Выбрать главу

„Cholera, co ja tu robię?” – przemknęło mu przez głowę. – „Kto mógł mnie zaprosić?”

Ponieważ w dalszym ciągu nikt się nim nie interesował, ruszył na dyskretny obchód sali. Ludzie stali wokół, usiłując ukryć znudzenie. Co chwilę ktoś zerkał ukradkiem na zegarek, jakby chciał się upewnić, ile czasu zostało do rozpoczęcia części nieoficjalnej. Znał doskonale tę atmosferę ze wszystkich uroczystości, w jakich brał udział na uczelni. Z boku dobiegł go cichy szept. Odwróciwszy głowę zobaczył dwóch mężczyzn stojących pod ścianą.

– Nie wytrzymam do bankietu – mówił młodszy. – Tego nie da się zdzierżyć na trzeźwo.

Starszy, może sześćdziesięcioletni, kiwał głową z dyskretnym uśmiechem.

– Jakiś kelner podaje ukradkiem whisky w korytarzu – ciągnął pierwszy. – Dałem mu pięć funtów za dwie szklaneczki, ale drań nie chciał sprzedać więcej – wzruszył ramionami. – Idę… Może gdzie indziej coś znajdę.

Kiedy odszedł, jego miejsce zajął potężnie zbudowany facet o twarzy buldoga.

– Piłeś – szepnął starszy mężczyzna.

– Skąd pan wie, szefie?

– Słyszałem o tym kelnerze. Ile tym razem dostał?

– Tylko raz – wyraźnie przestraszony atleta odruchowo masował pięść. – Naprawdę tylko raz i to nie w mordę, ale czysto, w splot.

– Ciszej – uspokajający gest przerwał tamtemu. – Zawołaj Harolda.

Fargo nie zdążył opuścić wzroku, kiedy starszy pan odwrócił głowę. Ich oczy spotkały się na wystarczająco długą chwilę, żeby tamten zdążył się uśmiechnąć. Powoli zrobił kilka kroków.

– Paul Keldysh – przedstawił się. – Lynn Fargo, nieprawdaż? Mógłbym prosić o chwilę rozmowy? To przemówienie nie jest chyba dla pana specjalnie interesujące?

– Nie bardzo…

– W takim razie chodźmy.

Keldysh lekkim ruchem uchylił skrzydło ciężkich drzwi, przepuszczając go przodem.

– Tędy – wskazał schody. – To ja pozwoliłem sobie zaprosić pana tutaj.

Mówił miłym, głębokim głosem, znamionującym pewność siebie. Bardzo wyraźnie akcentował każde słowo. Musiał być kiedyś zawodowym aktorem albo ktoś szkolił go w technice budzenia sympatii do siebie.

– Jestem znany ze swoich dziwactw, do których można zaliczyć również bywanie na tego typu imprezach – ciągnął. – Nie jest to jednak wyłączny powód, dla którego ośmieliłem się ściągnąć tu pana. Ale o tym później.

– Nie wygląda pan na człowieka, którego interesuje nowoczesna sztuka – odparł Lynn. – Przepraszam, jeśli…

– Nie ma pan za co przepraszać. Tak jest w istocie. – Keldysh rozłożył ręce. – Charakter pańskich studiów nie ma nic wspólnego z naszym spotkaniem.

– A co ma? – wypalił bezmyślnie.

Znowu miły uśmiech, którego autentyzm w niesamowity sposób zjednywał sympatię.

– Jestem reprezentantem instytucji, która zleciła badania, między innymi na pańskiej uczelni.

– Pan jest psychiatrą?

– Nie.

Na trzecim piętrze skręcili w tonący w półmroku korytarz. Po kilkunastu krokach Keldysh otworzył jedne z licznych drzwi.

– Proszę.

Weszli do sporych rozmiarów gabinetu zastawionego szafami i regałami ze starymi książkami, pełnego wypchanych zwierząt, miniaturowych rzeźb, popiersi i starych, sądząc z wyglądu autentycznych, mebli. Pokój nie miał okien, jedynie pochyła, półkolista szyba łączyła go z salą, którą opuścili przed chwilą.

Keldysh zapalił małą lampkę na biurku. Okazało się, że w gabinecie jest ktoś jeszcze. Siedzący w staroświeckim fotelu przystojny młody mężczyzna uniósł się lekko.

– Harold Clancy – przedstawił się. – Proszę, niech pan siada.

Fargo skinął głową. Usiadł w drugim fotelu, Keldysh zajął miejsce za biurkiem. Powolnym ruchem wyjął z szuflady dużą szarą kopertę, taką samą, jakie kilka dni temu otrzymali pozostali studenci biorący udział w eksperymencie.

– To pańskie wyniki – powiedział.

– Hm… Jeśli można, chciałbym się dowiedzieć, kogo właściwie panowie reprezentują?

Keldysh ze swoim charakterystycznym uśmiechem opuścił wzrok, przyglądając się czemuś na blacie biurka. Kiedy ponownie podniósł głowę, jego twarz była już poważna.

– Jestem szefem bardzo małej, świetnie zakonspirowanej komórki – powiedział cicho. – Do jej obowiązków należy troska o bezpieczeństwo wydziałów MI5 oraz MI6.

– Wywiad i kontrwywiad? – Fargo poruszył się niespokojnie. – Nie zamierzam pana urazić, ale mam wrażenie, że każdy może powiedzieć: jestem szefem kontrwywiadu.

Znów ciepły, budzący zaufanie uśmiech.

– Nie mam żadnej legitymacji, ale sądzę, że nie będzie trudno pana przekonać.

– Ale…

– Mam do pana tylko jedną prośbę – Keldysh nie dał mu dojść do słowa – chciałbym, żeby wysłuchał pan mojej opowieści i zaczekał, aż pokażę dowody… – zawiesił głos. – Zdaję sobie sprawę, że będę mówił o rzeczach szokujących – podkreślił to słowo, jakby bawiąc się jego brzmieniem. – Ale proszę naprawdę tylko o kilka chwil uwagi.

Fargo wzruszył ramionami. Nie wiedział, co myśleć o całej sytuacji. Gdyby nie przedziwna zdolność budzenia zaufania i przekonywania Keldysha, to…

– Dobrze, słucham – powiedział w końcu.

– Świetnie. – Starszy pan wyraźnie się rozluźnił i umościł wygodniej w fotelu. – Może kawy?

– Nie, dziękuję.

Keldysh oparł łokcie na poręczach krzesła i splótł palce.

– Wszystko zaczęło się parę lat temu, kiedy znany panu zapewne profesor Henry Fulbright powrócił z wyprawy do Tybetu. Zaszło tam coś… – urwał na chwilę. – Niestety, nie wiemy, co sprawiło, że zmienił tak diametralnie kierunek badań. W każdym razie do Anglii przyjechał już z gotowym programem eksperymentów. Fulbright był inteligentnym człowiekiem i zdawał sobie sprawę, że podobnego profilu nie przyjmie żadna uczelnia ani tym bardziej żaden instytut powiązany z przemysłem. Więc zwrócił się do MI5.

– Czego dotyczyły badania?

Keldysh milczał dłuższy czas.

– Możliwości przeniesienia własnej psychiki do ciała drugiego człowieka – powiedział wreszcie. – W stopniu wystarczającym do kierowania nim – dodał natychmiast. – Nie muszę mówić, jakie znaczenie miałby ten dar dla wywiadu.

Fargo kaszlnął dyskretnie.

– Niech pan słucha dalej. Fulbright potrzebował pieniędzy, dużo pieniędzy. I dostał je. Sam skompletował zespół i rozpoczął badania w specjalnym ośrodku tutaj, w kraju. Niedługo potem osiągnął rewelacyjne wyniki.

Fargo lekko przygryzł wargę.

– Okazało się, że pewne osoby, obdarzone specyficznymi cechami psychicznymi, po odpowiednim treningu są w stanie zawładnąć ciałem drugiej osoby bez użycia jakichkolwiek środków chemicznych czy mechanicznych. Fulbright opracował testy pozwalające wykryć takie cechy, za ich pomocą znalazł oraz wyszkolił pewną liczbę osób. Sam zresztą dysponował odpowiednimi cechami i dużą, jeśli można to tak określić, mocą. Niestety, wkrótce po zakończeniu pierwszej fazy projektu zniknął.

– Jak to zniknął? Umarł? Zabili go?

Keldysh udał, że nie zauważa ironii w głosie Fargo.

– Nie jest łatwo zabić człowieka o takich możliwościach jak Fulbright. Oczywiście, można zastrzelić każdego, ale powstaje pytanie, czy kula przeszyła całego człowieka, czy tylko jego ciało? Czy ofiara w ostatniej chwili nie przeniosła swojej psychiki do ciała jakiegoś świadka albo wręcz do mózgu człowieka pociągającego za spust.