Выбрать главу

– Idziemy?

– Jesteś pewny, że dasz radę?

– Jestem.

Siena schylił się nad prostopadłościanem jednostki centralnej. Ze skrytki z boku wyciągnął niewielką metalową walizkę.

– Co to?

– Broń, lewe papiery dla całej grupy, pieniądze. Prowadź.

Fargo przecisnął się przez otwór. Gęste sklepienie zbitej roślinności przepuszczało niewiele światła, ale w porównaniu z wnętrzem ładowni było tu bardzo jasno. Odwrócił się, nabierając oddechu, ale głos uwiązł mu w gardle. Drgnął. Jasny szlag! Teraz wiedział, dlaczego tamten człowiek wydawał mu się zmieniony. Jego twarz pokrywały głębokie, nie zagojone blizny. Wąska kreska pozbawionych warg ust nosiła wyraźne ślady zszywania. Brak rzęs i brwi podkreślał szpary opuchniętych, czerwonych powiek ukrywających jasne, wodniste oczy. Całkowicie łysą czaszkę pokrywały płaty przeszczepionej skóry. Niektóre przeszczepy przyjęły się za pierwszym razem, inne najprawdopodobniej musiano powtarzać wielokrotnie. Efektem była nierównomiernie naciągnięta skóra twarzy, której poszczególne fragmenty wyraźnie różniły się odcieniami. Chirurg plastyk odpowiedzialny za to powinien pójść do więzienia. Fargo spojrzał w dół. Ten człowiek musiał się palić, musiano wyciągnąć go z morza płomieni w ostatniej chwili. Skóra dłoni, też w bliznach, przy każdym palcu nosiła ślady pokrycia jakimś tworzywem.

Lynn opanował się po dłuższej chwili, ale Siena zdążył pochwycić jego spojrzenie.

– Masz jakieś lusterko?

– Nie, nie mam.

– Nie wygłupiaj się.

Fargo, ociągając się podał mu małe, kieszonkowe lusterko. Siena przyjrzał się swojemu odbiciu.

– Pobyt w tej trumnie trochę mnie zdefasonował – powiedział beznamiętnie. Mówił to tak, jakby chciał oznajmić, że lekko zadrapano mu czoło. – Ujawniły się wszystkie stare blizny.

– Wiesz, medycyna robi ogromne postępy ostatnimi laty…

– Co ty nie powiesz, poprawią mnie w ciągu najbliższej godziny? Cokolwiek by mówić, będę się wyróżniał w tłumie jak cholera.

– To źle? – Fargo ciągle nie mógł oderwać od niego wzroku.

– Widziałeś kiedyś ochroniarza, który zwraca na siebie powszechną uwagę?

– Nie.

– Właśnie. Idziemy?

Fargo skinął głową i ruszył w kierunku śmigłowca.

– Skoro mamy lewe dokumenty – powiedział – możemy lecieć bezpośrednio do Londynu.

– Nie – wyraz twarzy Sieny pozostawał niezmienny. – Polecimy okrężną drogą. Niezależnymi liniami, mało ciekawymi połączeniami.

– Dlaczego?

– Z powodu kontroli. Na wielkich lotniskach jest zbyt silna.

– Mogą się zorientować, że dokumenty są fałszywe?

– Dokumenty są dobre.

Trudno było się od niego czegoś dowiedzieć. Fargo obserwował spod oka niską kanciastą sylwetkę. Ciągle odkrywał nowe, dziwne szczegóły. Na przykład ręce – Siena nie machał nimi w marszu. Zdawałoby się – głupia rzecz, a jednak było w tym coś niesamowitego. W porządku, w lewej niósł walizkę, ale prawa? Nie, żeby zwisała bezwładnie – wprost przeciwnie, trwała przy szwie lekkiego kombinezonu jak przywiązana. Albo oczy. Miał wrażenie, że były nieruchome – jeśli pojawiała się potrzeba spojrzenia w bok, Siena odwracał głowę. Tego człowieka każdy reżyser filmu grozy przyjąłby bez chwili wahania. Zaoszczędziłby specjalistom od charakteryzacji całych tygodni pracy.

– Już dochodzimy – powiedział Fargo, żeby przerwać ciszę.

Istotnie, po kilkunastu krokach wyszli z wilgotnej atmosfery zarośli na suchszy teren wokół niskich skałek. Wyler i Soucamp podnieśli się na ich widok. Wbrew temu, czego można było oczekiwać, nie zdziwił ich fakt pojawienia się Sieny, zainteresowanie wzbudziła jedynie niesiona przez niego walizka. Ich spojrzenia ogniskowały się na metalicznym prostopadłościanie.

– Pański wspólnik pilnował łupu. – Wyler przeniósł wzrok na Sienę, na twarzy którego nie drgnął żaden mięsień. – Pan przywiózł narzędzia i wszystko jest wasze.

– O co chodzi? – Fargo zatrzymał się przy wejściu do śmigłowca.

– Co tam macie? – Soucamp również zbliżył się do nich. – Narkotyki? Złoto? Tajne dokumenty na sprzedaż?

– Nie wasza sprawa.

– A gdyby… – wargi Wylera wydęły się, nadając mu zabawny, nie pasujący do sytuacji wyraz twarzy. – Gdybyśmy tak, niby przypadkiem, musieli wylądować na terenie komendy policji, to co by było?

– Czego chcecie?

– Przecież nie jesteśmy dziećmi – pilot mówił teraz powoli, akcentując każde słowo – połowa dla nas.

– Połowa czego?

– Zawartości tej skrzynki.

– Tam nie ma niczego, co mogłoby was interesować.

– Doprawdy?

– Doprawdy.

– To może ją otworzycie?

– Już powiedziałem…

– No to lecimy na policję – wtrącił Soucamp ze złym błyskiem w oku – chociaż nie chcemy tego ani my, ani wy – powoli podszedł do Sieny.

– Otóż to. – Wyler włożył ręce do kieszeni. – Nie chcecie dać połowy, trudno – niespodziewanym ruchem wyszarpnął rewolwer o krótkiej lufie. – Dacie wszystko!

Zanim Fargo zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje, Siena zdzielił Soucampa w żebra kantem dłoni i zasłonił się obezwładnionym jak żywą tarczą. Niesamowitym, tygrysim skokiem runął w stronę Wylera. Zaskoczony pilot nie odważył się strzelić w plecy wspólnika, a już sekundę później pistolet poszybował w trawę wypadając z wykręconej pod niesamowitym kątem dłoni.

– Puść! – jęknął Wyler.

Siena rozluźnił chwyt. Ręka mężczyzny opadła bezwładnie. Fargo domyślił się, że pilot ma połamane kości. Obok leżał Soucamp, który bezgłośnie jak ryba otwierał i zamykał usta, usiłując zaczerpnąć tchu.

– Obawiam się, że nie możemy przyjąć waszej propozycji – oznajmił ochroniarz i wstawił walizkę do kabiny śmigłowca. – Dziękujemy jednak za pożyczenie maszyny.

– Jasny szlag! – Lynn nerwowo przełknął ślinę, gdy startowali zostawiając obolałych i zaskoczonych pilotów w samym sercu dżungli. – Jasny szlag…

* * *

Silnik kupionego w niewielkim wiejskim salonie kilkunastoletniego vauxhalla zaskoczył dopiero za drugim razem. Fargo wrzucił bieg i ruszył powoli, zjeżdżając na jezdnię z wąskiego podjazdu przed pensjonatem. Ze względu na możliwość przypadkowego wykrycia przez telepatów zamieszkali na odległych przedmieściach, w wielkim wiktoriańskim domu prowadzonym przez młodą kobietę. Droga z Afryki zabrała im ponad tydzień. Krótkie przeloty na wewnętrznych trasach, przejazdy przez kolejne granice przypadkowymi samochodami i wreszcie prom, który zabrał ich do Cardiff sprawiły, że zmarnowali tyle czasu na drogę, którą rejsowy samolot pokonałby w ciągu kilkunastu godzin. Lynn nie potrafił skłonić Sieny, aby wyjawił powód takiego wariantu podróży. Jeśli bał się skrupulatnej kontroli na wielkich lotniskach, wystarczyło pozbyć się broni i zdobyć ją już na terenie Wielkiej Brytanii. Byliby wtedy zupełnie czyści. Siena jednak trwał w swym uporze. W ogóle był dziwnym człowiekiem. Potrafił na przykład całymi godzinami leżeć bez ruchu, patrząc bezmyślnie w sufit, potrafił też budzić się ni stąd, ni zowąd pośrodku nocy i zamierać w jakiejś przedziwnej pozycji, nasłuchując. Fargo nie miał pojęcia, czym kierował się wywiad, przydzielając mu do ochrony takiego człowieka. Musiał zostawiać go w pensjonacie, bo jego wygląd budził powszechne zainteresowanie. Wzruszył ramionami. Gęstniejący wraz ze zbliżaniem się do centrum ruch zmuszał go do poświęcenia większej uwagi prowadzeniu samochodu. Centrum miasta… Dyskretnie dotknął prawej kieszeni. Tkwił tam mały rewolwer, który dostał od Sieny, i fiolka ze środkiem przeciwbólowym. Miał nadzieję, że decyzja, którą podjął, okaże się słuszna, że nie zawaha się w ostatniej chwili. Uśmiechnął się lekkim skrzywieniem warg. Z tą sprawą nie powinien mieć kłopotów. Jeśli przypadkiem znajdzie się w zasięgu telepatów, kiedy poczuje w głowie narastający ból, po prostu włoży lufę do ust i… Miał nadzieję, że spowodowana narastaniem choroby determinacja pomoże mu w decydującej chwili. Nie mógł się już obejść bez środków przeciwbólowych, wiedział więc, że nie zostało mu dużo czasu. Musiał przedtem poukładać swoje sprawy, musiał osiągnąć swój mały, prywatny cel, z powodu którego tu wrócił.