście. Nawet lepiej, żeby nie. Możliwe, że już wymyśliłem sposób, tylko chciałem zapytać, czy pani Tańska nie ma jakiegoś… no… byłego męża… albo dawnego wielbiciela, który dla pana Guillaume w odstawkę poszedł…?

Aż mnie niemal zatchnęło, bo dawne czasy mi się przypomniały, a o takich sprawach ze sługą mówić… Błysk to był zaledwie, dawno już Roman sługą dla mnie być przestał, opiekunem się stał i wprost zaufanym przyjacielem. I nikt mi nie musiał tłumaczyć, że nie z pustej ciekawości takie pytanie mi zadaje.

– Ja bym się tego sam dowiedział, ale trochę czasu brakuje – dodał jeszcze usprawiedliwiająco.

Dość mi się Monika nazwierzała, żebym jakiegoś rozeznania nabyła.

– Nie – odparłam z namysłem. – Takiego stałego nie miała już jakiś czas, a ostatni sam sobie poszedł, chociaż ona udaje, że pozbyła się go z własnej inicjatywy. Dlatego tak pana Guillaume pazurami chwyciła, co w końcu Roman chyba na własne oczy widział.

– I nie ma wrogów jakichś?

– Pani Tańska? Nie. Ma jakichś byle jakich, parę bab jej nie lubi, ale to nic poważnego.

– To bardzo dobrze. Na niewinnego nie padnie… – Co Roman ma na myśli?

– Nic szczególnego. I lepiej, żeby jaśnie pani wcale się tym nie zajmowała. Aż do ślubu pan Guillaume na pewno nic nie zrobi, więc nie ma co sobie nim głowy zawracać.

Chętnie tę opinię przyjęłam, chociaż nie byłam pewna, o którym ślubie Roman mówi. Cywilny nam wypadał w sobotę wieczorem, całkiem już cichy, ledwo dwoje świadków i państwo młodzi, a z gości Roman i Zuzia, która z góry zapowiedziała, że wedrze się bodaj przemocą, bo śluby uwielbia. Na świadków pana Jurkiewicza wybrałam i zastępcę jego, żeby prywatnych znajomych nie włączać, i nawet Monice podałam tylko datę następną, niedzielną, kiedy ślub kościelny wczesnym popołudniem był wyznaczony. Gaston tak się urządził, żeby dopiero w poniedziałek w podróż poślubną odlecieć.