Выбрать главу

Sporo po północy dotarli do słabo oświetlonych przedmieść wielkiego miasta. Fargo w tym czasie zdążył poznać cały życiorys staruszka. Być może wojna Monty’ego z Rommlem była tylko zabawą, ale z całą pewnością złożyło się na nią całe mnóstwo ciekawych historii. A jeśli nawet niezbyt ciekawych? W każdym razie były na tyle długie, by wprawić opowiadającego w stan euforii, a słuchacza w otępienie.

– Gdzie cię wysadzić? – spytał wreszcie kierowca, wyraźnie zasmucony perspektywą utraty wdzięcznego słuchacza.

Fargo zaczął kaszleć, żeby zyskać na czasie. Nie był przygotowany na to pytanie, nie chciał też zdradzić, że zupełnie nie zna miasta.

– Mhm… przy przystanku autobusowym – wybrnął wreszcie.

– Jakiej linii?

– Obojętnie. Trzeba się zrehabilitować za zgubienie drogi w dżungli.

Ciężarówka zatrzymała się przy oświetlonym tylko reklamą sieci barów szerokim chodniku.

Lynn sprawnie zeskoczył na ziemię.

– Dziękuję. Bardzo mi pan pomógł.

– Cała przyjemność po mojej stronie – zdobył się na komplement staruszek. Tym razem Fargo był skłonny z nim się zgodzić.

Patrzył za odjeżdżającym klekoczącym pojazdem, dobrze widocznym w długich światłach samochodu, który przed chwilą zaparkował tuż obok. Opuścił w końcu głowę i oparł się plecami o słup z nazwą przystanku. Powoli, celebrując każdy ruch, zapalił papierosa. Zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Pójść do ambasady? Albo do konsulatu? O ile jest tu jakiś konsulat. A jeśli nawet, to co im powie? Może pokazać tę sprytną kartę kredytową i…

Rozmyślania przerwał trzask otwieranych drzwiczek. Z parkującego obok samochodu wyskoczyło dwóch mężczyzn i szybkim krokiem ruszyło w jego kierunku. „Jechali za nami?” – poczuł lekkie uczucie strachu. Było za późno, żeby zrobić cokolwiek.

– Pan Fargo?

Ręce trzymane sztywno przy szwach spodni wskazywały, że obaj mieli za sobą wojskową przeszłość. „Czy to ludzie, którzy zestrzelili nasz samolot?” – przemknęło mu przez głowę.

– O co chodzi? – spytał.

– Jesteśmy od Keldysha. Proszę z nami.

Niepokój nie opuszczał Fargo, kiedy wsiadał do dużej, luksusowej limuzyny. Nie wiedział, czy może im wierzyć, tym bardziej że obaj usiedli razem z nim na tylnym siedzeniu, uniemożliwiając mu nagłe opuszczenie samochodu. Kierowca ruszył płynnie, nie odwracając głowy.

– Skąd Keldysh wiedział o zestrzeleniu? – spytał Fargo.

– Dowie się pan na miejscu.

– A gdzie jedziemy?

– Niedaleko.

Drażnił go ton, w jakim udzielano mu odpowiedzi.

– Skąd wiedzieliście, gdzie mnie szukać?

Tym razem siedzący po prawej stronie człowiek zdecydował się na dłuższą wypowiedź.

– Od miejsca katastrofy do miasta prowadzi tylko jedna droga. Można było przewidzieć, że będzie pan usiłował tu dotrzeć. Czekaliśmy na poboczu szosy od rana, potem zauważyłem pana w szoferce ciężarówki i pojechaliśmy za wami.

Zdziwiło go, że usłyszał tak dużo.

„A jeśli chcą mi zamydlić oczy?” – pomyślał. – „Skąd w ogóle wiedzieli, że przeżyłem katastrofę?”

– Chciałbym jeszcze wiedzieć…

– Już dojeżdżamy – nie dano mu dojść do słowa. Samochód rzeczywiście zwolnił, by po chwili skręcić na szeroki podjazd prowadzący pod bogato zdobioną elewację dużej willi.

– Proszę tędy.

Mężczyźni wypuścili go z wozu. Ktoś od środka otworzył wzmocnione żeliwnymi okuciami drzwi. Wkroczyli do przestronnego korytarza, który zaprowadził ich do wewnętrznej klatki schodowej. Jeden z mężczyzn uniósł czujnik stojącego na małym stoliku aparatu. Powoli przesuwał nim po ciele Fargo. Mała kontrolka tylko raz zabłysła czerwonym światłem. Mężczyzna wyjął z jego tylnej kieszeni składany nóż.

– W porządku. Jest czysty.

– Dobrze. – Drugi otworzył boczne, ciężkie i jak można było sądzić dźwiękoszczelne drzwi. – Może pan iść.

Fargo powoli wszedł do dużego gabinetu, słysząc cichutkie plaśnięcie zamykanych za nim drzwi. Pod przeciwległą ścianą, za wielkim rzeźbionym biurkiem siedział otyły mężczyzna, którego cielsko wprost wylewało się z obszernego fotela.

– Jestem Tucker – wykonał zdawkowy ruch ręką. – Pan na pewno domyśla się już, z kim ma do czynienia?

Fargo, usiłując opanować drżenie, usiadł na wskazanym krześle.

– Jesteście ludźmi byłego asystenta profesora Fulbrighta. Tego, który opanował…

– Można to i tak nazwać. – Tucker rozciągnął w uśmiechu nalaną twarz.

– To wy zestrzeliliście samolot?

– Wiemy wszystko o komórce Keldysha. Wiemy wszystko o jego planach.

„Blefuje. Na pewno blefuje” – powtarzał sobie Fargo. – „Chociaż na pewno wiedzą dużo.”

– Słyszał pan już o telepatach?

Nagły chłód przeszył Fargo.

– To oni mnie wykryli?

– Owszem. – Ogromna dłoń o palcach jak serdelki leniwie sięgnęła do kołnierzyka, żeby poluzować krawat. – Wiedzieliśmy, gdzie nastąpi katastrofa, i obstawiliśmy teren swoimi ludźmi. Namierzyli pana od razu.

„A więc zasięg telepatów nie jest nieograniczony” – błyskawicznie skonstatował. – „Nie jest nawet duży.”

– To bardzo sprytni ludzie. – Tucker jakby czytał w jego myślach. – Potrafią wiele rzeczy… – Tłusty paluch pokiwał złowieszczo. – Wiele przykrych rzeczy…

– Po co pan mi to mówi?

Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że urywane sapanie człowieka za biurkiem było zwykłym śmiechem.

– Słusznie, nie bawmy się w zgadywanki – kolejne sapnięcie. – Wiemy o was wszystko. Moglibyśmy zabić pana tak, że nie wiedziałby pan, że w ogóle ginie. Moglibyśmy załatwić pana na wiele różnych sposobów, ale pana umiejętności czy… raczej właściwości, są dla nas zbyt cenne.

Chwila ciszy.

– Chcemy, żeby pracował pan dla nas.

Fargo, zaskoczony, podniósł głowę. Trudno powiedzieć, co wpłynęło na jego decyzję. Może po prostu nie zrozumiał słów mężczyzny.

– Nie – powiedział twardo.

Tucker spojrzał na niego obojętnie. Potem pochylił się i dotknął przycisku interkomu.

– Niech telepaci zaczynają – powiedział.

Opadł na fotel, tym razem jednak patrząc przed siebie z pewnym zainteresowaniem. Fargo nagle poczuł, jak zbliża się ból głowy. Wyszarpnął z kieszeni i zarepetował pistolet.

– Nie dotykaj niczego! – krzyknął.

Tucker wydął pogardliwie wargi.

– Chłopcze, zanim tu wszedłeś, przeprowadzono elektroniczną kontrolę. Schowaj więc ten swój plastikowy straszak i… – zaczął podnosić się z fotela.

Fargo nacisnął spust. Pocisk z tworzywa sztucznego wielkości grochu trafił tamtego w brzuch. Tucker dotknął dłonią małej dziurki i w szoku patrzył na płynącą krew. Fargo przycisnął rękę do głowy. Ucisk w skroniach rósł, szybko zmieniając się w potworny ból. Zerwał się, wywracając krzesło. Z trudem utrzymywał się na nogach. Odruchowo zacisnął palce. Kolejna kula trafiła w ścianę, tuż obok głowy siedzącego.

– Nie strzelaj… błagam, nie strzelaj – jęczał Tucker.

Nowy paroksyzm bólu sprawił, że Fargo strzelił jeszcze dwukrotnie. Runął na dywan, dławiąc się własnym krzykiem. Świdrujący ból był tak silny, że poczuł bliskość śmierci. Zdawało mu się, że traci przytomność, potem poczuł, że spada, że leci gdzieś z nieprawdopodobną prędkością tak jak przy „wstrzeliwaniu” swojej osobowości. Teraz trwało to jednak zbyt długo. Wyniszczający pęd zdawał się jeszcze narastać, kiedy on tracił przytomność.