Выбрать главу

Ponure rozmyślania przerwała konieczność znalezienia odpowiedniego miejsca do parkowania. Znużony manewrowaniem, zdecydował się wreszcie wjechać na pustawy parking przed dobrze mu znanym ogromnym budynkiem, choć niechętnie zostawił samochód tak blisko uczelni. Kilka chwil potem, gdy szybkim krokiem zmierzał do głównego wejścia, po raz drugi uśmiechnął się z sarkazmem. Chcąc nie chcąc, utrwalały się w nim odruchy agenta tajnych służb.

Pomalowane inną, niż pamiętał, farbą korytarze nie wywarły na nim takiego wrażenia, jakiego spodziewał się wcześniej. Obcy ludzie, których mijał, nowy wystrój kilku sal, do których zajrzał przez uchylone drzwi, sprawiły, iż pogodził się z myślą, że nic już go nie łączy z tym budynkiem. Miało to swój plus – bez wahania pchnął skrzydło ogromnych, ciężkich drzwi dziekanatu. Wiedział z wcześniejszej rozmowy telefonicznej, że panna Muriel, którą pamiętał, od dawna już tu nie pracuje, nie zdziwił go więc rzucający się w oczy bałagan, do którego tamta nigdy by nie dopuściła.

Omijając grupkę tłoczących się przy ladzie studentów, podszedł wprost do siedzącej we wnęce sekretarki.

– Jestem Lynn Fargo – ukłonił się sztywno. – Przedwczoraj…

– Tak, pamiętam pański telefon – wpadła mu w słowo. – Niestety, ustalenie aktualnych adresów byłych studentów z pańskiego roku jest dość trudne.

– Rozumiem, oczywiście – zastanawiał się, czy pomogłaby łapówka.

– Na szczęście profesor Maddox chce w przyszłym roku zorganizować spotkanie absolwentów i zdobył trochę informacji.

– Czy mogłaby mnie pani do niego skierować? – wsunął rękę do kieszeni, czując pod palcami gruby zwitek banknotów.

– Przepisałam od niego wszystkie nazwiska. Niestety, jest tam tylko kilka adresów.

Fargo cofnął rękę, pozostawiając pieniądze w kieszeni. Sekretarka była osobą uczynną, a tacy ludzie z reguły pozostają biedni.

– To bardzo miło z pani strony. Czy mógłbym je zobaczyć?

– Oczywiście, to lista dla pana – podała mu złożoną kartkę. – Gdyby chciał pan więcej nazwisk, to za jakiś miesiąc, dwa proszę się zgłosić do profesora Maddoxa. Zapisać panu numer gabinetu?

Szybko przebiegł oczami linijki maszynowego pisma. Patty Neel i Ray Dewhurst figurowali obok siebie – obydwoje mieszkali w Londynie.

– Nie, dziękuję. Ta lista w zupełności mi wystarczy – ukłonił się znowu. – Dziękuję. Bardzo mi pani pomogła.

– Drobiazg.

Uśmiechnął się raz jeszcze, ruszając do wyjścia. Sprawę przyjaciół ze studiów mógł zacząć od zaraz. Czuł zadowolenie, że zdobycie najważniejszych adresów poszło tak łatwo. Pogwizdując cicho, wsiadł do samochodu i ruszył w drogę powrotną. Zastanawiał się, czy istnieje jakakolwiek szansa odnalezienia Philipa Hagena. Po śmierci rodziców była to jedyna postać łącząca go ze światem dzieciństwa. Światem, który odepchnął go i dokąd powrót był jedynym celem, na jaki pozwalał mu kurczący się rozpaczliwie czas. Spotkanie absolwentów – przypomniał sobie słowa sekretarki. Wzruszył ramionami. Choćby nawet bardzo chciał uczestniczyć, przyszłoroczna uroczystość odbędzie się bez niego. Pomijając oczywiście fakt, że nie był absolwentem tej uczelni.

Zatrzymał się na czerwonym świetle, odruchowo sięgając do skrytki po papierosy. Nagle jego ręka zastygła w bezruchu. Twarz kierowcy z samochodu czekającego na pasie obok była mu znajoma. To Harold Clancy! Szybko odwrócił głowę, żeby nie ściągnąć wzroku tamtego. Harold Clancy… Człowiek, który towarzyszył Keldyshowi podczas spotkania w muzeum Tysona – pracownik MI5. Co on mógł robić w luksusowej limuzynie w środku Londynu? Zwłaszcza że komórka Keldysha została rozpracowana… A może to on zdradził wszystko asystentowi profesora Fulbrighta?

Ryk kilkunastu klaksonów podpowiedział mu, że znowu palą się zielone światła. Ruszył powoli, zmieniając położenie na jezdni tak, żeby kilka samochodów dzieliło go od limuzyny Clancy’ego. Po chwili, kiedy wjechali na mniej ruchliwą ulicę, zwolnił, dając się wyprzedzić kilku maszynom, potem przyspieszył ponownie, starając się utrzymać dzielący ich dystans. Tamten jechał równo, co bardzo ułatwiało śledzenie. Z umiarkowaną szybkością wydostali się z centrum, by po dłuższym czasie dotrzeć do jednej z luksusowych dzielnic na obrzeżu miasta.

Fargo musiał zwolnić po raz kolejny, kiedy znaleźli się na wąskiej, otoczonej okazałymi rezydencjami ulicy. Potem, kiedy Clancy skręcił na wysypany żwirem podjazd, zatrzymał się. Obserwowany samochód zniknął w przydomowym garażu. Drzwi wjazdowe opadły, Fargo zaś ruszył na pierwszym biegu, uważnie obserwując dom. Był stanowczo zbyt kosztowny jak na miejsce zamieszkania nawet najlepszego funkcjonariusza wywiadu. Czyżby Clancy awansował? To raczej wątpliwe. Bardziej prawdopodobna wydawała się zdrada.

Odwracał głowę, kiedy jego uwagę przykuł jeszcze jeden szczegół: nieznany mężczyzna, który wyszedł bocznym wyjściem i zabezpieczał wjazdową furtę. Charakterystyczna deformacja lewej strony marynarki świadczyła o tym, że nosi pod pachą kaburę z pistoletem.

* * *

Ken Siena siedział zanurzony w głębokim fotelu i jak zwykle, bez jednego mrugnięcia okiem, wpatrywał się w punkt u styku ściany i sufitu. Fargo bezszelestnie domknął drzwi i na palcach wycofał się do swojego pokoju na końcu korytarza. Plan, który od paru godzin kształtował się w jego głowie, nie przewidywał wykorzystania Sieny. Nie dlatego, że mu nie ufał. W tym człowieku tkwiło coś tak niesamowitego, że Fargo, choć ukrywał to skrzętnie przed sobą, po prostu bał się przebywać w jego towarzystwie. W tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia – problem, jak pokonać strażnika w domu Harolda Clancy’ego, był już rozwiązany.

Szarpiąc wysłużony dywan, przysunął do okna fotel i rozsiadł się w nim, sprawdzając, czy nie sfałdowała się gdzieś koszula. Nie chciał mieć później odcisków na plecach od przebywania zbyt długo w tej samej pozycji na nierównym podłożu. Powoli uspokajał nerwy, patrząc jednocześnie przez okno w poszukiwaniu odpowiedniego człowieka. Wreszcie skupił wzrok na idącym po drugiej stronie ulicy młodym mężczyźnie.

Nagła ciemność i uczucie spadania z potworną prędkością towarzyszące „wstrzeliwaniu się” w inną osobę nie były już tak szokujące jak na początku. Już jako inny człowiek spojrzał do góry na elewację pensjonatu. Twarz jego nieruchomego ciała majaczyła ledwie widoczna w ciemności. Odwrócił głowę i ruszył szybko przed siebie w poszukiwaniu taksówki. Niestety, przez kilka minut nie udało mu się trafić na żadną wolną. Rozzłoszczony, stanął przy skrzyżowaniu i kiedy tylko nadarzyła się okazja, „wstrzelił się” w starszego taksówkarza prowadzącego zajęty wóz. Siedząc już na przednim siedzeniu czarnego samochodu, szarpnął dźwignię biegów, wysprzęglając ze zgrzytem. Zwolnił, zjeżdżając z jezdni.

– Niestety, mam awarię – odwrócił się do kobiety za szybą. – Muszę zjechać do warsztatu.

– Jak to? Dlaczego?

– Nie wiem, dlaczego. Nikt nie wie, czemu silniki czasem się psują.

– Ale ja się bardzo spieszę.

– Przykro mi. Nie płaci pani za kurs.