– Ale ja… Ja naprawdę…
– Daruj sobie zapewnienia! – Keldysh wyjął z teczki jakąś kartkę. – Niepokoi mnie co innego.
– Tak?
– Wyniki twoich testów wskazują na jeszcze jedną dziwną cechę… Masz, jakby to powiedzieć, wciągającą… – zawahał się – nie, wchłaniającą osobowość.
– Co to znaczy?
Keldysh zignorował pytanie.
– Czy zdarza ci się często być pod wpływem innych osób? – patrzył mu w oczy z uwagą.
– Nie.
– Nigdy?
– Raczej nie… – Fargo wydął wargi. – Co dokładnie znaczy „pod wpływem”?
I tym razem nie doczekał się odpowiedzi.
– A czy zauważyłeś, żeby kiedyś ktoś postępował wzorując się na tobie?
– O rany, nie wiem – westchnął ciężko.
– Dobrze. Haroldzie – Keldysh pochylił się do przodu – zatrzymaj się przy skrzyżowaniu.
– Rozumiem.
– Słuchaj, chłopcze, tu masz klucze i adres twojego mieszkania…
– Ale uczelnia, akademik…
– Tam wszystko załatwimy sami. – Keldysh nie dał sobie przerwać. – Wiesz, gdzie jest pub MacMillana?
– W Soho?
– Tak. Pójdziesz tam jutro o dwudziestej trzeciej. Spotkasz łączniczkę o imieniu Elaine, która przekaże ci instrukcje. Musicie udawać parę zakochanych.
Ogarnięty jakimś szczególnym rodzajem rezygnacji, Fargo nie pytał, dlaczego ona nie może przyjść wprost do niego. Nie pytał, czy musi znać jakieś hasło ani co się stanie z jego rzeczami. Praca tajnych służb była mniej zrozumiała, niż widywał to na filmach.
Clancy zaparkował na niewielkiej wolnej przestrzeni przy chodniku.
– To wszystko. – Keldysh pomógł mu otworzyć drzwi. – Nie strzel jakiegoś głupstwa, nie kontaktuj się z nikim i… Pamiętaj, nie chcemy, żebyś był Bondem.
Fargo długo patrzył na odjeżdżający samochód. Niestety, mętlik w głowie nie chciał ustąpić. Zerknął na palmtop i na klucze. Na breloku zauważył nazwę ulicy i numer. Stał dokładnie przed bramą prowadzącą do nowego mieszkania.
– Boże, to jakiś koszmar – szepnął.
Ogromna minutowa wskazówka zegara umieszczonego nad sklepem drgnęła, przesuwając się o jedną kreskę. Fargo zerknął na swój zegarek. Czas był ten sam, mógł więc jeszcze chwilę pospacerować ulicą wzdłuż wystaw sklepowych, reklam małych kin, klubów i teatrzyków, gdzie tacy jak on samotni przechodnie nie budzili żadnych podejrzeń.
Nie czuł zdenerwowania, choć jeszcze poprzedniego wieczoru trząsł się cały, paląc papierosa za papierosem. Nie mógł skupić się nad dostarczonym mu tekstem, nie potrafił też odróżnić, co jest jedynie kamuflażem, a co zaleconymi ćwiczeniami. Pierwsza spędzona w nowym mieszkaniu noc nie należała do najprzyjemniejszych. Teraz, poza resztkami złości stłumionej pastylkami uspokajającymi, nie czuł niczego poza nieśmiałą i w pewnym sensie perfidną ciekawością.
Znowu zerknął na zegarek. Zawrócił, powoli łapiąc się na tym, że zaczyna grać swoją rolę przed przypadkowymi przechodniami. Wiedział, gdzie stoi wybrany przez Keldysha pub, zaczął się jednak niepokoić, czy przypadkiem nie pomylił ulic. Odetchnął na widok znajomego neonu. Przed zwieńczonym markizą wejściem jak zwykle kręciło się kilka osób. Ruszył w tamtym kierunku, zastanawiając się, jak rozpozna łączniczkę, ale i ta wątpliwość rozwiała się bardzo szybko.
– Lynn! – stojąca niedaleko żeliwnej barierki, która otaczała schody do piwnicy lokalu, bardzo ładna młoda kobieta machała w jego stronę ręką. – Tu jestem, kochanie!
Podszedł bliżej, nie tając radości. Zarzuciła mu ręce na szyję, całując w usta.
– Dobrze, że jesteś – szepnęła kilka sekund później prosto do ucha. – Idziemy prosto do pierwszego załomu w murze… Och, jak dawno cię nie widziałam – to dodała już głośno.
Ruszyli wzdłuż ulicy, obejmując się.
– Zaszły pewne komplikacje – szept Elaine był ledwie słyszalny. – Musimy wszystko drastycznie przyspieszyć…
Podziwiał jej umiejętność przekazywania rzeczowych informacji z promiennym uśmiechem na ustach.
– Jest jeszcze gorzej, niż wczoraj przypuszczał Keldysh. Mamy nowe informacje, ale nasza siatka jest krańcowo przeciążona. – Krótki pocałunek. – Działa praktycznie na granicy możliwości.
Zatrzymali się przy małej wnęce, stając twarzami do siebie.
– Co się stało?
Znowu zarzuciła mu ręce na szyję.
– Kate nie żyje – pocałowała go w policzek, muskając jednocześnie szyję długimi paznokciami. – Dostali ją dzisiaj rano.
– Jak?! – nie mógł pohamować okrzyku.
– Uśmiechnij się – wycedziła, prezentując garnitur bielutkich zębów. – Rozmawiasz ze swoją narzeczoną.
Fargo długo nie mógł się uspokoić.
– Co się stało? – Przywołany na usta uśmiech nie był zbyt przekonujący.
– Oni dysponują telepatami. Spokojnie… – dodała, widząc jego reakcję. – Nie potrafią czytać myśli. Mogą jednak namierzyć osobę dysponującą takimi umiejętnościami, jak ty i Kate.
– Ja? Ja jeszcze niczym nie dysponuję…
– Przeczytałeś skrypt, więc proces uczenia się jest już rozpoczęty i… Och, kochanie, tak dawno cię nie widziałam – znowu pocałowała go w usta.
Przechodzące obok starsze małżeństwo nie zwróciło na nich uwagi.
– W związku z tym odlatujesz już jutro – podjęła, kiedy wokół nie było nikogo. – Masz skrypt przy sobie?
– Tak.
– Nie wracasz do mieszkania. Posiedź w pubie, jak długo się da, potem idź prosto na dworzec. Rano musisz być w Cheshow Lake – pieszczotliwie otarła się udami o jego nogi.
– Tak, ale…
– Słuchaj uważnie. Niedaleko jest baza RAF-u – zmierzwiła mu włosy. – Pojedziesz w jej kierunku. Na ostatnim przystanku autobusowym przejmie cię człowiek w mundurze służb technicznych – przeciągnęła końcem języka po jego nosie. – Rudy jak marchewka… Zrobisz wszystko, co ci powie.
– Po co to wszystko, do cholery…? – oddał jej uścisk zbyt mocno.
– Auu… On wprowadzi cię na lotnisko – wpadła mu w słowo z wytrenowanym uśmiechem. – Umieści cię w samolocie, którym polecisz do ściśle tajnego ośrodka…
– Gdzie?
– Dowiesz się po starcie. Razem z tobą poleci trzech instruktorów i dwóch ludzi z ochrony – to mówiąc rękoma wykonywała skomplikowane ewolucje, głaszcząc jego plecy. Fargo czuł, że wstrząsają nim dreszcze. – Dostarczymy ich w hibernatorach wraz z urządzeniami podtrzymującymi funkcje życiowe.
– Będą w letargu? – Znowu zrobił poważną minę, ale zaraz zreflektował się i przybrał rozmarzony wyraz twarzy.
– Normalny człowiek nie przeżyje długo w małej szczelnej skrzyni.
– Więc dlaczego ich tam pakujecie? – chwycił wargami jej ucho.
– Zobaczysz, to zrozumiesz, a teraz uśmiech, proszę – upomniała go. – Nie dysponujemy własnym lotnictwem, a ta operacja jest ściśle tajna. Ze względów, które poznasz niedługo. Samolot odpowiedni do tego zadania musi być przystosowany do głębokiej, lecz dyskretnej penetracji terenu nieprzyjaciela. Musi mieć odpowiedni zasięg i specjalistyczne wyposażenie.
– Jezu Chryste, te założenia…
– Tak, te założenia spełnia na przykład MH-130 Combat Talon, specjalna wersja herculesa, której używają amerykańskie siły specjalne – dokończyła spokojnie, patrząc mu z uwielbieniem w oczy. – I tu zaczynają się schody, nie mamy takich. Oficjalnie przynajmniej. Ale Keldysh ma dojścia i mógł opracować tę zaskakująco skuteczną metodę przerzutu pracowników komórki.