Выбрать главу

– Ty draniu! – wyszeptał przez ściśnięte gardło.

– Nie… – Jastrow błędnym wzrokiem spoglądał to na niego, to na oszołomioną pielęgniarkę. – Nie, to nie tak…

– Ty świnio!

– Nie, panie Fargo. Nie chciałem pana zabić… To miał być tylko szok. Chciałem pana przestraszyć!

Lufa uniosła się na wysokość jego twarzy, ale Jastrow zdołał się już wziąć w garść i rozciągnął usta w nerwowym uśmiechu.

– Nie jest nabity.

Fargo, nie będąc fachowcem od broni, nie potrafił otworzyć rewolweru, lecz nie trzeba być rusznikarzem, żeby rzucić okiem na widniejące po bokach komory obrotowego bębna. Doktor mówił prawdę. Wściekły rzucił rewolwerem w okno. Pancerna szyba zadrżała, ale wytrzymała.

– Dlaczego?! – zacisnął pięści.

Jastrow, ignorując drżącą wciąż pielęgniarkę, podszedł do odtwarzacza.

– Chcesz wiedzieć? To posłuchaj! – nacisnął klawisz.

Tym razem twarz na ekranie była spokojna. Niski, hipnotycznie brzmiący głos zdradzał jednak lekkie zdenerwowanie.

– Gdybym nie posłuchał swoich instrukcji, upoważniam doktora Jastrowa do… zabicia mnie w jakikolwiek sposób.

Lekarz wyłączył urządzenie.

– Czy przekonałem pana tym razem?

Fargo powoli podniósł głowę.

– Słuchaj, Jastrow – powiedział z rozmysłem. – Ja naprawdę nie mam nic do stracenia.

– Dureń! – Lekarz podszedł do sejfu i wyjął z niego małą fiolkę.

– Jedna pastylka powinna wystarczyć – powiedział zrezygnowanym głosem. – Jeśli nie poskutkuje, weź następną, ale nie od razu…

Wyciągnął przed siebie rękę.

– Pytam po raz ostatni: na pewno tego chcesz?

Fargo podbił mu dłoń i zręcznie chwycił fiolkę w powietrzu.

– Nie myśl, że się zawaham – powiedział twardo.

* * *

Hotelowe łóżko było bardzo wygodne. Specjalne amortyzatory i wodny materac czyniły z niego prawdziwe dzieło sztuki użytkowej. Projektant przewidział wszystkie sytuacje. Na łóżku można było spać, pracować, kochać się, oglądać telewizję, przyjmować gości – do adaptacji jego powierzchni służył komplet dyskretnie ukrytych, ale łatwo dostępnych dźwigni i uchwytów. Konstruktorzy nie przewidzieli jednak sytuacji, w jakiej znalazł się Fargo. Kilkugodzinne przewracanie się z boku na bok sprawiło, że plastikowe zatrzaski prześcieradła wysunęły się z uchwytów, a ono samo zmięte zwisało na podłogę. Skołtuniona kołdra też leżała na dywanie.

Po raz setny wyjął z fiolki tabletkę, zbliżył do ust i odłożył z powrotem, klnąc w duchu własne niezdecydowanie. Nie bał się. To, co powiedział mu Jastrow, zrobiło na nim wrażenie, jednakże wahał się z innego powodu. Coś, o czym marzył od lat, było teraz w zasięgu ręki i to właśnie, tak łatwe osiągnięcie celu, porażało go do granic niemocy. Spojrzał na leżące na telewizorze resztki hot doga. Uśmiechnął się w duchu. Po pierwszych dniach szaleństw okazało się, że nie nęcą go wyszukane potrawy. Wiele lat żebraczego życia sprawiło, że chciał mieć to, o czym marzył przez cały ten czas. Chciał mieć dużo hot dogów, mnóstwo tanich hamburgerów i poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Każdorazowo po wyjściu kelnera ryglował drzwi na wszystkie zamki i sprawdzał zamknięcia uchylnych okien.

Połknięcie pastylki miało zburzyć bezpieczną twierdzę, prawdziwą fortecę niewiedzy, której murami był od lat otoczony. Nie wiedział, czy chce jednym ruchem ręki przekreślić całą przeszłość, którą pamiętał. Z drugiej strony… Gdzieś tam, za nieprzeniknioną zasłoną w jego mózgu tkwił upragniony Eden dzieciństwa, wszyscy ludzie, którzy znali go i pamiętali, wszystkie miejsca, gdzie był i gdzie zostawił swój ślad.

Przenikliwy ból, jaki od paru godzin dawał mu się we znaki w okolicach żołądka, sprawił, że wstał i zaciskając zęby, zaczął krążyć od ściany do ściany. „Przecież nie mam wyjścia” – powtarzał w myślach. Uważając, żeby nie zgnieść fiolki w dłoni, podszedł do barku. Szybko napełnił cztery kieliszki koniakiem, wrzucił pastylkę do jednego z nich i czekał, aż rozpuści się całkowicie. Potem długo przestawiał kieliszki, aż stracił orientację, który jest który. Zaczekał, aż dłonie przestaną mu drżeć, wziął głęboki oddech i wychylił zawartość pierwszego naczynia.

Wraz z ogarniającym ciało ciepłem uderzyła go nowa fala bólu. Nie wiedział, ile przesiedział zgięty wpół w przepastnym fotelu. Piętnaście minut? Pół godziny? W każdym razie kiedy wstał, był już o wiele spokojniejszy. Znów podszedł do barku. Spojrzał na ustawione rządkiem trzy kieliszki. „No, szybko” – ponaglił się w myśli. Jeden za drugim, jak wtedy, gdy dowiedział się o śmierci rodziców. „Lot numer… jest opóźniony z powodu…” – głos spikerki portu lotniczego zamilkł nagle, by odezwać się dopiero po dłuższej chwili. „Krewnych i znajomych oczekujących na pasażerów lecących z Londynu prosimy o przejście na terminal trzeci… Służba medyczna zgłosi się natychmiast na terminal numer trzy…”

Chryste! Uderzył się ręką w czoło. To działa! Pastylka była w pierwszym kieliszku. Działa!!! Więc Jastrow miał rację… Oszołomiony rzucił się na łóżko, czując, że pamięta: Mały domek na południu Anglii; starą gospodynię, która wyjechała do wnuków w Ontario i nigdy nie wróciła; swój kompleks na punkcie Phila Hagena, kolegi ze szkoły, który nie dość, że zawsze miał rację, to jeszcze był silny i wredny; małego austina, którego dostał, kiedy ukończył kurs na prawo jazdy…

W szoku zerwał się z łóżka i podbiegł do drzwi, chcąc wyjść na korytarz. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że jest w piżamie. Zamarł z rękami opartymi o futrynę. Pamiętał! Pamiętał wszystko. I szkołę, i studia na wydziale malarstwa, swoich kolegów, sympatie, znajomych, i… dzień, w którym rozpoczął się jego koszmar.

* * *

– Witaj, Lynn!

Fargo odwrócił się, ale z tyłu nie było nikogo. Wąski pas zieleni dzielący mury uczelni od ulicy był pusty. Gdzieś z boku, na przystanku autobusowym, kręciło się kilka osób, ale okrzyk nie mógł pochodzić stamtąd.

– Lynn!

Podniósł głowę.

– Jestem tu, w niebie. – Patty Neel do połowy wychylała się z okna na pierwszym piętrze.

– W niebie?! – krzyknął. – W takim razie, jak nazwiesz wyższe kondygnacje?

Machnęła ręką.

– Chodź na górę. Zajęłam ci kolejkę.

– Jaką kolejkę…? – urwał, widząc skrzywione twarze przechodzących obok profesorów.

– Ruszaj się. Przede mną są tylko dwie osoby – trzasnęła okiennicą, niknąc za odbijającą zachodzące słońce taflą szkła.

Fargo wzruszył ramionami i powlókł się w stronę wejścia. Już na schodach wpadł na obciążonego ogromną teką z rysunkami Raya Dewhursta.

– Cześć – teka z hukiem upadła na stopę właściciela – mam dla ciebie zaświadczenie, o które prosiłeś.

Fargo wyciągnął rękę po złożoną we czworo kartkę.

– Załatwiłeś nam tę praktykę?

– Prawie… – Dewhurst ponownie chwycił rysunki. – Na razie odnieś ten świstek do dziekanatu i poproś, żeby go dołączyli do twoich akt.

– Fajnie, dzięki.

Ray skinął głową.

– Postaraj się zdążyć przed zamknięciem dziekanatu – dodał, otwierając drzwi nogą. – Jutro od rana rozpatrują wnioski.

Fargo spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dużo czasu, ruszył więc na poszukiwanie Patty.

Na wąskim korytarzu pierwszego pięta ludzie tłoczyli się jak we wnętrzu autobusu w godzinach szczytu. W rzeczywistości stało tam zaledwie kilkanaście osób, ale w porównaniu z ogarniętą już popołudniową sennością resztą kampusu nawet tak niewielka grupka sprawiała wrażenie tłumu. Fargo z trudem przecisnął się pod drzwi gabinetu.