Выбрать главу

To mi się wydało dość naturalne, każde małżeństwo na ogół chce mieć dzieci. Ostrożnie spytałam, dlaczego dopiero teraz, skoro są już pięć lat po ślubie, na co mi Ewa beztrosko odparła, że chcieli przeżyć jeszcze parę lat swobody i korzystać z młodości. Także sprawdzić, czy małżeństwo im się utrzyma, bo rozwód przy dzieciach to zawsze komplikacja i nieprzyjemność.

O szaleństwie rozwodowym, panującym na całym świecie, już wiedziałam, choć wciąż jeszcze nie mieściło mi się w głowie. Skandalu żadnego nikt w tym nie widział i sama nie umiałam się zdecydować, dobrze to czy źle. Uwolnić się na zawsze od złej żony czy złego męża, to tak, ale znów z drugiej strony dla byle fanaberii współmałżonka porzucać…? A gdzież pewność jakaś i bezpieczeństwo…?

Za to osoby wolne… Do tego prawie zaczęłam przywykać, telewizję oglądając, tyle że mi się to wydawało wprost niemożliwe w naturze. Ledwo poznawszy człowieka, nic o nim nawet nie wiedząc, miłość chyba czując od pierwszego wejrzenia…? Tak zaraz, bez starań, bez zabiegów, bez subtelności żadnej, wstydu nie okazując ani najmniejszej przyzwoitości, zuchwale i gorsząco z nim się łączyć? Jakże to…? Czyżby istotnie tak nieskończone rozwydrzenie zapanowało?

No i ta intymność cała higieniczna, publicznie pokazywana, dreszcz we mnie budziła, mimo iż poddałam się jej, ukradkiem niektórych zakupów dokonując. I wygodę z tego płynącą tylko pochwalić mogłam, ale jawność okropna była nie do przyjęcia. Gdzież rozum miały te obecne kobiety, wszelkiej swojej tajemniczości się wyzbywając?!

W Ewie jakieś tamy się zerwały, plotki mi różne jęła opowiadać, wśród których dostrzegałam chwilami znane mi osoby. Nic dobrego z tego rozpasania babilońskiego nie wychodziło, same dramaty i nieszczęścia, ledwo czasem ktoś wyjątkowy dobrze na tej, pożal się Boże, wolności wychodził. Ona zaś, najwyraźniej w świecie, ów związek najściślejszy płci dwojga za zwykłą rozrywkę uważała!

Rozrywka… Rozrywka…? Gdzież w tym jakaś rozrywka się mieści…?!

Razem wziąwszy, tylem się dowiedziała, że mnie to znów zaczęło rewolucyjnie korcić. Swoboda seksualna, tak się to nazywało. Mam spróbować…?!!!

Rozmowa przy obiedzie o różnych filmach się odbywała i znów pilnie słuchałam, mało się sama odzywając. Brutalności nadmiar, takiego wszyscy byli zdania. Młodzież to ogląda i dzieci, potem wyrastają z nich przestępcy bez sumienia i umiaru. Okrucieństwo i przemoc, na każdym kroku pokazywane, źle wpływają na wychowanie, Ewa i Karol z doktorem się zgodzili, a i ja się do poglądu przychyliłam, choć tylko teoretycznie, bo z praktyki niewiele wiedziałam. Potem na literaturę przeszli i wówczas okazało się, żem niektórych bardzo znanych książek wcale nie czytała, a skąd je miałam czytać, o ich istnieniu nawet nie miałam pojęcia! Znów musiałam usprawiedliwiać się tą moją głuchą wsią i stękającym mężem i tyle mi z tego przyszło korzyści, że mi więcej powiedziano. I też szczegóły to były takie, że aż mnie dławiło w sobie, ale opanowania nie straciłam.

I pierwsza rzecz później, księgarnię odnalazłam, w której kilka z owych książek dostałam, dyskretnie je kupując, żeby nikt nie widział. Wszystkie chwile, od towarzystwa wolne, poświęciłam czytaniu o doli fizycznej kobiet, o fizjologii i różnych prawach natury, o seksie, o sposobach traktowania płci obu i innych rzeczach takich, jakie by mi w życiu do głowy nie przyszły!

Przyszło mi za to na myśl bibliotekę, przykurzoną nieco, vv moim domu obejrzeć i tam też znalazłam pożywną lekturę, a kiedym własne braki w tej dziedzinie oceniła, włos mi dęba stanął na głowie. Ależ lat kilka muszę poświęcić na same książki, zamknąć się w domu i tylko czytać!

Wcale nie chciałam zamykać się w domu!

Niewyspana się czułam okropnie, ale obraz świata już zaczynał układać mi się w głowie. Jeszcze w całej pełni pogodzić się z nim nie mogłam, rozumiałam jednak przynajmniej, a przyjęcie obyczajów za swoje to mnie kusiło, to odpychało…

Ewa u siebie przyjęcie urządziła, dziwaczne trochę i zabawne, jako posiłek same sery wystąpiły, w garnku wielkim gotujące się, każdy sam sobie tę gorącą potrawę na kawałek chleba nabierał i wszyscy śmieszne kłopoty z tym mieli. Zarazem nowi znajomi się pojawili, różnej płci, w tym znów jeden, który od pierwszej chwili wpadł mi w oko i zaraz do mnie przystąpił, a choć przedstawiania tam żadnego porządnego nie było, imię mi swoje powiedział. Armand. Powiedziałam mu swoje wzajemnie, nazwisko lekceważąc, bo już dostrzegłam, że taki obyczaj swobodny panował wśród przypadkowo spotykanych osób.

I tak mnie sobie jakoś zagarnął, że w nastrój frywolny wpadłam i zuchwałość, dotychczas mi obcą. Armand był pełen ognia i życia, bezczelność miał w sobie jakąś, trochę wręcz obraźliwą, a trochę, więcej nawet, pociągającą. Muzyka się rozlegała, tańczyli wszyscy osobliwie jakoś, tańce żywe niezmiernie, bez figur i układu żadnego, każdy skakał, jak chciał, ale już mi się zrobiło wszystko jedno i też wzięłam w tym udział. Nic trudnego, byle rytm zachować. Tyle że niektóre figury zgorszenie mogły budzić, pozwalając na zbyt ciasne objęcie się ramionami i przytulenie ciał. Moje tylko zgorszenie, rzecz jasna, i tej mnie z dawnych czasów, a nie obecnej… I pomyśleć, żem takich rozrywek miała już nigdy w życiu nie zaznać…!

Wszyscy mnie później odprowadzać chcieli, Armand głównie, i też nie wiem, co by się dalej stało, bo zdrożna okropnie chęć rozpusty chyba się we mnie zalęgła, z przyjemnym lękiem połączona i wesołością nieopanowaną, gdyby nie to, że Roman z samochodem już na mnie pod domem Ewy czekał. I tak drzwiczki otworzył, i takim gestem do wsiadania mnie zaprosił, żem otrzeźwiała nagle i jakaś odrobina moralności z powrotem we mnie wstąpiła. Choć przyznać muszę, że razem wdzięczna mu byłam i zła na niego.

I nazajutrz dopiero jakieś myśli rozsądne do głowy mi przyszły, ale czy to naprawdę myśli były, czy może tylko uczucia, sama ocenić nie umiałam. Owo zespolenie cielesne… Karesy małżeńskie pamiętałam zbyt dobrze, żeby się do czegoś takiego tak od razu przekonać, od początku do końca wstrętne mi się wydawały i tyle, a tu nagle usłyszałam i ujrzałam… Związki między ludźmi tak jawnie pokazane, tak przedstawione, jakby istotnie upojeniem jakimś być mogły…

No, może z kimś innym niż mój nieboszczyk mąż…? Zarazem jednak… Wszak owo łączenie się ciał, jest to rzecz tak intymna i osobista, że jakże można ją publicznie pokazywać?! Wszak to jedno, co zostało dla dwojga osób ich własne, uczuciem wiążące, oddzielające ich od reszty świata, bo inaczej cóż im właściwie wyjątkowego zostanie? To jakby podarunek dla ukochanej osoby na drobne strzępy porwać i w tłumie rozrzucić…

Nie, do takich obyczajów nie dam się nakłonić! Doznania jednakże lęgły się we mnie, dotychczas mi nie znane. Wspomnienie gorszącego tańca z Armandem dreszczem mnie przejmowało. Myśląc może i rozsądnie, zarazem bardzo chciałam tego rozsądku się pozbyć, nie kryłam tego przed samą sobą, raz w życiu bodaj nieopanowanej lekkomyślności się poddać, raz wypróbować to przeżycie, przez wszystkich wokół najwyraźniej w świecie upragnione…! Bez żadnego skandalu, bez żadnego zgorszenia, bez niczyjej, najmniejszej nagany…

O, gdzie bym naganę znalazła, wiedziałam doskonale! Ale, szczęśliwie, mój spowiednik żył przeszło sto lat temu…

I kiedy wieczór się zbliżał, byłam już zdecydowana. Razem się we mnie skłębiły chęci i opór, lęk i ciekawość, dreszcze upojne i niepokój, protest i pragnienie… Armand się do mojej decyzji cały dzień przyczyniał każdym spojrzeniem, każdym dotknięciem…

No i wtedy właśnie przyjechał Gaston de Montpesac…

Tak, musiałam to sobie wyznać, prawie już zakochana byłam w Armandzie, kiedy Gastona ujrzałam znienacka na stopniach domu i coś się nagle we mnie jakby złamało. Wejście było otwarte, myśmy ledwie zdążyli znaleźć się w salonie, którego okna wielkie wychodziły na morze, gdzie była Florentyna, nie miałam pojęcia i dzwonić na nią nie zamierzałam wcale. Armand mnie wziął w objęcia, na samochód, który zatrzymał się przed domem, nie zwróciłam żadnej uwagi i dopiero spojrzawszy nad ramieniem amanta, zobaczyłam Gastona, wbiegającego po schodach.

Zesztywniałam jak drewno.

Armand to wyczuł od razu, uniósł głowę, też spojrzał i rozluźnił uścisk.

– Ilu masz tych goryli…? – syknął mi w ucho z irytacją. Nie odpowiedziałam, odepchnęłam go lekko, zwróciłam się do gościa. Gaston na moment jakby się zawahał, ale natychmiast wszedł z ukłonem, ja zaś poczułam w jednym mgnieniu oka, że nie chcę Armanda, że musiałam chyba oszaleć, żeby mu się poddawać, że głupstwo byłabym popełniła okropne i nie do darowania, że chcę, tak, ale Gastona…!!!

W tak wysoce niezręcznej sytuacji z pomocą mi przyszło moje wychowanie, którego omal się przez ten krótki czas nie pozbyłam całkowicie. Od równowagi wewnętrznej byłam nader daleka, ale na zewnątrz zdołałam się opanować. Powitałam go mile, z przedstawianiem miałam kłopot, bo teraz dopiero uświadomiłam sobie, że w ogóle nie znam nazwiska Armanda. Pamiętna panujących obyczajów, poprzestałam na imieniu, Armand jednakże sam się przedstawił, przymuszony zapewne tym, że Gaston swoje nazwisko wymienił, podał i własne również. De Retal. Armand de Retal…

Zostawiłam ich własnemu losowi. Zadzwoniłam na Florentynę i kazałam podać jakieś napoje.

Na krótki moment poczułam się jak u siebie w domu, we własnej epoce. Wszak po śmierci męża zdarzało mi się już przyjmować razem dwóch wielbicieli, wilkiem na siebie patrzących, z których żadnego nie chciałam, i dawałam sobie z tym radę doskonale. No tak, ale służby miałam więcej, lokaj prawie cały czas usługiwał, no i nikt mnie nie zastał w niczyich objęciach…

Własna epoka odbiegła mnie równie szybko, jak się pojawiła.

Przez dwadzieścia pięć lat uprzedniego mojego życia tak przywykłam okazywać płci przeciwnej uprzejmą oziębłość, że teraz przyszło mi to bez trudu. Obu ich potraktowałam jednakowo, choć serce biło mi niepokojem rozkosznym i ciągnęło tylko do jednego.

Rozmowa się potoczyła towarzyska. Gaston jedynie raz i krótko napomknął ze współczuciem, że jakieś wieści z Paryża mogą mi wypoczynek zakłócić, i spytał, czy pan Desplain już się do mnie odzywał. Odparłam, że nie, i zdziwienie wyraziłam, skąd pan Desplain, bo przecież w sierpniu na wakacje się wybierał i kancelarię miał zamknąć. Okazało się, że zamknięcie i swój wyjazd opóźnił przez jakieś sprawy do załatwienia, mnie podobno dotyczące. Spytałam, skąd wie o tym, na co rzekł, iż Paul Renaudin niejasno mu coś wspominał przy okazji spotkania na wyścigach, bo właśnie teraz tor konny w Montilly prosperował i gonitwy się odbywały.