Выбрать главу

– O, tak, synu! – Agent urósł nagle do nadnaturalnych rozmiarów. – Mnie przysłał Bóg, ale nie twój, tylko Prawdziwy Bóg Labiryntu. Przyszedłem po ciebie… i po niego! – wskazał na przerażonego Fargo. – Chodźcie ze mną!

Fargo targnął się w tył, by znowu powrócić do absolutnej ciemności. Zobaczył przed sobą następną figurę, która wciągnęła go do trzeciej sceny, potem znowu znalazł się w ciemności. Czuł, że doświadczając coraz to nowych zdarzeń zstępuje powoli w głąb labiryntu. Czasem pojawiały się przed nim dwie lub nawet trzy figury tarota, spomiędzy których mógł wybrać, ale których znaczenia nie rozumiał. Wszędzie panował wszechogarniający lęk i ciążąca obecność straszliwego Bóstwa Labiryntu. Czuł, że zbliża się do sedna rozgrywających się wokół scen, i domyślał się, że jeśli w porę nie odgadnie zasad działania mechanizmu wprawiającego wszystko w ruch, spotkanie z bóstwem skończy się dla niego tak jak dla poprzedników. Ugrzęźnie w swojej komórce zmuszony do jałowego powtarzania jednej i tej samej sceny ze swojego życia. Zaraz… czy na pewno ze swojego? Usiłując się skupić, analizował wszystko, co tutaj przeżył. Dziwne zdarzenia, których był świadkiem, w większości były zbyt nierealne, żeby mogły być zwykłym odbiciem czyichś wspomnień. A jeśli wszystkie fakty są przeinaczone, przesiąknięte wpływami straszliwego władcy? A jeśli władcą labiryntu jest właściciel sparaliżowanego ciała? W takim razie wszystkie sceny powinny mieć jakieś cechy wspólne… Szybko zarzucił próby analizy skomplikowanej symboliki tarota. Musiał się skupić na istocie wydarzeń. Czy miało znaczenie, że niektóre się powtarzały? Chyba nie. Tak jak w zwykłym labiryncie mógł błądząc trafiać do tych samych korytarzy. Czuł jednak, że w każdym korytarzu tkwi coś, co łączy je wszystkie. Na pewno był tym czymś mały człowieczek w szarym płaszczu i kapeluszu. Ale to niczego nie wyjaśniało. Tam musi być coś jeszcze. Zaraz, jacy byli ci ludzie? W pierwszej scenie detektyw… Mówił chyba, że dopiero wtedy uświadomił sobie pragnienie swego życia, czy tak? Czy o to chodziło? Trudność w uświadamianiu sobie własnych pragnień? A w drugiej scenie? Młody chłopak zmieniający swe nastawienie pod wpływem… Czy to nie nadmierna zależność od aprobaty innych? A w pozostałych scenach: zahamowanie w samoocenie, wyrażaniu czegokolwiek, poczucie braku bezpieczeństwa… Tak! Przecież to cechy osobowości neurotycznej. Wszystkie osoby w labiryncie składają się z cech własnych i obcych, wpisanych im przez neurotyka. A więc Pan Labiryntu jest neurotykiem. Trudno się dziwić – w końcu paraliż odciął go zupełnie od świata.

Dojście do tego było względnie łatwe. Fargo wiedział jednak, że musi rozpoznać jeszcze rządzący wszystkim mechanizm. Usiłował przypomnieć sobie wiadomości na temat psychiki, które znał z książek i wykładów na uniwersytecie. Po raz pierwszy żałował, że chodził na wagary i nie uważał na dodatkowych zajęciach. Czuł, że musi się spieszyć, że coraz silniejszy strach wkrótce pozbawi go możliwości trzeźwego myślenia. Strach! A może to właśnie jest klucz? Wiadomo, że przyczyną lęku, którym nasycał wszystko wokół Pan Labiryntu, mógł być silny impuls agresywny. Jeśli istnieją powody, dla których nie chciał uświadomić sobie przyczyn własnej wrogości, jeśli uważał te przyczyny za złe, niemoralne, to sama wrogość mogła zostać wyparta. Przecież wyparcie to podstawowy mechanizm obrony osobowości. Wyparta wrogość, nie uświadamiana przez jednostkę, nie zanika jednak, ale w izolacji przybiera coraz większe, coraz bardziej fantastyczne rozmiary – „złe” impulsy wymykają się spod kontroli, a skutkiem tego może być nieokreślony lęk. Lęk pozornie bez źródeł. Zakłóca to od wnętrza funkcjonowanie jednostki i automatycznie uruchomiony zostaje mechanizm projekcji – zagrożona osoba rzutuje swą wrogość na świat zewnętrzny. Wszystko wokół nabiera wtedy groźnych wymiarów, sama jednostka często jest wobec nich bezbronna.

No tak… Ale z tego, co pamiętał Fargo, wrogość nawet wypartą i nawet w neurozach dość ciężko można pogodzić z brakiem samoakceptacji. Zaraz… Reed mówił, że paralityk jest Murzynem, może nawet wyciągniętym z buszu. A jeśli miał tam styczność z katolickimi misjonarzami? Tak, mógł w młodości przejść staranny trening misyjny w zakresie wiary katolickiej, która skłania ludzi do tłumienia agresji i zachowań skrajnie altruistycznych. Mogli mu wpoić poczucie winy związane z wrogością. A jeśli ten człowiek później żył w mieście? W kręgu współczesnej kultury euro-amerykańskiej, w której nie gani się agresji, a wręcz przeciwnie – nagradza. Zderzenie dwóch kultur mogło wywołać konflikt polegający na potrzebie ekspresji wrogości i jej jednoczesnego tłumienia. W konsekwencji sytuacja sprzyjała tworzeniu się neuroz.

Czy to możliwe?

Fargo zastanawiał się właśnie, czy odgadł dobrze, kiedy z ciemności przed nim wyłoniła się figura Głupca. Głupiec – pierwsza i ostatnia karta tarota – początek i koniec drogi. Domyślał się, że teraz nastąpi kulminacja, że okaże się, czy miał rację, czy też będzie musiał ulec i zatopić się w obłędnym ciągu powtarzanych zdarzeń. Ale żadna scena nie następowała. Za to sama figura Głupca traciła swoje znaczenie, przekształcając się w coś innego, dobrze znanego.

Przerażony Fargo zrozumiał w tym momencie, że wygrał. Kataraktyczna analiza ujawniła prawdziwy charakter „bóstwa”, którego szary płaszcz i kapelusz nikły przed nim w mroku. Mały człowiek bez twarzy, ścigany przez wszystkich w całym labiryncie. Jego władca, który był jednocześnie więźniem i to więźniem, który sam wzniósł mury więzienia. Człowiek, który wyparł wrogość ze swojej świadomości, tworząc źródło lęku. Ale świadomości nie da się oszukać – działa na zbyt wielu poziomach. Poprzez symbole wiedziała o niszczących impulsach w głębszych warstwach. Mechanizm projekcji rzutował więc wrogie cechy w psychikę osób „wstrzeliwanych” przez telepatów w głąb jego świadomości. W rezultacie osoby te rzeczywiście stawały się groźne, więc zaczął je niszczyć i tak powstał labirynt, srogie bóstwo i wreszcie on sam, osaczony przez stworzone przez siebie potwory.

Zaraz… Fargo znów czuł ogarniające go wątpliwości. Wygrał, tak? To było pewne. Ale czy tak prosta analiza mogła wystarczyć? Przecież posługiwał się czymś, co bazowało na teorii Freuda. A to przecież teoria nie naukowa. Ortodoksyjni popperowcy określiliby ją nawet jako nieempiryczną.

Czy to mogło wystarczyć? Mogło sprawdzić się w konkretnym działaniu? W końcu co student malarstwa może tak naprawdę wiedzieć o psychologii? Zrozumiał nagle, że jego zwycięstwo było przypadkiem. Fargo po prostu przekonał sam siebie. Wytłumaczył sobie, że wygrał, uwierzył i to wystarczyło w konfrontacji z Bóstwem Labiryntu. Równie dobrze mógł wytłumaczyć sobie wszystko działaniem czarów, gdyby tylko mógł w nie szczerze uwierzyć… Czy to znaczy, że on sam też był neurotykiem? I że jego neuroza była silniejsza od… Wolał w to nie wnikać. Miał dość sytuacji, których nie potrafił nawet określić prawidłowo słowami, dla których nie było odpowiednich terminów.

Płaszcz i kapelusz tamtego były puste. Widocznie mnogość „wstrzeliwanych” psychik zniszczyła świadomość chorego człowieka.

Pozostał sam działający ślepo mechanizm…

Fargo czuł, że po raz pierwszy od czasu wtrącenia go do tego psychicznego karceru, na chwilę pozbył się lęku. Czuł, że labirynt rozpada się, a jego więźniowie są bliżej i bliżej, podchodzą do niego. Wiedział też, że to już nie są ludzie. Ich umysły zużywały się w powtarzaniu jałowych scen, były kolejno niszczone. Zostały same wzorce psychik. Płynęły ku niemu, włączając się w jego własną osobowość, wzbogacając ją i czyniąc silniejszą. Czy to Keldysh powiedział, że Fargo ma „wciągającą” czy „wchłaniającą” osobowość? Czy to ta dziwna cecha sprawiła, że włączył do siebie wzorce psychik pozostałych więźniów? Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że zaraz pozna wszystkie cechy tych ludzi, ich najskrytsze pragnienia. Każdy odruch, wszystkie umiejętności i tajemnice zawodowe. Może zostać każdym z nich, a jednocześnie pozostać sobą. Jako Lynn Fargo może przyglądać się z zewnątrz każdemu z tych małych światów, korzystać z ich wiedzy i umiejętności.