Выбрать главу

– To w cieniu trzeba. Jaśnie pani musi pamiętać specjalną oliwą się wysmarować, ma jaśnie pani taką, wiem, bo widziałem, za co płacę przy zakupach. Florentyna jaśnie pani pomoże, a jutro, chwalić Boga, przyjedzie pani Borkowska, która doradzi co trzeba. Tylko niech jaśnie pani unika tego pomieszania czasów, bo podobnej sprawy nikt nie zrozumie.

Podniósł z piasku mój płaszcz kąpielowy i podał mi go. Wcale nie chciałam jeszcze stąd odchodzić, ale nim zdążyłam znów zaprotestować, Roman wskazał mi stoliki pod parasolami przy samej plaży stojące, od których widok był na wszystkie strony. Poczułam, że chce mi się pić. Owszem, to był dobry pomysł, tam sobie posiedzieć i nadal się przyglądać, przy sorbecie lub winie.

Przypomniały mi się nagle pieniądze.

– Zaraz. Ale sam Roman mówił, że w takich miejscach trzeba płacić. Czy ja już mam pieniądze?

– Teraz już jaśnie pani ma, proszę – odparł i podał mi mały portfelik skórzany, czarny i skromny, ale elegancki. – Może byłoby dobrze, gdyby się jaśnie pani tym pieniądzom przyjrzała.

Włożyłam portfelik do kieszeni płaszcza, zawiązałam pasek i zawahałam się. Ileż mi jeszcze wiadomości było niezbędne! Jakże mam je uzyskać i kiedy? Całą noc Romana trzymać w gabinecie, czy tu mu kazać wykład czynić, czy głupstwo jakieś mimo woli popełnić? A oto właśnie jest okazja, nim pora kolacji nadejdzie, pouczeń rozmaitych mogłabym wysłuchać…

Podjęłam nagle decyzję, która przed tygodniem jeszcze zgrozą by mnie napełniła. Ze stangretem, ze sługą… I znów mi błysnęło wspomnienie, że już tak było, wracałam konno z Romanem i parobkiem stajennym od kuzynki mojej dalekiej i bardzo ubogiej, na którą nieszczęście spadło, gwałtownie do niej wezwana, i w drodze powrotnej śnieżyca nas złapała. Że zaś i wilki nocami chodziły, Roman dalej jechać nie dał i czas do rana w leśnej chacie spędziłam przy ogniu, z nim razem i parobkiem, którego z litości pod dach wpuściłam. Roman manierkę gorzałki miał ze sobą i tak wspólnie ową gorzałkę popijaliśmy, jaśnie pani hrabina ze swoją własną służbą.

Wspomnienie pomogło.

– Roman tu ze mną usiądzie – zarządziłam sucho. – Może sobie Roman także jakiś napój zamówić. Nie dość, że istotnie, pieniądze chcę obejrzeć, to jeszcze mam parę pytań i wyjaśnień potrzebuję, a Roman chyba wie, że nie lubię, jak ktoś nade mną stoi.

Roman okiem nie mrugnął i tak się zachował, jakby przez całe życie z państwem przy jednym stole siadał. Jedną tylko różnicę uczynił, dla mnie zamówił białe wino, a dla siebie piwo. I od razu poprosił, bym pieniądze z portfelika na stół wysypała.

I asygnaty papierowe tam były, i monety, zdziwiło mnie tylko, że srebra i złota nie widzę. Okazało się, że srebro i złoto dawno wyszły z użycia, papierem zastąpione. Przez to pewnie ceny wszystkie dziwnie jakoś urosły, grosz, który niegdyś się liczył, teraz nie miał żadnego znaczenia, sous francuskie w ogóle zanikły i tylko centimy ujrzałam, nic nie warte. No i franki…

Kiedy usłyszałam od Romana, że mój apartament w Ritzu kosztuje dziewiętnaście tysięcy franków dziennie, zrozumiałam stufrankowy napiwek dla pokojówki. Na Boga! Ależ za dwadzieścia tysięcy można było za moich czasów spokojnie przeżyć cały rok! No, dość skromnie, ale bez kłopotów…

Na moment ogarnęło mnie przerażenie.

– No dobrze, a czy Roman może mi powiedzieć, ile ja mam pieniędzy? – spytałam, siląc się na spokój. – Wiem, ile miałam… poprzednio… Nie wiem, ile mam teraz?

– Znacznie więcej – odparł pobłażliwie. – Majętności jaśnie pani w Polsce bardzo wzrosły w cenie, część gruntów, bez żadnych zabiegów, zyskała na wartości ze względu na lokalizację, a w chwili zmiany ustroju do jaśnie pani wróciło prawo własności. Tu zaś spadek po jaśnie panu d’Herblay znacznie przekracza tamte sumy, ale to wie dokładnie pan Desplain, który już chyba jaśnie pani wszystko wyjaśniał?

Ze zdenerwowania wypiłam całe wino od razu i gestem poprosiłam o następny kieliszek. Owszem, pan Desplain wyjaśniał mi źródła dochodów, ale zyski określał mianem płynnych. Dokładnie zrozumiałam tylko tyle, że po opłaceniu podatków na moim koncie bankowym zostaje jedenaście milionów. Mogę mieszkać w Ritzu prawie przez dwa lata. Na pewno tego nie zrobię, nie upadłam na głowę.

– Zaraz. O jakiej zmianie ustroju Roman mówi? Rewolucja w Rosji, dwie wojny światowe, to już wiem. A co z tym ustrojem? – Od zakończenia drugiej wojny światowej w Polsce i paru innych krajach, pod wpływem Rosji, zwanej wówczas Związkiem Radzieckim, panowało coś, co określano jako ustrój komunistyczny albo socjalistyczny. Nie był to w ogóle żaden ustrój, tylko jedno wielkie i perfidne łgarstwo. Jaśnie pani pozwoli, że nie będę się wdawał w szczegóły, bo są takie głupie, że nawet ich pojąć nie można. Dużo książek istnieje z tamtego okresu i na ten temat, jaśnie pani sobie przeczyta… Na szczęście ludzie tego w końcu nie wytrzymali i nastąpiła zmiana na coś normalniejszego, chociaż ciągle jeszcze panuje duży bałagan.

– W politykę nie będę się wdawać – wyrwało mi się stanowczo.

– I bardzo słusznie, po co sobie zdrowie odbierać… – Zaraz. Do diabła z ustrojem…

Urwałam nagle. Jezus Mario, co ja mówię?! Ależ w życiu takie słowa przez usta by mi nie przeszły! Ja, z domu hrabianka Roztocka, prawnuczka księżnej de Noirmont, zaczynam przeklinać…?!!! A cóż się ze mną dzieje…?!!!

Chwyciłam kieliszek wina i wypiłam do dna. Roman spojrzał tylko i zamówił mi następny. Może powinien był zamówić gorzałkę, a co najmniej koniak.

– Jednej rzeczy nie rozumiem – podjęłam z pewnym wysiłkiem. – Jakim sposobem Ewa Borkowska niczemu się nie

tajemnicza siła przez jakieś tam bariery przeniosła?

Roman zadbał i o siebie, zamówił sobie jeszcze jedno piwo, po czym ciężko westchnął.

– Naukowe wyjaśnienie odpada w przedbiegach, ani ja się na tym nie znam, ani jaśnie pani. Ale pan Desplain też się niczemu nie dziwił, prawda? Jaśnie pani… jak by tu powiedzieć… jest dla wszystkich osobą całkowicie współczesną. Mówiłem przecież, nic w czasie nie ginie, to ten czwarty wymiar… Wszyscy widzą w jaśnie pani znajomą, która ledwie na kilka lat zakopała się gdzieś na wsi i teraz do towarzystwa powraca. Pani Ewa Borkowska jest pra-pra-pra-pra… proszę o wybaczenie, musiałbym dokładnie policzyć, mimo iż sam wtedy żyłem… prawnuczką panny Wilczyńskiej, która była przyjaciółką jaśnie pani… a jaśnie pani jest w tej chwili jakby pra-pra-pra-pra-wnuczką siebie samej…

Od tych pra-prawnuczek zaczęło mi się kręcić w głowie. Niemożliwe przecież, żebym była pijana przy trzecim kieliszku łagodnego wina! Postanowiłam przyjąć wyjaśnienie po prostu na wiarę, nie siląc się na rozumienie, i już otworzyłam usta dla zadania następnego pytania, kiedy coś mi w tym przeszkodziło. Już od dłuższej chwili słyszałam w górze jakiś warkot, który się zbliżał i właśnie zaczynał hałasować nieznośnie. Uniosłam wzrok i na niebie ujrzałam coś…

I zaraz przypomniałam sobie własne postanowienie. Nawet maszyna latająca już mnie nie zdziwi! W złą godzinę chyba pomyślałam takie słowa.

– Cóż to jest? – spytałam zimno i z kamiennym spokojem, wskazując palcem niebo.

– Helikopter – odparł Roman, ledwie rzuciwszy okiem. – Normalna rzecz. Teraz dużo tego lata, helikoptery i samoloty, do Ameryki, za ocean, można przelecieć w osiem godzin. Z Warszawy do Paryża w mniej niż dwie. Z Warszawy do Kopenhagi w pięćdziesiąt pięć minut. Żałuję bardzo, że nie pokazałem jaśnie pani któregoś lotniska w Paryżu i całego ruchu lotniczego, ale czasu zabrakło. Nic nie szkodzi, obejrzy jaśnie pani przy najbliższej okazji, to taka sama komunikacja, jak samochody i pociągi.

Szaleństwo jakieś nagle mnie ogarnęło.

– Chcę tym polecieć – powiedziałam gwałtownie.

– Nie ma najmniejszych przeszkód. Dokąd? Ma jaśnie pani jakieś życzenie?

– Do Ameryki.

– Z tym będzie drobny kłopot. Po Europie można podróżować bez niczego, ale Stany Zjednoczone i Kanada wymagają wizy. Za dużo im się tam pcha niepożądanych cudzoziemców…

– Dobrze. Do Londynu.

– Do Londynu w każdej chwili. Kiedy jaśnie pani sobie życzy? Opamiętałam się nieco. O tak, polecieć tym czymś chciałam, nawet gdyby miał to być ostatni czyn mojego życia. Ale na ostatni czyn życia mogłam chwilę poczekać, intrygowała mnie Ewa Borkowska, zamierzałam odnowić dom, tu, w Trouville, miałam jeszcze potwornie dużo do obejrzenia, do Montilly musiałam wrócić, gdzie należało służbę nająć i ów zamknięty pokój w mojej obecności otworzyć, bo pan Desplain telefonował do mnie… och, te telefony… Czemuż ojciec nieboszczyk ich nie dożył…?…że czegoś tam istotnego brakuje i w tym właśnie pomieszczeniu może się znajdować. Gorączkowo usiłowałam przypomnieć sobie pytania, które przez ten warkot nad głową wyleciały mi z pamięci. Nie, nie mogłam pchać się do szaleństwa natychmiast.

– Za tydzień. Przez tydzień tu pozostanę, załatwimy sprawę remontu domu, spotkam się z panią Borkowską. Potem wrócimy do Paryża i Roman zrobi co trzeba, żebym powietrzem poleciała do Londynu. Byłam tam raz w życiu, jako małe dziecko, i chcę się znaleźć jeszcze raz, jako osoba dorosła…

Wreszcie oderwałam się od tego stolika, od tej plaży i od tego wina, przebrałam się i poszłam na kolację. Florentyna, gospodyni, usługiwała mi przy toalecie i trochę się zatroskała. Zaróżowienie lekkie widać było na mojej twarzy i postaci, co wprawiło ją w niepokój, choć ja żadnej nieprzyjemności nie czułam. Tak jak i Roman, poradziła mi bardzo uważać ze słońcem, krótko się na jego promienie wystawiać i do cienia chronić, bo inaczej poparzenia wielkie mogą wystąpić i miast pięknej i ciemnej karnacji dostać, ze skóry oblezę. A do tego wciąż smarować ciało specjalną oliwką.

Jak na jeden dzień wrażeń miałam dosyć. Zdało mi się, żem przed miesiącem z Paryża wyjechała, a tymczasem było to tego poranka. Aż mnie zaciekawiło, jak długo ten biegnący dzikim pędem tryb życia wytrzymam, i poczułam wyraźnie, że bodaj na parę godzin usiąść i spokojnie pomyśleć muszę…