Выбрать главу

Drużyna szybko ustawiła się w dwuszereg. Pandi wydał komendę „baczność”, podszedł defiladowym krokiem do Gaja i zameldował:

— Panie kapralu, drużyna ćwiczy pokonywanie toru przeszkód.

— Wróćcie do szeregu — rozkazał Gaj starając się tonem głosu wyrazić swoje niezadowolenie, jak to świetnie potrafił robić Serembesz. Przeszedł przed frontem drużyny z rękami założonymi do tyłu, wpatrując się w znajome twarze.

Szare, niebieskie i błękitne oczy, wyrażające gotowość wykonania każdego rozkazu i dlatego lekko wytrzeszczone, śledziły każdy jego ruch. Gaj poczuł, jak droga mu jest ta dwunastka potężnych chłopaków, sześciu czynnych szeregowych legionu na prawym skrzydle i sześciu kandydatów na szeregowych na lewym. Wszyscy w zgrabnych czarnych kombinezonach z wyczyszczonymi guzikami, wszyscy w lśniących butach z krótkimi cholewami, wszyscy w beretach dziarsko zsuniętych na prawe oko… Nie, nie wszyscy. Pośrodku szeregu, na prawym skrzydle kandydatów sterczał niczym wieża kandydat Mak Sym, bardzo zgrabny chłopak, ulubieniec. Wprawdzie dowódca nie powinien mieć ulubieńców, ale… hm… To nic wielkiego, że nie wytrzeszcza swoich dziwnych brunatnych oczu. Nauczy się z czasem. Ale że… hm…

Gaj podszedł do Maksyma i zapiął mu górny guzik. Potem uniósł się na palcach i poprawił beret. To chyba wszystko… Znowu w szeregu rozdziawił gębę od ucha do ucha… No dobra. Odzwyczai się. Bądź co bądź to dopiero kandydat, najmłodszy kandydat w drużynie…

Aby zachować pozory sprawiedliwości Gaj poprawił sprzączkę sąsiadowi Maksyma, chociaż to było zupełnie niepotrzebne. Potem cofnął się o trzy kroki i zakomenderował „spocznij”. Drużyna przyjęła postawę „spocznij”: lekko odstawiła prawą nogę i założyła ręce do tyłu.

— Legioniści — powiedział Gaj. — Dziś nasza drużyna wyrusza z całą kompanią na regularną akcję likwidacji agentury potencjalnego przeciwnika. Operacja odbędzie się według planu numer trzydzieści trzy. Panowie czynni szeregowi niewątpliwie pamiętają swoje obowiązki w ramach tego planu, natomiast panom kandydatom, którzy zapominają zapiąć guziki, uważam za stosowne przypomnieć. Drużyna otrzymuje jedną bramę. Drużyna dzieli się na cztery grupy: trzy trójki i rezerwa zewnętrzna. Trójki w składzie dwóch czynnych szeregowych i jednego kandydata bez zbędnego hałasu obchodzą mieszkania. Po wejściu do mieszkania trójka działa w sposób następujący: kandydat pilnuje głównego wejścia, drugi szeregowiec obsadza wejście kuchenne, starszy grupy przeprowadza oględziny pomieszczeń. Rezerwa trzech kandydatów pod dowództwem drużynowego, w tym wypadku pod moim dowództwem zostaje na dole w bramie i ma za zadanie po pierwsze, nikogo nie wypuszczać w trakcie operacji i po drugie, natychmiast okazać pomoc trójce, która tej pomocy będzie potrzebować. Skład trójek i rezerwy znacie. Uwaga! — powiedział cofając się jeszcze o krok. — Na trójki i rezerwę, rozbić się!

Krótki wielokierunkowy ruch i drużyna się rozbiła. Nikt nie pomylił miejsca, nikt nie zaczepił automatem, nikt nie poślizgnął się i nie zgubił beretu, jak to się zdarzało na poprzednich ćwiczeniach. Na prawym skrzydle rezerwy tkwił Maksym, który znów się uśmiechał całą gębą. Gajowi zaświtała nagle nieprawdopodobna myśl, że Maksym patrzy na to wszystko jak na świetną zabawę. To oczywiście nie była prawda. Wszystkiemu był niewątpliwie winien ten idiotyczny uśmieszek…

— Nie najgorzej — burknął Gaj tonem kaprala Serembesza i spojrzał przychylnie na Pandiego. Zuch, stary, wymusztrował chłopaków. — Drużyna! — zawołał. — W dwuszeregu zbiórka!

Znów krótki, wielokierunkowy ruch, piękny przez swą dokładność i precyzję, i znów drużyna stanęła przed nim wyciągnięta w jeden szereg. Dobrze! Po prostu wspaniale! Aż człowieka dreszcz przechodzi. Gaj znów założył ręce do tyłu i przeszedł się przed frontem.

— Legioniści! — powiedział. — Jesteśmy podporą i jedyną nadzieją państwa w tym trudnym dla niego okresie. Tylko na nas mogą bez zastrzeżeń polegać Płomienni Chorążowie przy wcielaniu w życie swych wielkich zamierzeń. — To była prawda, święta prawda i w świadomości tego kryło się jakieś oczarowanie, jakaś siła. — Chaos zrodzony przez zbrodniczą wojnę ledwie się skończył, ale jego następstwa do tej pory dają się ciężko we znaki. Bracia legioniści! Mamy tylko jedno zadanie: bezlitośnie zniszczyć wszystko to, co ciągnie nas z powrotem ku chaosowi. Wróg na naszych granicach nie śpi. Wielokrotnie bez powodzenia próbował on wciągnąć nas do nowej wojny na lądzie i na morzu. Tylko dzięki męstwu i odwadze naszych braci-żołnierzy nasz kraj może zaznawać porządku i spokoju. Ale żadne wysiłki armii nie doprowadzą do celu, jeżeli nie zostanie złamany wróg wewnętrzny. Złamanie wroga wewnętrznego należy do nas i tylko do nas, bracia legioniści. W imię tego ponosimy wiele ofiar, zakłócamy spokój naszych matek, braci i dzieci, pozbawiamy zasłużonego wypoczynku uczciwego robotnika, uczciwego urzędnika, uczciwego handlarza i przemysłowca. Oni zresztą wiedzą, dlaczego musimy wdzierać się do ich domów i witają nas jak najlepszych przyjaciół, jak swoich obrońców. Pamiętajcie o tym i nie dajcie porwać się nadgorliwości w szlachetnym zapale wypełniania rozkazu. Przyjaciel jest przyjacielem, wróg zaś wrogiem. Są pytania?

— Nie — wrzasnęło dwanaście gardzieli.

— Ba-aczność! Trzydzieści minut na wypoczynek i sprawdzenie oporządzenia. Rozejść się!

Drużyna rozbiegła się, a następnie legioniści grupkami po dwóch i trzech skierowali się ku koszarom. Gaj niespiesznie poszedł za nimi czując wewnątrz przyjemną pustkę. Maksym czekał na niego w pobliżu i już z góry się uśmiechał.

— Zagrajmy w słowa — zaproponował.

Gaj jęknął w duchu. Trzeba go przywołać do porządku, koniecznie trzeba! Cóż może być bardziej nieznośnego niż kandydat, żółtodziób, który na pół godziny przed rozpoczęciem akcji bezczelnie narzuca się kapralowi?

— Teraz nie pora na to — możliwie suchym tonem odpowiedział Gaj.

— Denerwujesz się? — zapytał Maksym współczująco.

Gaj zatrzymał się i uniósł oczy ku niebu. Co robić? Okazuje się, że zupełnie nie można zbesztać takiego dobrodusznego giganta i to w dodatku zbawcę własnej siostry… Gaj obejrzał się dokoła i powiedział z prośbą w głosie:

— Posłuchaj, Mak, stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Kiedy znajdujemy się w koszarach, ja jestem kapralem, twoim dowódcą. Ja rozkazuję, ty wykonujesz moje rozkazy. Mówiłem ci to już sto razy…

— Ale przecież ja jestem gotów się podporządkować, rozkazuj! — powiedział gorąco Maksym. — Wiem, co to znaczy dyscyplina. Rozkazuj.

— Już rozkazałem. Zajmij się sprawdzeniem oporządzenia.

— Nie, przepraszam cię, Gaj, ale rozkazałeś co innego. Poleciłeś odpoczywać i sprawdzać oporządzenie. Czyś zapomniał? Oporządzenie już sprawdziłem, a teraz odpoczywam. Chodź, zagramy. Wymyśliłem dobre słowo.

— Mak, zrozum: podwładny ma prawo zwracać się do przełożonego tylko w regulaminowej formie i tylko w sprawach dotyczących służby.

— Tak jest, pamiętam. Paragraf dziewiąty. Ale to tylko w czasie służby, a teraz przecież odpoczywamy…

— Kto ci powiedział, że ja odpoczywam? — spytał Gaj. Stali za makietą parkanu z drutem kolczastym i dzięki Bogu nikt ich tam nie widział. Nikt nie widział, jak ten drągal oparł się ramieniem o parkan i usiłuje co chwila łapać swojego kaprala za guzik. — Ja odpoczywam tylko w domu, ale nawet w domu żadnemu podwładnemu bym nie pozwolił… Słuchaj, puść mój guzik i zapnij swój…

Maksym zapiął się i powiedział:

— Na służbie jedno, w domu co innego. Po co?

— Nie mówmy o tym. Znudziło mi się powtarzać ci ciągle jedno i to samo. Przy okazji: kiedy ty się przestaniesz uśmiechać w szeregu?