Выбрать главу

Trzech ludzi prawie równocześnie, jak na komendę, przestało zabezpieczać pokój. Jeden stanął przy drzwiach, dwóch pozostałych nachyliło się nad leżącym. Fargo poczuł, że ostrze brzytwy dotyka jego gardła – w chwilę potem zniknął dławiący go knebel.

Tu również wzorzec komandosa podsunął odpowiednie rozwiązanie. Czerpiąc z cudzej pamięci, Fargo nagle zrozumiał, że chcą, korzystając z szoku po napadzie, dowiedzieć się jak najwięcej.

– Nazwisko! – głos był tak zniekształcony przez aparat oddechowy, że nie można było zorientować się, czy należy do kobiety czy do mężczyzny.

– Co, do cholery? – szepnął. – Nie wiecie nawet kogo napadliście?

Brzytwa na moment została zdjęta z gardła. Jakaś szmata przylgnęła do ust i w tej samej chwili został wymierzony silny cios w splot słoneczny. Dusząc się w paraliżującym bólu, Fargo zrozumiał, że lepiej nie żartować. Ogarniała go fala mdłości.

– Jak udało ci się wytłumić?

– Ja… – odkaszlnął, cudem tylko nie rozrywając promieniującej bólem przepony. – Nie… rozumiem.

– W jaki sposób stałeś się niewidzialny dla telepatów?

– Nie wiem. Jakoś tak samo wy…

Kolejny cios sprawił, że sparaliżowało mu pół twarzy. Dłuższą chwilę w ogóle nie mógł otworzyć lewego oka. Przestraszony, że stracił wzrok, szarpnął się, żeby uwolnić rękę. Nowy cios rozbił mu dolną wargę. Zakrztusił się czymś ciepłym, co nagle pojawiło się w ustach. Szukając językiem rany, niechcący dotknął dwóch ruszających się zębów. Kolejny paroksyzm, tym razem innego bólu, przeszył jego głowę. Rozkaszlał się wprost w tamującą oddech szmatę.

– Odwróć go, bo się udusi.

Silne ramiona uniosły go w górę, opierając o brzeg łóżka. Nowy atak, tym razem świadomie sprowokowanego kaszlu utonął w blokującej usta szmacie. Fargo robił wszystko, żeby zyskać na czasie. „Chryste, nie myśleć o tym, co mnie czeka” – przemknęło mu przez głowę. Musi skupić się na czymś innym. Uporczywie potrząsał głową. Jak to się stało, że Organizacja go znalazła? Telepaci? Nie! Nagle zrozumiał, że zostawił za sobą ślad. Nawet jeśli telepaci nagle oślepli, ktoś w Organizacji nie stracił zimnej krwi. Jeśli mieli swoje wtyczki w policji, wystarczyło przesłuchać świadków zbiegowiska, które spowodował podczas panicznej ucieczki. Przecież nie co dzień spotyka się tylu ludzi, którzy poczuli dziwne omdlenie, by po chwili ocknąć się w zupełnie innym miejscu. Więc tu tkwił błąd. Śladem kolejnych „przeskoków” dotarli do pensjonatu, a wystarczyło…

– Jak umknąłeś naszym w Afryce? – świszczący głos przywrócił go do rzeczywistości.

– Ja… – rozpaczliwie usiłował znaleźć jakiś wykręt.

– Mów! – Uderzenie kolbą rewolweru w goleń sprawiło, że iskierki bólu rozeszły się po całej nodze.

– To… to była amnezja – skołatany umysł nie podsuwał żadnego rozwiązania.

– Jaka amnezja?

– Wywołana sztucznie.

– Mów prawdę.

Nowe uderzenie w to samo miejsce.

– Przecież mówię…

– A potem przypomniałeś sobie wszystko, tak?

– Tak.

– Słuchaj no – baniasty hełm zbliżył się do jego twarzy – odwieziemy cię do miejsca, gdzie i tak wydobędą z ciebie wszystko. Ale nie musimy dostarczyć im ciała w jednym kawałku.

– Ale ja…

– Chcesz, żebyśmy obcięli ci palec?

– Ale ja mówię…

– A może kilka palców? Całą dłoń? A może nos?

Fargo szarpnął się znowu. Był tak przerażony, że nie starczało już miejsca na żadne inne uczucie, może oprócz nienawiści do oprawców. Mężczyzna przy drzwiach zerknął na zegarek.

– Zabieramy go do Har…

– Stul pysk – przerwał mu drugi. – A teraz – odwrócił się do Fargo – nareszcie powiesz nam prawdę.

Jednym ruchem rozciął mu więzy. Szarpnął rękę, wykręcając mu dłoń. Ostrze brzytwy dotknęło koniuszka najmniejszego palca.

– Masz pięć sekund.

– Nie!

– Raz…

– Ale mówiłem prawdę. Ja…

– Dwa…

– Ja… Ja…

Słowo „trzy” zagłuszył trzask wyłamywanych drzwi. Siena jednym ciosem w kark rozciągnął człowieka z automatem. Zanim pozostali zdążyli westchnąć, obciążona tłumikiem lufa była już skierowana w ich stronę. Fargo usłyszał dwa metaliczne uderzenia mechanizmu broni i dwa tępe odgłosy, kiedy kule wbijały się w ich ciała. Chciał się zerwać, ale ból zmusił go do opadnięcia na kolana.

Siena pomógł mu się podnieść.

– Mam nadzieję, że się nie denerwowałeś – szepnął.

– Stałeś za drzwiami?

– Tak.

– Dlaczego… – Noga, głowa i klatka piersiowa promieniowały porażającym bólem. – Dlaczego dopiero… teraz?

– Myślałem, że czegoś się od nich dowiem.

– S… – czuł, jak puchnie mu twarz. Mówienie przychodziło mu z trudem. – S… Su…

– Co?

– Sukinsyn.

Twarz Sieny jak zwykle nie wyrażała niczego. W nikłym świetle malutkiej lampki przypominała maskę jakiegoś monstrum.

– Chodź. Musimy wydostać się na zewnątrz.

– Wy… wydostać?

– Cały budynek jest obstawiony.

Siena zgasił lampkę. Podtrzymując Fargo, krok za krokiem wyprowadził go na korytarz.

– Stój – szepnął, opierając go jak przedmiot o ścianę. – Ktoś jest za zakrętem, przy schodach.

Fargo nie widział niczego w ciemności. Nie mógł opanować szybkiego, urywanego oddechu. Stali tak dłuższą chwilę, zanim Siena znowu szepnął:

– Odszedł.

– Skąd… skąd wiesz?

Nie doczekał się odpowiedzi.

Ruszyli znowu. Bardzo powoli, po omacku dotarli do szerokich schodów. Siena położył się na podłodze i ostrożnie wystawił głowę zza narożnika. Fargo, mimo ostrzegawczego syknięcia, zrobił to samo.

– Czy on tam jest? – szepnął do ucha komandosa.

– Tak. Chyba coś zwąchał.

– Skąd wiesz?

– Stoi za firanką. Ma przy sobie mnóstwo żelastwa.

Fargo podpełzł cal dalej. Absolutna ciemność ogarniała cały hol, tak że nie mógł zobaczyć nie tylko człowieka, ale nawet miejsca, gdzie powinna być firanka. Czuł, że dzieje się coś dziwnego. Czyżby Siena widział w ciemności? Zerknął w bok, żeby zobaczyć, czy oczy tamtego świecą jak u kota, ale nie dostrzegł niczego.

– Jakie żelastwo? – spytał.

– Nie wiem. Może ma za zadanie wysadzić cały ten interes, gdyby coś nie wyszło.

– Zamierzasz tam pójść?

– Nie. Nie potrafię zejść cicho po drewnianych schodach.

– Więc co…?

Jeszcze raz zerknął w dół, ale był tam tylko smolistoczarny mrok. Jak tamten mógł coś widzieć? Czyżby dysponował jakimiś specjalnymi psychicznymi właściwościami?

– Cholerne kaloryfery! – Siena podniósł do oczu pistolet.

„Szlag, co mają kaloryfery do widzenia czegokolwiek…?” – Fargo usłyszał nagle metaliczny trzask zamka i łoskot rozbijającego szybę ciała.

– Biegiem!

Siena szarpnął go za kołnierz, ściągając po schodach w dół.

– Do samochodu!

Zaciskając zęby, Fargo przesadził zasłany szczątkami szkła parapet i przypadł pod lśniącą odbitym światłem gwiazd karoserią. Ich wóz był w innej części parkingu. Tuż obok leżał mężczyzna, który jeszcze przed chwilą ukrywał się za zasłoną.

– Dalej!

Już mieli wstać, kiedy ktoś strzelił zza murku otaczającego parking. W sąsiedztwie rozszczekały się psy, a w okolicznych domach pozapalały pierwsze kwadraty jaskrawego światła. Rozległ się drugi strzał. Dłoń Sieny rozbiła szybę samochodu, otwierając drzwi. Fargo podniósł pistolet maszynowy leżącego mężczyzny. Zerwał się na nogi i posłał serię, żeby odstraszyć ukrytego strzelca, ale zaopatrzona w tłumik broń sprawiła, że słychać było tylko stuk uderzających o karoserię kul. Rzucił się w bok do otwartych drzwiczek samochodu. Siena uruchomił silnik i wrzucił bieg.