Выбрать главу

– Gdzie… gdzie mnie wieziesz?

– Jak mówiłem, do kostnicy.

Wysiadł na pierwszym piętrze i wcisnął guzik posyłając kabinę na ostatnie. Idąc pustym korytarzem, uśmiechnął się na myśl o nowo nabytych odruchach. Gdyby wysiadł na parterze, nie miałby żadnych szans. Tam na pewno już na niego czekali.

Wziętym spod ściany krzesłem wybił okno w zewnętrznej ścianie budynku, oczyścił ramę z odłamków szkła i szybko przesadził parapet. Spojrzał w dół na rojną, pełną ludzi i pojazdów ulicę. Ugiął nogi w kolanach, złączył je razem, kostka przy kostce, żeby w razie trafienia w jakąś dziurę jedna stopa nie napotkała przeszkody szybciej niż druga i skoczył odpychając się gwałtownie rękami. Wylądował miękko na chodniku, z przewrotem, padając na prawy bok. Stracił na chwilę oddech, wstał jednak zaraz i ignorując zdziwione twarze przechodniów, ruszył szybkim, ale spokojnym krokiem przed siebie. Mrużąc oczy z powodu ostrego światła, lustrował otoczenie, usiłując odgadnąć, gdzie jest. Niestety, strzeliste elewacje wieżowców, porośnięte palmami skwery, rząd samochodów i wielobarwny tłum na ulicach nic mu nie mówiły. Spojrzał na budynek szpitala, ale krzyki z tyłu sprawiły, że błyskawicznie odwrócił głowę. Kilkunastu strażników z pistoletami w dłoniach biegło w jego stronę. Dzieliło ich może pięćdziesiąt metrów. Rzucił się do ucieczki, nie angażując jednak wszystkich sił. Chciał, by bliskość ofiary i malejący dystans sprawiły, że ścigający zdobędą się na maksymalny wysiłek, wtedy najlepszy biegacz musi wysforować się przed pozostałych. Oglądał się co kilkanaście kroków, w końcu zaczął udawać, że utyka, co przyszło mu tym łatwiej, że zdrętwiałe po długotrwałym bezruchu mięśnie bolały go coraz bardziej. Kiedy po raz kolejny odwrócił głowę, wysoki barczysty strażnik wyprzedził pozostałych prawie o połowę dzielącego ich dystansu. Zanim dobiegli do następnej przecznicy, od ofiary dzieliło tamtego już tylko kilka metrów.

Fargo w pełnym pędzie skręcił za róg budynku, zatrzymał się błyskawicznie i sprawnie odskoczył pod ścianę. Kiedy strażnik wychynął zza muru, wiedziony nieomylnym instynktem włączonego wzorca, kopnął go w kostkę tak, że tamten potknął się o własną, wybitą z rytmu nogę. Skoczył na plecy padającego na bruk i sprawnym ruchem wyrwał mu broń. Zważył ją w ręce, cofając się pod ścianę. Hiszpański półautomatyczny pistolet Star 28. Rzut oka na dolną ściankę magazynka powiedział mu więcej. Widniała tam nalepka: Uwaga! THV! THV – Tres Haute Vitesse - francuska amunicja o bardzo dużej prędkości początkowej pocisku, dochodzącej do 620 metrów na sekundę. Mała masa pocisku sprawia, że traci on większość energii kinetycznej już po 30 metrach lotu. Ale jeśli wcześniej trafi w cel, spłaszcza się w grzybek i przekazuje całą swą energię ciału, które go zatrzymało. Jeśli jest to ciało człowieka, spotkanie przypomina zderzenie w pełnym biegu z ogromnym blokiem litego betonu.

Fargo uśmiechnął się znowu, reagując na pojawienie się w mózgu wiadomości, o których wcześniej nie miał pojęcia. Odczekał jeszcze ułamek sekundy, a potem wyskoczył zza rogu, trzymając odbezpieczony pistolet w wyciągniętej przed siebie prawej ręce. Złożył się błyskawicznie, przytrzymując lewą dłonią obciążony nadgarstek. Strzelił trzy razy, czując, że nie może chybić z odległości paru kroków. Pierwszych dwóch strażników, trafionych w pełnym pędzie, runęło na chodnik. Trzeci, ugodzony w nogę, wykonał skomplikowany piruet i zwalił się na ulicę. Pozostali, wśród krzyków przechodniów i pisku opon hamujących samochodów, rozbiegli się szukając osłony.

Fargo znowu odskoczył za róg, kopnął w szyję podnoszącego się z ziemi strażnika i wbiegł do wnętrza najbliższego sklepu. Uniesiona w górę broń sprawiła, że wokół rozległy się piski przerażonych kobiet. Kilku mężczyzn padło na podłogę. Tłum rozstępował się przed nim. Nie tracąc czasu, przebiegł między zastawionymi towarem półkami, przedostał się na zaplecze, a stamtąd do magazynu.

Jednym kopnięciem otworzył wzmocnione siatką drzwi i wypadł na ulicę.

– Stać!

Precyzyjnie wycelowana lufa sprawiła, że ruszający właśnie samochód zatrzymał się w miejscu. Fargo wyciągnął zza kierownicy przerażonego grubasa i widząc, że tamten nabiera oddechu do wydania krzyku, kantem dłoni uderzył go w krtań. Potem szybko przeszukał kieszenie swojej ofiary. Miniaturowa komórka rozprysnęła się na krawężniku. Wskoczył na siedzenie błyszczącego nowością kabrioletu mercedesa i z piskiem opon włączył się do ruchu. Zatrzasnął dokładniej drzwiczki, bo otworzyły się na zakręcie i dopiero teraz otarł wierzchem dłoni pot zalewający mu oczy. Wiedział, że policja w najgorszym przypadku może odnaleźć skradziony wóz już po kilkunastu minutach. Zwłaszcza tak charakterystyczny. Nie znał miasta, nie miał pojęcia, gdzie są posterunki ani na których skrzyżowaniach umieszczono kamery. Wzruszył ramionami. Nie zamierzał uciekać mercem – musiał tylko znaleźć miejsce, gdzie nie będzie ludzi.

Zwolnił i zaczął rozglądać się wokół. Rozległość centrum sprawiła, że porzucił nadzieję na dotarcie do którejkolwiek z dzielnic willowych. Usiłował wypatrzyć jakiś zaułek albo podjazd, ale kłębowisko ludzi pod ciągnącymi się wokół sklepami niweczyło i tę szansę. Wreszcie przypadkiem zauważył mały, osłonięty gęstą roślinnością parking przed jakimś urzędem. Zwolnił jeszcze bardziej i zaparkował zgodnie z przepisami kilkadziesiąt metrów dalej. Starannie zamknął drzwi, ukradkiem wrzucił kluczyki do studzienki ściekowej i ukrył broń z tyłu, za paskiem spodni. Szybkim krokiem wrócił na ocieniony palmami placyk. Wokół nie było nikogo, ewentualny świadek mógł go dostrzec jedynie zza krzewów oddzielających chodnik lub z okien biurowca, ale na to nie można było nic poradzić. Dotykał dłonią masek zaparkowanych samochodów. Silniki dwóch pierwszych były ciepłe – znak, że właściciele mogli być gdzieś w pobliżu. Trzeci, luksusowy, ale trochę poobijany rover był zimny. Starając się robić jak najmniej hałasu, kolbą pistoletu zbił szybę, otworzył drzwi i wskoczył na przednie siedzenie. Otworzył okno, żeby ukryć resztki szkła i rozejrzał się wokół. Najprawdopodobniej nikt go nie widział. Uspokojony, sprawdził, czy wóz miał blokadę kierownicy. Jej brak pozwoli mu zaoszczędzić trochę czasu. Szybko połączył przewody pod stacyjką. Silnik zaskoczył łatwo. Z minimalną prędkością dotarł do zjazdu na jezdnię i po chwili włączył się do ruchu.

Na którymś z kolei skrzyżowaniu, zatrzymany przez czerwone światła, wychylił się do stojącego z boku policjanta.

– Przepraszam, jak dojechać do lotniska?

– Którego?

– A macie lotnisko sportowe?

Policjant zamyślił się chwilę.

– Musi pan tutaj skręcić – machnął ręką w stronę wiaduktu podmiejskiej kolei. – Zjedzie pan na zachodni odcinek obwodnicy, a potem już cały czas prosto. Będą znaki.

– Dziękuję.

Fargo skręcił we wskazanym kierunku z pasa, z którego nie wolno było tego robić. Pomachał dłonią uprzejmemu policjantowi, który specjalnie dla niego wstrzymał ruch na ten moment. Przez całą drogę zastanawiał się, ile ma jeszcze czasu. Problem strażników już dla niego nie istniał. Pościgu policji również się nie obawiał.

Prawdziwy problem stanowiła Organizacja. To, że w szpitalu nie pochwycono jego psychiki, zawdzięczał faktowi, że przebywał tam tylko jeden telepata. Pozostali zapewne czuwali w pobliżu innych ofiar, może pilnowali ciał tych, których „wstrzelili” do mózgu paralityka. Jak daleko byli? Ile czasu zajmie im dotarcie do kolegi w szpitalu? A może od razu rzucą się w pogoń? Dałby wiele za wiadomość, z jakiej odległości mogą go namierzyć… Niestety żaden z wzorców nie dysponował takimi informacjami… Nie tędy droga. Musi zrobić wszystko, żeby nie wrócić do psychicznego więzienia, musi uciec z tego przeklętego miasta. Odruchowo dodał gazu, ale zaraz zwolnił do poprzedniej prędkości. Jakikolwiek zatarg z radarowym patrolem nie był mu na rękę. Wlókł się więc sześćdziesiątką, klnąc w duchu urzędnika, który nakazał tę prędkość na szerokiej, kilkupasmowej obwodnicy. Obserwował mijające go samochody, których kierowcy nie zważali na obowiązujące przepisy – cóż, oni mieli dokumenty, w razie czego mogli nawet zapłacić mandat. Patrzył na obojętne twarze osób za szybami. O ilu sprawach ci ludzie nie mieli pojęcia! Znowu poczuł straszliwy ciężar samotności.