Выбрать главу
* * *

Nie był pewien, czy już się ocknął. Nie chodziło o to, że w jego głowie panował chaos – nie, ten minął bardzo szybko, mógł spokojnie myśleć i analizować wszystko na trzeźwo, ale… Ta ciemność! Nigdy w całym dotychczasowym życiu nie doznał tak nieprzeniknionej czerni. Podczas najciemniejszej nawet nocy był zawsze słaby odblask świateł dalekiego miasta, blask rozgwieżdżonego nieba czy chociaż nikła poświata odbita od chmur. Zamknęli mnie w jakiejś hermetycznej komórce? – pomyślał. Usiłował poruszyć ręką lub nogą, ale nie mógł. Nie dlatego, że były związane. Po prostu nie czuł żadnej części swojego ciała. Nie tylko rąk czy nóg. Każdy mięsień tułowia, wargi, gałki oczne, język i powieki pozostawały poza kontrolą. Zaaplikowano mu jakiś środek? Zanurzono ciało w gęstej cieczy?… Nie czuł, żeby pływał, unosił się lub spadał. Nie czuł absolutnie niczego. Koniecznie musiał przypomnieć sobie, co się wtedy stało. Skulony grubas w fotelu… On sam z pistoletem w ręce i ten okropny ból… Potem czuł, że spada, tak jak przy „wstrzeliwaniu” swojej osobowości w kogoś. A potem… Chryste, chyba jeszcze nie umarłem! Śmierć jako nie kończący się ciąg świadomego trwania…? O Boże, nie! Nie! Nie chcę!

– Uspokój się.

Obcy głos! Nie, to nie głos… To zabrzmiało w jego głowie. Co to było?

– Tylko spokojnie.

Fargo rozpaczliwie usiłował otworzyć usta. Nie mógł, nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

– Słyszę cię.

– O rany, jak?

– Docierają do mnie twoje myśli. Nie wszystkie. Tylko te, które usiłujesz zwerbalizować. Ty słyszysz mnie w ten sam sposób.

Fargo czuł, jak jego umysł wypełnia się tysiącem pytań. Z najwyższym trudem panował nad sobą.

– Kim jesteś?

– Nazywam się Almon Reed. Byłem inżynierem górniczym.

– Jak to, byłeś? Hej, gdzie ja jestem…? Gdzie my jesteśmy? – poprawił się.

– „Wstrzelili” nas tu telepaci pracujący dla Organizacji.

– Dla jakiej Organizacji? Ach, ludzie asystenta profesora Fulbrighta – przypomniał sobie. Ciągle usiłował uspokoić swój umysł. – Co… co to za miejsce?

Reed długo nie odpowiadał. Zdanie, które w końcu pojawiło się w świadomości Fargo, brzmiało dość dziwnie.

– Naprawdę chcesz to wiedzieć?

– Naprawdę.

– Dobrze. Opowiem ci to, co wiem.

Znowu nastąpiła długa przerwa.

– Wiesz chyba, że człowieka obdarzonego takimi jak my właściwościami bardzo trudno zabić. Nigdy nie wiadomo, czy ofiara w chwili śmierci nie „wstrzeliła” się w kogoś, choćby w samego mordercę, i nie ma pewności, czy na miejscu zbrodni nie leży tylko martwe co prawda, ale „puste” ciało.

– Tak.

– Organizacja długo borykała się z tym problemem, aż przyszło im z pomocą wykrycie u niektórych ludzi specyficznych zdolności telepatycznych. Telepata potrafi z pewnej odległości wykryć osobę obdarzoną takimi jak my właściwościami, ale… Niestety, potrafi też zrobić coś znacznie gorszego.

Reed znowu przerwał.

Cisza przedłużała się.

– W tym miejscu mała dygresja – podjął po chwili. – Telepata potrafi wykryć tylko człowieka, który jest świadomy swoich możliwości. Tylko takiego, który dokonał już kilku „wstrzeleń” swojej osobowości, choćby na próbę. Dlatego też Organizacja przy pomocy specjalistów najpierw wyszukuje odpowiednich ludzi, którzy ewentualnie mogliby im się przeciwstawić, a potem ich szkoli.

– Po co?

– Nie chcą, żeby wyszkolił ich ktoś inny. Ktoś, kto mógłby im popsuć szyki.

Fargo pomyślał o Keldyshu, któremu prawie się to udało.

– Istnieje jednak jeszcze jeden powód, dla którego to robią – kontynuował Reed. – Człowiek po szkoleniu staje się „przejrzysty” dla telepaty. A wtedy zadają mu pytanie: „Czy chcesz pracować dla nas?” Jeśli odpowie, że tak, najpierw sprawdzą takiego faceta, potem powierzą mu jakieś zadanie. Natomiast jeśli powie: „nie”, wtedy dwóch telepatów „chwyta” jego psychikę i tak jak policjanci, którzy po obezwładnieniu pijaka wrzucają go do radiowozu, tak oni siłą „wstrzeliwują” ją do ciała innego człowieka. Ofiara czuje najpierw potworny ból, a potem nieprawdopodobny pęd…

Fargo przypomniał sobie tamten gabinet i wszystko, co się tam stało.

– Gdzie…? Gdzie nas „wstrzelili”? – spytał.

Tym razem Reed odpowiedział od razu.

– Do ciała pewnego paralityka, który leży w szpitalu. Nie może poruszyć żadną częścią swojego ciała. Jest ślepy i głuchy… Nie czuje absolutnie niczego.

Fargo usiłował zapanować nad koszmarnymi wizjami, które zrodziły się w jego umyśle pod wpływem tego, co usłyszał.

– Stąd nie ma żadnego wyjścia – dotarły do niego suche słowa Reeda.

– To… to nieprawda! Ty kłamiesz! Kłamiesz, Reed…

– Uspokój się.

– Kłamiesz! Powiedz, że kłamiesz…

– Niestety to prawda. – Reed zamilkł, dając mu czas na oswojenie się z myślą, że dopełni swój czas w absolutnej ciemności i ciszy. W miejscu, gdzie nie można chodzić, śmiać się, mówić, pić czy jeść. W miejscu, w porównaniu z którym najcięższe więzienie wydawało się domem spokojnej starości.

Z tą myślą nie można się było pogodzić. Młody i pełen życia umysł Fargo buntował się z całą siłą, szukając najmniej nawet prawdopodobnych wyjaśnień, byleby, choćby i tylko pozornie, zaprzeczyć faktom. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim zdecydował się odezwać.

– Reed?

– Słucham?

– Co się z nami stanie? Gdzie my jesteśmy?

Znowu nastąpiła długa chwila denerwującego milczenia.

– Już ci mówiłem. Jesteśmy w umyśle sparaliżowanego człowieka. Wiem, że to Murzyn, ale nie mam pojęcia, skąd go wzięli. Może znaleźli ciało w jakimś szpitalu, a może wyciągnęli go prosto z buszu, żeby mieć pewność, że nikt się nim nie zainteresuje. Nie dojdziemy do tego.

– Ale co się z nami stanie? – powtórzył Fargo.

– „Wstrzelona” tu osobowość, pozbawiona odczuć, słuchu, wzroku i wszystkich innych zmysłów, nie może przetrwać zbyt długo. Tutaj nie ma czasu… Pamiętaj, czas, taki jakim go odbierałeś wcześniej, tutaj nie istnieje. Prędzej czy później odczujesz to na własnej skórze.

– A co potem?

– Potem nasze osobowości ulegną dezintegracji.

– O Boże, Reed, co to znaczy?

– Po prostu znikniemy. Kawałek po kawałku… Nie wiem, jak długo tu jestem. Wiem jednak, że moja pamięć zawiera coraz więcej luk, że moja osobowość jest coraz uboższa… Czuję, że ginę.

– I nie ma żadnego wyjścia?!

Cisza przedłużała się w nieskończoność, tak że po raz pierwszy zaczął zastanawiać się nad poczuciem czasu.

– Jest wyjście – usłyszał wreszcie.

– Jakie?!

– Mówisz tak szybko…

– Człowieku, jakie mamy wyjście?! Reed, wyduś to z siebie!

– Mówiłem ci, że jesteśmy w umyśle chorego człowieka. Ja sam przebywam tu… – zawahał się – dość długo. Wiesz, myślę, że jeśli „wstrzelisz się” w kogoś, nie możesz przebywać w jego umyśle zbyt długo. Początkowo stłumiona osobowość nosiciela zacznie się budzić i przenikać z twoją. Nasz nosiciel to wyjątek. Być może stało się tak, bo „wstrzelono” do niego wielu ludzi naraz… Nie wiem.