Выбрать главу

Wyrównał lot, nie mogąc pozbyć się wrażenia nierealności następujących zdarzeń. Po raz pierwszy w życiu prowadził samolot, jeszcze godzinę temu nie mając o tym najmniejszego pojęcia, polegał na czyichś wiadomościach i odruchach, które przez odpowiednie „włączenie” stawały się jego własnymi. To, że mógł, przez cały czas zachowując własną świadomość, działać „poprzez kogoś”, wprawiało go w pewien rodzaj onieśmielenia. Ostrożnie, lecz zdecydowanie, zniewolony dogłębną wprost fascynacją, penetrował świat wzorców zawartych w jego mózgu. Świat pełen cudzych wrażeń, przeżyć, najintymniejszych myśli – otwarty teraz i znieruchomiały jak na starej, choć ciągle wyraźnej fotografii. Delikatnie, żeby nie stracić kontroli nad odruchami, które prowadziły samolot, przyglądał się z mieszaniną grozy i podziwu poszczególnym plamom, punktom. Ciągle nie umiał dobrać właściwego słowa. Tylko kokon tkwiący na samym dnie jego psychiki pozostawał wciąż nieprzenikniony. Kto to jest? Może człowiek, który… A jeśli „to” w ogóle nie jest człowiekiem? Ta myśl sprawiła, że wycofał się nagle i skupił na prowadzeniu maszyny.

Dżungla pod skrzydłami zaczęła rzednąć przed upływem dwóch godzin. Zmniejszył szybkość do dwustu czterdziestu kilometrów na godzinę dopiero wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiły się żelbetowe wieże kolejnego miasta. Rozejrzał się wokół. Miał jeszcze kilka minut do przedmieść i wiedział, że musi wcześniej znaleźć miejsce do lądowania.

Wszelkie lotniska odpadały z zasadniczych względów. Droga lądowania takiej maszyny wynosiła niecałe sześćset metrów – nie powinno być kłopotu ze znalezieniem wolnej przestrzeni tej wielkości. I rzeczywiście, już po chwili dostrzegł pustą, idealnie prostą i w miarę szeroką drogę prowadzącą do podmiejskiego osiedla domków jednorodzinnych. Nie musiał robić nawet nawrotu do lądowania. Wysunął klapy i z ręką na dźwigni wysuwania podwozia zaczął zmniejszać wysokość, uważając, żeby szybkość nie spadła poniżej stu dziesięciu kilometrów. Kiedy koła prawie dotykały roztopionego w słońcu asfaltu, kątem oka dostrzegł wyjeżdżającą z bocznej ulicy śmieciarkę. Był zaledwie pięćdziesiąt jardów od niej. Dostrzegł przerażoną twarz kierowcy.

Gwałtownie nacisnął hamulce i jednym ruchem ręki wyłączył oba silniki. Maszyna zareagowała z sekundowym opóźnieniem: gdy pękła jedna z zablokowanych opon, zaryła nosem w asfalt i przekoziołkowała. Na szczęście wzorzec komandosa w jego umyśle był szybszy. Fargo otworzył drzwi i wyskoczył, zanim maszyna całkowicie wymknęła się spod kontroli i zaczęła koziołkować.

Przetoczył się po asfalcie do krawężnika, potem wstał i choć z trudem utrzymał równowagę, skoczył w bujne krzewy porastające pas zieleni oddzielającej chodnik od ulicy. Przesadził niskie ogrodzenie i dopiero przebiegając przez zadbany ogród, usłyszał stłumiony odgłos eksplozji. Beechcraft miał w bakach jeszcze kilkadziesiąt litrów paliwa…

Osiedle zbudowano w amerykańskim stylu, to zauważył jeszcze z góry. Bez problemu odszukał furtkę prowadzącą na wewnętrzną alejkę. Brudna i mocno podarta marynarka wylądowała na pierwszym z brzegu śmietniku. Koszula była w nie lepszym stanie, na szczęście ktoś w sąsiedztwie wpadł rano na pomysł, by przeprać parę rzeczy. Bajecznie kolorowa bluza z motywami roślinnymi może nie była szczytem elegancji, a sprane dżinsy nie leżały idealnie, ale przynajmniej nie wyróżniał się z tłumu. W ostatniej chwili zdążył wskoczyć do ruszającego właśnie autobusu. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, większość pasażerów komentowała niezwykłe wydarzenie.

– Widziała pani coś takiego?

– To wariat! Narkoman jakiś…

– Nie, pewnie miał awarię…

Fargo, stojąc tuż przy środkowych drzwiach, przejechał zaledwie dwa przystanki. Konduktor zbliżał się nieubłaganie, a w ukradzionych rzeczach nie było nawet najdrobniejszej monety. Dla Fargo był to tylko przejściowy kłopot. „Pożyczył” trochę pieniędzy od nobliwie wyglądającej paniusi, która spóźniła się na autobus. „Wstrzelenie” trwało kilkadziesiąt sekund, a dla postronnego obserwatora wyglądało jak pokaz prawdziwego samarytaństwa. Kobieta pochyliła się nad siedzącym na ławce obdartusem i włożyła mu do kieszeni zwitek banknotów. Potem stanęła w drugim kącie wiaty przystanku i chwyciła się za głowę.

Fargo wsiadł do pierwszego autobusu, jaki się pojawił. Wysiadł dopiero w położonej na gęsto zalesionych wzgórzach dzielnicy willowej. Bez trudu ukradł jeden z zaparkowanych na wąskich uliczkach samochodów i nie niepokojony przez nikogo dotarł do ogromnego centrum handlowego. Supermarket z powodu wyprzedaży oferował tylko rzeczy pośledniej jakości, ale za to kręcący się wokół tłum był mu bardzo na rękę. Nie miał za dużo pieniędzy, ale wystarczyło ich na kupienie nowych dżinsów, obszernej bluzy i wygodnych adidasów. Przebrał się szybko w jednej z kabin, a stare rzeczy wyrzucił do pojemnika na odpadki. Wyszedł na zewnątrz sprawdzając, czy wsunięty za pasek pistolet nie wystaje spod bluzy, i dopiero wtedy nieco się rozluźnił.

Ruszył wolno bulwarem nad szeroką rzeką. Idąc wśród takich samych jak on ludzi, po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuł się zaszczuty do granic wytrzymałości. Wyzwolony spod straszliwego stresu organizm zaczął reagować normalnie. Kupił w małym kiosku smażoną rybę z frytkami, trochę się bojąc, jak sztucznie odżywiane ciało zareaguje na ten pokarm. Jadł powoli, oparty o rzeźbioną balustradę, i przyglądał się przygotowaniom na brzegu rzeki do zawodów niezwykle kolorowych skuterów wodnych. Po kilku minutach odrzucił pustą tackę. Przesunął ręką po ostrym zaroście i długich, potarganych włosach.

„Czas na fryzjera” – pomyślał. – „Potem trzeba się będzie zastanowić, co dalej.”

Niewielki zakład znalazł w centrum rekreacyjnym przy największej przystani. Nie było kolejki i kobieta w firmowym fartuchu od razu posadziła go w wygodnym, obitym prawdziwą skórą fotelu.

– Słucham pana? – Fryzjer zdobył się nawet na sztywny ukłon.

– Golenie – Fargo ułożył fałdy bluzy tak, żeby ukrywały kształt broni – i proszę skrócić włosy.

– Proszę uprzejmie… – przerwał mu ryk silnika startującej łodzi.

– Widział pan coś takiego?! – odezwał się klient z fotela obok do obsługującego go fryzjera. – Przecież to skandal!

– Oczywiście! – Fryzjer również był oburzony. – Taki hałas…

– I to prawie w centrum miasta. Powinni stosować tłumiki.

– Zapewniam pana, że mają tłumiki, ale taki ścigacz osiąga prawie trzysta kilometrów na godzinę, ma potężne silniki, tego nie da się wytłumić. A my musimy to znosić od trzech dni. Nie mówiąc o wypadkach.

– Były wypadki?

– Wczoraj jeden gość się zabił. Myśleliśmy, że przerwą zawody, ale gdzie tam… Spryskać wodą?