Выбрать главу

– Ależ nie mogę przecież sprawiać takiego kłopotu – powiedział, z trudem powstrzymując śmiech.

– Co też pani mówi! – Clancy jeszcze raz wskazał drogę. – Zaraz zaparzę gorącej kawy.

– Nie wiem, czy powinnam…

– Przecież nie może pani ryzykować zapalenia płuc. Potem coś wymyślimy.

Nie musiał nawet wyciągać ręki do klamki. Drzwi luksusowej willi otworzył od środka ten sam co wczoraj strażnik. Stał tak, żeby nie było widać wypychającej marynarkę kabury.

– Stan, wprowadź wóz do garażu. – Clancy rzucił mu kluczyki. – A panią proszę do środka.

Gdyby Fargo nie spodziewał się tego wcześniej, na pewno nie zauważyłby, że strażnik sprawdza go wszytym w rękaw marynarki czujnikiem. Elektroniczna kontrola musiała wypaść pozytywnie, bo kanciasta sylwetka znikła po chwili za drzwiami. Fargo pogratulował sobie w myślach. Pomysł, aby w ten sposób i bez broni wejść do domu, okazał się dobry.

– Proszę.

Weszli po dość stromych schodach na podwyższony parter prawie w całości zajęty przez bogaty i pretensjonalnie urządzony salon z wnęką kuchenną.

– Już nastawiam wodę. A może najpierw coś mocniejszego na rozgrzewkę?

– Och, wie pan, alkohol tak mocno na mnie działa… – Clancy wręcz rzucił się do stojącego pod poręczą schodów barku.

– Mam też napoje dla pań. Proszę się nie martwić.

„A może on udaje” – zaniepokoił się Fargo. – „Przecież nie może poważnie sądzić, że od razu pójdzie mu tak łatwo.” – Uśmiechnął się jednak widząc, jak tamten wraca ze srebrną tacą.

– Martini dla pani, koniak dla mnie.

Fargo umoczył usta w mdłej, pachnącej ziołami cieczy. Stanowczo wolałby podwójną whisky. – I jak? Lepiej?

– Tak. Znacznie lepiej.

– To musiało być dla pani straszne – Clancy ściszył głos, usiłując mu nadać kojące brzmienie. – Sama, w obcym mieście…

Umiejętnie przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, prawie niedostrzegalnie postąpił krok do przodu.

– Jeśli chciałaby się pani wykąpać po podróży, proszę się nie krępować – miał wyraźnie przyspieszony oddech. Pewny zwycięstwa, zrobił jeszcze jeden krok, tak że prawie zetknęli się ciałami.

– Chyba… chyba zapomniałem się przedstawić…

W tym momencie Fargo wyłączył Phillis i włączył wzorzec komandosa.

– Istotnie, zapomniał pan o tym drobnym, ale jakże ważnym szczególe… panie Clancy.

Nie czekając, aż zdziwienie odbije się na twarzy mężczyzny, z całej siły kopnął go kolanem między nogi i odskoczył do tyłu. Clancy zgiął się wpół. Oba kieliszki potoczyły się po dywanie. Fargo zwinął prawą pięść i przytrzymując ją drugą dłonią, obiema rękami uderzył go od dołu w twarz. Jak na zwolnionym filmie ciało mężczyzny zakreśliło duży łuk, wyginając się do tyłu. Przez moment utrzymało chwiejną równowagę, balansując na piętach. W tym momencie ostatni cios, precyzyjnie wymierzony w odsłonięty splot, posłał go na podłogę.

Trzask drzwi na dole świadczył, że wbrew rachubom strażnik usłyszał jednak jakiś niepokojący hałas. Rozległ się tupot szybkich kroków na schodach i po chwili pojawiła się barczysta sylwetka z odbezpieczonym pistoletem w dłoni. Fargo nie czekał na jakąkolwiek reakcję. „Wstrzelił się” w niego, odrzucił broń na środek pokoju i wspiął się na poręcz dzielącą salon od holu. Lecąc głową w dół, „wstrzelił się” na powrót w ciało dziewczyny. Zagryzł wargi słysząc łomot spadającego ciała, podniósł pistolet i przysiadł na poręczy fotela. Czuł, że coraz bardziej drżą mu ręce.

Clancy długo nie mógł odzyskać normalnego oddechu. Leżąc na ziemi, kaszlał, pluł i jęczał. W końcu, odwrócony tyłem, zaczął podnosić się na czworakach.

– Leż spokojnie – powiedział Fargo, starając się, by głos brzmiał dostatecznie groźnie.

Tamten był zbyt otępiały, żeby zrozumieć cokolwiek. Tkwiąc w przedziwnej pozycji, wygięty do tyłu, usiłował wstać.

– Słuchaj, niektórzy ludzie, co prawda, uważają tyłek za coś nieprzyzwoitego, ale ja nie mam takich przesądów. Bądź pewny, że bez wahania strzelę ci prosto w dupę.

Clancy posłusznie znieruchomiał, ciągle wsparty na łokciu i kolanach. Usiłował powstrzymać dłonią cieknącą z nosa krew. Fargo nie wiedział, od czego zacząć. Nagle zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, czego właściwie chce się dowiedzieć. Na usta cisnęło się zbyt wiele pytań. Wiedział, że nie może tkwić tu zbyt długo.

– Zdradziłeś – powiedział wreszcie.

Zabrzmiało to raczej śmiesznie.

– Kim… kim ty właściwie jesteś? – wycharczał Clancy.

– Pracujesz dla Organizacji – nie było to ani pytanie, ani stwierdzenie.

– Dla jakiej Organizacji, do jasnej cholery?

– Dla byłego asystenta profesora Fulbrighta.

– Kobieto, o czym ty mówisz?

Fargo wstał i podszedł do niewielkiego stołu pod oknem.

– Gdzie jest Keldysh?

– Nic mi nie mówi to nazwisko… – wzruszył ramionami.

– Jak chcesz – mruknął, podnosząc słuchawkę telefonu. – Dobrze byłoby, gdybyś wiedział, że gadatliwi żyją dłużej.

Powoli wykręcał numer. Clancy ostrożnie spojrzał do tyłu. Nie miał predyspozycji do roli bohatera. Widać było, że ledwie panuje nad przerażeniem.

– Pogotowie ratunkowe?

Lufą pistoletu przysunął tępy nóż do rozcinania papieru.

– Przyjeżdżajcie szybko. Tu leży facet, któremu ktoś odciął genitalia. Strasznie krwawi.

Oczy Clancy’ego dosłownie wyszły z orbit.

– Nie, nie żartuję. Podam pani adres.

– Wygłupiasz się! – Puls leżącego musiał skoczyć do jakichś stu osiemdziesięciu uderzeń na minutę.

– Jaki tu jest numer domu? – Fargo zakrył dłonią mikrofon.

– Nie!!!

– Nie umrzesz od tego. Oni ci pomogą.

– Nie! Powiem. Wszystko powiem!

Fargo odłożył słuchawkę.

– Pracujesz dla nich?

– Tak… – nie mógł złapać oddechu. – Robię, co mi każą.

– A oni płacą aż tyle? – Lynn zatoczył ręką łuk, patrząc na luksusowe wyposażenie salonu.

– Tak im wygodniej. Nie mogą przecież naraz wymienić wszystkich pracowników byłej komórki Keldysha.

– Z kim się kontaktujesz? Nazwiska!

– O Boże, przychodzą do mnie tak jak ty. Przecież nie wiem nawet, czy naprawdę jesteś kobietą. Nie znam nikogo.

Fargo poruszył trzymanym w dłoni pistoletem. Nie wiedział, czy może mu wierzyć, ale nie przychodziła mu na myśl żadna metoda weryfikacji.

– Czy Keldysh żyje?

– Tak. Wiedzieli, że nie miał praktycznie żadnych liczących się dowodów po śmierci Kate Wade i Lynna Fargo. Zabicie go było jednak ryzykowne. Gdyby złożył gdzieś swoje papiery, albo je ujawnił, uznano by go za wariata. Jego śmierć mogłaby się jednak stać dowodem na to, że miał rację… Był zbyt wielką figurą.

– Co się z nim stało?

– Został odsunięty. Odpowiedni ludzie wmanewrowali go w aferę z zaginionym bombowcem, którym wysłał Lynna Fargo na szkolenie.

– Nie szukano wraku?

– Niby jak? Stary nie był aż tak głupi, żeby powiedzieć, gdzie go skierował. A jego przeciwnikom nie zależało na ujawnianiu nazwy kraju, gdzie, jak ją nazywasz, Organizacja ma swoją placówkę. Cały błąd Keldysha polegał na tym, że oni nie rozpracowywali wcale wywiadu. Zajęli się od razu komórką bezpieczeństwa.

– Gdzie on teraz jest?

– Keldysh? Codziennie można go spotkać w pubie przy Lock Lane.

Fargo skinął głową. Spojrzał na wiszący na ścianie antyczny zegar. Powinien już iść, nie mógł bardziej ryzykować. Nie wiedział, kiedy ocknie się strażnik, o ile w ogóle się ocknie. Nie wiedział też, czy Clancy nie był z kimś umówiony albo czy nie miał do kogoś zadzwonić. Domyślał się, że złamanie rutyny wywoła w biurach wywiadu alarm. Nie chciał doprowadzić do gonitwy i strzelaniny w tej tak dobrze strzeżonej dzielnicy. Pozostała mu do zrobienia tylko jedna rzecz – musiał zatrzeć za sobą ślady. A to oznaczało zastrzelenie Clancy’ego.