— Legioniści! — krzyknął głosem, od którego Gajowi przebiegły mrówki po skórze. — Czeka nas robota. Wykonamy ją z godnością… Uwaga, kompania! Do samochodów! Kapral Gaal, do mnie!
Kiedy Gaj podbiegł i wyprężył się przed nim, rotmistrz powiedział półgłosem:
— Wasza drużyna ma specjalne zadanie. Po przybyciu na miejsce nie wychodzić z samochodu. Będę osobiście dowodził.
Rozdział VI
Ciężarówka miała kiepskie amortyzatory, co się mocno odczuwało na okropnej jezdni brukowanej polnymi kamieniami. Kandydat Mak Sym zacisnął automat między kolanami i pieczołowicie przytrzymywał Gaja za pas główny. Doszedł bowiem do wniosku, że kapralowi, który tak bardzo troszczy się o swój autorytet, nie przystoi szybować nad ławkami niczym jakiś tam kandydat Zojza. Gaj nie protestował, a może po prostu nie zauważał uczynności podkomendnego. Po rozmowie z rotmistrzem kapral był czymś mocno zatroskany. Maksym zaś cieszył się, że zgodnie z rozkazem będzie walczył obok niego i w razie potrzeby będzie mógł przyjacielowi pomóc.
Samochody minęły Teatr Centralny, długo toczyły się wzdłuż cuchnącego Kanału Cesarskiego, później skręciły w pustą o tej porze ulicę Szewską i zaczęły przedzierać się przez krzywe zaułki jakiegoś przedmieścia, gdzie Maksym nigdy jeszcze nie był. A bywał ostatnimi czasy w różnych miejscach i poznał miasto gruntownie. W ciągu ponad czterdziestu dni zdarzyło mu się w ogóle zobaczyć i usłyszeć wiele rzeczy dziwnych i nieprzyjemnych. Sytuacja była znacznie gorsza i dziwaczniejsza, niż przypuszczał.
Ślęczał jeszcze nad elementarzem, kiedy Gaj zaczął zanudzać go pytaniem, skąd Maksym się właściwie wziął. Rysunki nie pomagały, Gaj przyjmował je z jakimś dziwnym uśmiechem i powtarzał: „Skąd jesteś?” Wówczas Maksym w rozdrażnieniu pokazał na sufit i powiedział: „Z nieba”. Ku jego zdziwieniu Gaj uznał to za całkiem naturalne i zaczął sypać jakimiś słowami, które Maksym wziął za nazwy planet miejscowego układu słonecznego. Ale Gaj rozwinął mapę świata w projekcji prostokątnej i wtedy wyjaśniło się, że to wcale nie nazwy planet, lecz nazwy krajów — antypodów. Maksym wzruszył ramionami, wygłosił wszystkie znane zaprzeczenia i zaczął studiować mapę. Rozmowa na tym chwilowo się urwała.
Dwa dni później Maksym i Rada oglądali telewizję. Nadawano jakąś dziwną transmisję, coś w rodzaju filmu bez początku i końca, bez określonej fabuły i z nieskończoną liczbą postaci. Przerażających postaci, zachowujących się dosyć niesamowicie z punktu widzenia każdego humanoida. Rada patrzyła na to z ciekawością, wydawała okrzyki, chwytała Maksyma za rękaw, dwa razy rozpłakała się, Maksym zaś szybko się znudził i już zasypiał ukołysany ponuro— groźną muzyką, kiedy nagle po ekranie przemknęło coś znajomego. Aż przetarł oczy ze zdumienia. Na ekranie była Pandora, smętny tachorg wlókł się przez dżunglę miażdżąc drzewa. Nagle pojawił się Peter z kuszą w rękach, bardzo skupiony i poważny. Peter cofał się tyłem, potknął się o korzeń i wpadł plecami prosto w bagno. Z najwyższym zdziwieniem Maksym poznał własny mentogram, potem następny, później jeszcze jeden. Nie było jednak żadnych komentarzy, grała ta sama muzyka, a później Pandora znikła, ustępując miejsca niewidomemu, chudemu człowiekowi, który pełzał po suficie pokrytym grubą warstwą zakurzonej pajęczyny. „Co to”? — spytał Maksym wskazując palcem ekran. „Audycja — powiedziała niecierpliwie Rada. — Ciekawa. Patrz”. Nie zdołał się w końcu niczego dowiedzieć i do głowy przyszła mu myśl o wielu dziesiątkach rozmaitych przybyszów, skrupulatnie wspominających swoje światy. Ale szybko z tej myśli zrezygnował, bo światy były zbyt straszne i zbyt monotonne: głuche, duszne izdebki, nie kończące się korytarze zagracone meblami, które nagle porastały ogromnymi kolcami; spiralne schody wkręcające się śrubą w nieprzeniknioną ciemność wąskich studzien; zakazane piwnice zatłoczone bezmyślnie mrowiącymi się ciałami, spośród których wyglądały chorobliwie nieruchome twarze, jakby żywcem przeniesione z obrazków Hieronima Boscha. Wszystko to w sumie bardziej przypominało gorączkowe majaczenia niż rzeczywiste światy. Na tle tych widziadeł mentogramy Maksyma cechował nagi realizm, chociaż ze względu na jego temperament były raczej romantyczno-naturalistyczne. Transmisje, nadawane w cyklu „Czarodziejskie podróże” powtarzały się niemal codziennie, lecz Maksym nie mógł zrozumieć, na czym polega ich atrakcyjność. W odpowiedzi na jego pytanie Rada i Gaj wzruszali ramionami i mówili: „Audycja. Żeby było ciekawie. Czarodziejska podróż. Bajka. Patrz, patrz! Bywa śmiesznie, bywa strasznie”. W duszy Maksyma zrodziły się więc bardzo poważne wątpliwości co do tego, czy celem doświadczeń profesora Hipopotama było nawiązanie kontaktu i czy w ogóle te eksperymenty miały coś wspólnego z nauką.
Ten intuicyjny wniosek potwierdził się pośrednio jakieś dziesięć dni później, kiedy Gaj zdał konkursowy egzamin do zaocznej szkoły kandydatów na pierwszy stopień oficerski i zaczął wkuwać matematykę i mechanikę. Wykresy i wzory podstawowego kursu balistyki wprawiły Maksyma w osłupienie. Zaczął więc zanudzać Gaja, ten początkowo nie zrozumiał, o co chodzi, a potem z pobłażliwym uśmiechem opisał mu kosmografię swojego świata. Wyjaśniło się wtedy, że zaludniona wyspa nie jest kulą, nie jest geoidą i w ogóle nie jest planetą.
Zaludniona wyspa była Światem, jedynym światem w kosmosie. Pod nogami tubylców leżała twarda powierzchnia Sfery Świata. Nad głowami tubylców rozpościerała się gigantyczna, lecz o skończonej objętości kula gazowa o nie znanym na razie składzie i nie zbadanych dotychczas właściwościach fizycznych. Istniała teoria mówiąca o tym, że gęstość gazu gwałtownie rośnie w kierunku środka gazowego pęcherza i że tam odbywają się jakieś tajemnicze procesy, które powodują regularne zmiany natężenia w tak zwanej Wszechświatłości, warunkujące z kolei następstwo dnia i nocy. Oprócz krótkoterminowych dobowych zmian stanu Wszechświatłości istniały zmiany długookresowe, wywołujące sezonowe wahania temperatury i zmianę pór roku. Siła ciężkości była skierowana od środka Sfery Świata prostopadle do jej powierzchni. Krótko mówiąc wyspa leżała na wewnętrznej powierzchni ogromnego pęcherza znajdującego się w środku nieskończonej opoki wypełniającej cały pozostały kosmos.
Maksym, kompletnie oszołomiony takimi nieoczekiwanymi poglądami, spróbował dyskutować, ale szybko okazało się, że Gaj i on mówią zupełnie różnymi językami, że zrozumieć się jest im znacznie trudniej niż zwolennikowi teorii Kopernika i zatwardziałemu wyznawcy poglądów Ptolemeusza. Głównym tego powodem były zadziwiające właściwości atmosfery planety. Po pierwsze, niezwykle silna refrakcja niepomiernie unosiła horyzont ku górze i od wieków przekonywała tubylców, że ich ziemia nie jest płaska, a już w każdym razie nie wypukła, lecz wklęsła. „Stańcie na morskim brzegu — zalecały szkolne podręczniki — i zaobserwujcie ruch statku odpływającego z portu. Początkowo statek będzie się poruszał jakby po płaszczyźnie, ale im dalej będzie odpływał, tym wyżej będzie się wznosił, póki nie skryje się w atmosferycznej mgiełce zasłaniającej pozostałą część Świata”. Po drugie, ta atmosfera była nader gęsta i fosforyzowała dniem i nocą, wobec czego nikt tu nie oglądał gwiaździstego nieba, a wypadki obserwacji Słońca były zapisane w kronikach i służyły za pożywkę nieustannych prób stworzenia teorii Wszechświatłości.