Выбрать главу

– Widziałeś kogoś? – Fargo zapomniał, że ma maskę na twarzy.

– Zdejmij to. Gaz się szybko ulatnia.

Siena zdjął zębami osłonę igły i wbił ją w ramię ogłuszonego strażnika. Jednym ruchem palca opróżnił strzykawkę ze środka usypiającego.

– Widziałeś więcej ludzi?

– Nie.

– Tylko jeden strażnik? Może mają system alarmowy.

– Na pewno mają. Pytanie, czy tutaj…

– W takim…

– Chodź! – Siena przerwał mu ruchem ręki. Wybiegli na zewnątrz i trzymając się cienia baraku, żeby nie być widocznymi z głównego budynku, dotarli do zaparkowanej na uboczu karetki. Siena chwycił torbę z materiałami wybuchowymi i pistolet maszynowy.

– Nie korzystaj z drogi – powiedział spokojnie. – Jedź plażą za tymi pryzmami i ukryj wszystko.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję, pobiegł w kierunku osłaniających przejście stert materiałów budowlanych. Fargo, który chciał jeszcze coś powiedzieć, zaskoczony szybkością działania, zaklął tylko. Miał wielką ochotę na papierosa, ale na to nie było teraz czasu. Wspiął się do kabiny i ruszył w stronę plaży, trzymając się linii rachitycznych drzew. Miał nadzieję, że pryzmy żelbetowych elementów będą na tyle wysokie, by ukryć go przed obserwatorami z najwyższych nawet okien. Zastanawiał się też, czy ukryty w głębi jego mózgu tajemniczy kokon pomoże mu i tym razem. A może… Może telepaci znaleźli już na to sposób? Zaalarmowani wtargnięciem Sieny, odnajdą go i… Zmusił się, żeby o tym nie myśleć. Zahamował tuż przed wykonaną z kolczastego drutu siatką. Nie miał specjalnych nożyc. Wyskakując z samochodu, chwycił wojskowy bagnet.

Biegnąc przymocował ostrze noża do plastikowej, wzmocnionej metalem pochwy. Zmontowane w ten sposób urządzenie nie było łatwe w obsłudze. Zanim przeciął wszystkie dziesięć zagradzających mu drogę drutów, z lewego kciuka ciekła mu krew. Nie owijał go niczym. Zważywszy na wszystko, co mogło się wydarzyć, takie zranienie nie miało większego znaczenia. Brnąc w piasku, wrócił do czekającej z pracującym silnikiem karetki i ruszył powoli na pierwszym biegu, bojąc się, żeby nie ugrzęzły koła. Będąc sam, nie miałby najmniejszej szansy wyciągnięcia prawie dwutonowego pojazdu.

Kiedy tylko pojawiła się możliwość, skręcił w prawo, jadąc teraz wzdłuż morskiego brzegu ciągle w cieniu ułożonych jeden na drugim setek rdzewiejących elementów konstrukcyjnych. Odruchowo spojrzał w górę na ciemniejące niebo. Z głębi lądu nadciągały kłęby coraz gęstszych chmur. Szybko odwrócił wzrok, w porę, żeby zauważyć wąski przesmyk między stosami materiałów łączący plażę z wyasfaltowaną drogą. Zahamował gwałtownie, wyrzucając spod kół zwały piasku. Rozglądał się wokół, szkicując w myślach plan pułapki. Tak, to było dobre miejsce. Powoli, nie spiesząc się już, ukrył karetkę za opuszczonym, pokrytym zabezpieczającym smarem buldożerem. Otworzył tylne drzwi i wysunął nosze z ciałem chłopca w tylne skrajne położenie tak, żeby nie zerwać łączących go z aparatami przewodów i aby były widoczne dla kogoś stojącego na podwyższeniu. Ostrożnie wsunął w bezwładną dłoń naładowany i odbezpieczony pistolet.

Przebiegł oczami otoczenie, sprawdzając, czy nie popełnił żadnego błędu. Potem wyjął z walizki Sieny mały automatyczny karabinek i używając tylko jednej ręki z trudem wspiął się na stertę płyt stropowych ze sprężonego betonu. Kiedy dotarł na górę, skóra lewej dłoni paliła żywym ogniem, a kciuk krwawił coraz bardziej. Sycząc z bólu, położył się na chropowatej powierzchni i jeszcze raz rozejrzał wokół. Z miejsca, gdzie był ukryty, widać było prawie całą plażę i duże fragmenty drogi – doskonale widoczna karetka była tuż za nim. Zerknął na obolałą dłoń, kładąc koło ucha małe przenośne radio. Teraz pozostało tylko czekać. Mógł nawet zapalić papierosa, ale myśl o celownikach na podczerwień, które można było przymocować do karabinów snajperskich odwiodła go od tego zamiaru.

* * *

Tymczasem Siena zbliżał się już do podnóża głównego budynku. Wykorzystując każdą możliwość osłony, podszedł do dużej prostopadłościennej przybudówki kryjącej wejście. Przez chwilę rozważał, czy nie dostać się przez okno od razu na pierwsze piętro, ale szybko zdał sobie sprawę, że było to zadanie niewykonalne. Płaska, pozbawiona jakichkolwiek występów ściana nie dawała żadnego oparcia. Naglony przez czas, podszedł do drzwi. Delikatnie nacisnął klamkę, a kiedy nie ustępowała, wyważył drzwi kopniakiem. Wnętrze przybudówki oświetlało tylko jedno, punktowe źródło światła. Panujący tu mrok miał dać czas dwóm strażnikom na rozpoznanie ewentualnego przeciwnika, zanim on zdoła dostrzec cokolwiek. Oczy Sieny nie musiały się jednak przyzwyczajać do jakichkolwiek warunków. Strzelił dwa razy. Usłyszał łoskot walących się ciał, zanim tamci zdążyli dotknąć kabur.

Przedostał się przez wewnętrzne drzwi i przebiegł przez tonący w półmroku hol. Zignorował otwarte, jakby czekające na niego kabiny wind i przeskakując po kilka stopni wbiegł na półpiętro. Nasłuchiwał przez chwilę, potem ruszył dalej. Przez cały czas nie napotkał nikogo, nie słyszał też jakichkolwiek odgłosów życia. Na drugim piętrze przezorność kazała mu zmienić drogę. Szerokim, poznaczonym jaskrawymi prostokątami w większości pootwieranych drzwi korytarzem pobiegł w kierunku drugiej klatki schodowej w przeciwległym skrzydle budynku. Puste, nie umeblowane pokoje po bokach sprawiały przygnębiające wrażenie.

Pierwszy dźwięk dotarł do niego, kiedy dobiegał do osłaniającej schody przeciwpożarowej ściany. Był to najprawdopodobniej odgłos źle postawionej nogi, która obsunęła się o stopień niżej. Siena kciukiem przestawił przełącznik broni na ogień ciągły. Ostrożnie postawił torbę z materiałami wybuchowymi na ziemi. Starając się uniknąć najmniejszego nawet szelestu, wyjął z kieszeni granat. Wyszarpnął zębami zawleczkę i po sekundzie zwłoki rzucił go w stronę klatki schodowej.

Huk eksplozji zlał się z brzękiem wybitych podmuchem szyb i stukiem odłamków o metalową ścianę. Siena chwycił torbę i wyskoczył zza węgła, przyciskając spust. Przytrzymał go, aż zamek pozostał w przednim położeniu. Wbiegł na schody prowadzące do góry, zmieniając magazynek. Przeskoczył podest trzeciego piętra, ale zatrzymał się nagle, widząc w prześwicie u góry ułożone równo jeden na drugim worki z piaskiem.

Barykada.

Cofnął się kilka kroków, ale korytarzem nadbiegali już ludzie. Znowu przycisnął spust. Zwielokrotniony akustyką korytarza grzmot serii z pozbawionego tłumika pistoletu rozproszył ich w jednej chwili.

Sytuacja nie była jednak dobra. Mając odciętą drogę w dół, na górę i w bok, Siena jednym uderzeniem łokcia w przycisk przywołał windę. Ukrył się za wystającym fragmentem przepierzenia, zakładając następny magazynek. Strzelił dwukrotnie do wychylających się z pokoi strażników i sprężył się w oczekiwaniu na przybycie kabiny.

Kiedy drzwi rozsunęły się wreszcie, zablokował je nogą, wycelowując broń.

– Stój!

W środku stał tylko jeden mężczyzna. Miał na sobie ogromną kuloodporną kamizelkę i hełm saperski, ale nie widać było przy nim broni.

– Mógłbyś przez chwilę nie strzelać?

Siena zerknął do tyłu. Ludzie na korytarzu zamarli w oczekiwaniu.

– O co ci chodzi? – warknął.

– Mogę umożliwić spotkanie z ludźmi, których szukasz. – Mężczyzna zdjął hełm z przyłbicą z pancernego szkła. – I to bez nadmiernego zużycia amunicji.