Выбрать главу

Siena spojrzał na swoją torbę. Mógł teraz detonować ładunek. Miał jednak wrażenie, że byłoby to najgłupszą rzeczą, jaką by kiedykolwiek zrobił.

– Dobrze – mruknął.

– Ale zostaw te parę kilo dynamitu, czy co tam masz. To nie kopalnia i nie trzeba przebijać chodników.

Siena postawił torbę, wchodząc do windy.

– I ten wulkan w pigułce również.

Odrzucony pistolet upadł na wieko torby. Mężczyzna szybko przeszukał Sienę, potem nacisnął guzik z oznaczeniem najwyższego piętra.

– Nie dajecie mi zbyt dużo szans.

– Przecież nie chcemy cię zabić. Zawsze można dojść do porozumienia albo pohandlować… No, ale jeśli się nie uda… – Mężczyzna rozłożył ręce.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Tamten spojrzał w bok.

– Nie jesteś zbyt piękny. Czyżby rząd przeżywał kryzys płatniczy?

– Nie jestem pewien, czy pracuję dla rządu.

– Żartowałem. – Facet uśmiechnął się z przesadną słodyczą.

Można mu było wybaczyć wesołość. W końcu każdy, kto właśnie uniknął podziurawienia prawie półcalowymi pociskami, miał prawo inaczej patrzeć na świat.

Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze, wypuszczając ich na korytarz. W przeciwieństwie do poprzednich podłogę tego wyściełał gruby dywan.

– Tędy.

Mężczyzna w kuloodpornej kamizelce zaprowadził go pod metalowe, wypolerowane na wysoki połysk drzwi. Otworzył je z zapraszającym gestem. Siena wszedł do niewielkiej sali konferencyjnej, słysząc za sobą zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Z boków, pod ścianami stało czterech ludzi z wymierzonymi weń karabinami.

Pośrodku, wokół lśniącego stołu siedziało dwunastu mężczyzn w różnym wieku. Nieprawdopodobna wprost cisza świadczyła, że pomieszczenie musiało być szczelne, wręcz odizolowane od otoczenia. Mimo luksusowego, bardzo nowoczesnego wyposażenia atmosfera miała coś ze średniowiecznego zebrania czarowników. Siena zauważył uderzające bezgłośnie w szyby pierwsze krople deszczu.

– Nie dziwi cię to spotkanie? – spytał mężczyzna siedzący w przeciwległym narożniku stołu. W klapie jego garnituru widniała plakietka ze słowem CHILMARK.

– Jestem tu właśnie po to.

Siena zauważył ogromny pusty fotel w centralnym miejscu i zawieszoną pod sufitem kamerę. A więc były asystent profesora Fulbrighta wolał nie narażać się bezpośrednio. Chilmark uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie. Wszyscy pozostali tkwili nieruchomo na swoich miejscach.

– Jeden czy dwóch ludzi, nawet wyposażonych w materiały wybuchowe, nie stanowią dla nas żadnego zagrożenia – mówił powoli, akcentując każde słowo. Jego głos był jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu. Pozostali zdawali się nie oddychać. – Dlatego też pozwoliliśmy wam wejść tutaj. Mówię o tym, żebyś dobrze zdał sobie sprawę z tego, że jesteście całkowicie w naszej mocy. Byłoby dobrze, gdybyś zrozumiał, że ani ty, ani twój moknący teraz na deszczu kolega, nie jesteście w stanie zrobić nam – tu uśmiechnął się znowu, tym razem kpiąco – nic złego.

– Czyżbyście mieli wokół setki strażników?

– Po co? To, że bywacie czasem nieprzenikalni dla naszych telepatów, nie znaczy jeszcze, że znajdujecie się poza naszym zasięgiem. Moglibyśmy bez trudu sprawić, żeby twój kolega zaraz sam do nas przyszedł.

– W takim razie, jaki cel ma ta rozmowa?

– Cóż, moglibyśmy siłą wydrzeć z was zeznania, ale czyż tak postępują kulturalni ludzie? – Było coś niesamowitego w tym, jak swobodny ton Chilmarka kontrastował z bezruchem innych osób siedzących wokół stołu. – Moglibyśmy przejąć was wcześniej, ale… Przecież w końcu sami się zgłosiliście.

– Blefujesz.

Znowu uśmiech.

– Doprawdy?

– A ludzie, których tu załatwiłem?

– To tylko sterowane ciała. Poza niewielką obsługą nie potrzebujemy tu nikogo.

Zabrzmiało to dość groźnie. Facet nie mówiłby czegoś takiego, gdyby nie czuł się absolutnie pewnie. Siena popatrzył mu w oczy. Wszystkie techniki badania wyrazu twarzy, drgnięć powiek i ruchów ust, których się nauczył, świadczyły, że tamten mówi prawdę. Nie mógł przecież kontrolować swoich odruchów.

– O co wam chodzi?

Chilmark odchylił się w fotelu.

– Wiemy, że przed laty zaginęło z samolotem coś bardzo cennego. Staraliśmy się zestrzelić tę maszynę w Afryce, ale jak się szybko okazało, pan Fargo przeżył ten atak i co więcej zabrał tę przesyłkę ze sobą… Keldysh, mimo że mylił się w wielu sprawach, bardzo sprawnie pozacierał ślady. Pozacierał je w sposób bezwzględny. – Chilmark pokiwał głową. – Wiemy, że to… coś, nad czym pracowano w tajnych wojskowych laboratoriach. Rzecz warta grube miliony.

– Tak?

– Posiadacie urządzenie oślepiające telepatów i wyłączające z ich zasięgu danego człowieka. Najpierw skorzystał z tego twój kolega, a teraz korzystasz ty.

Siena chciał coś powiedzieć, ale tamten powstrzymał go ruchem ręki.

– Nie masz tego przy sobie, nic nie masz przy sobie. Przecież zostałeś obszukany. A jednak to urządzenie cię osłania… – zamilkł na chwilę. – Gdzie ono jest?

– Z czego wnosisz, że istnieje tylko jeden egzemplarz?

Kolejny uśmiech będący tylko niewielkim drgnieniem warg.

– Sami prowadziliśmy nad tym badania. Wiemy, że są one niezwykle pracochłonne i kosztowne. Keldysh nie mógł zorganizować większej sumy. Poza tym nie miał czasu.

Siena skinął głową.

– Istotnie, nie miał czasu. Taki aparat nie istnieje.

Brwi Chilmarka uniosły się w górę.

– W takim razie może wyjaśnisz mi, co cię chroni?

– Chyba nie mam na to ochoty.

Lekkie wzruszenie ramion.

– Myślałem, że mam do czynienia z rozsądnym człowiekiem. – Chilmark odwrócił głowę i skinął na stojącego najbliżej człowieka z karabinem. – Najpierw przestrzelisz mu stopę. Celuj w palce. Potem śródstopie i kostka. Potem łydka i kolano. A potem… – znowu popatrzył na Sienę. – Może jednak coś powiesz?

Nieprawdopodobna wprost, idealna cisza przeciągała się coraz bardziej. Trzask napinanego zamka karabinu miał w sobie coś z grzmotu przed burzą. – A więc…

– Powiem wam. Coś wam powiem.

– Tak?

Siena wyprostował się, patrząc na tamtego z nieruchomym wyrazem twarzy.

– Tym czymś… tą bardzo kosztowną rzeczą, która zaginęła wraz z bombowcem, byłem ja.

Chilmark odchylił się wraz z oparciem fotela.

– A cóż w tobie jest takiego cennego?

Siena stał nieruchomo na rozstawionych nogach. Długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Potem zrobił wdech. Umieszczona między obojczykami szybkoobrotowa turbosprężarka wtłaczała powietrze do jego wykonanych z syntetycznych włókien płuc z taką prędkością, że po chwili zaczęło go brakować w całym pomieszczeniu. Gwałtowny spadek ciśnienia sprawił, że ludzie nie mogli nawet krzyczeć. Miotali się z rozerwanymi bębenkami, nie czując krwi płynącej z nosów, ust i oczu. Ułamek sekundy później puściły specjalnie uszczelnione szyby. Odłamki szkła, wpadając wraz z wyrównującym ciśnienie powietrzem, demolowały pokój, ale trwało to tylko moment. Sprężone powietrze zaczęło opuszczać sztuczne płuca. Tym razem potworne nadciśnienie spowodowało nowy huragan, który wymiatał za okno szkło, kartki papieru i wszystkie nie zamocowane przedmioty. Kiedy ustał porażający huk, Siena zdalnie zdetonował pozostawioną na trzecim piętrze bombę. Szalejący pożar w ciągu kilku sekund rozprzestrzenił się na połowę kondygnacji. Rozdzwoniły się alarmowe dzwonki, ale pozbawiona telepatycznych rozkazów obsługa nie myślała ani o obronie, ani o walce z ogniem.

Siena jednym ciosem wyważył metalowe drzwi. Spojrzał na umieszczoną pod sufitem kamerę i zmienił rodzaj wzroku. Specjalne czujniki pozwalały mu widzieć ułożony pod tynkiem kabel. Wybiegł na korytarz, ale ktoś okazał się szybszy. Zauważył niskiego kędzierzawego mężczyznę, który znikał w drzwiach windy. Okazało się, że szef Organizacji był inteligentnym człowiekiem. Dotarło do niego wreszcie, że ma do czynienia z cyborgiem, i zrozumiał, że w walce z nim nie ma żadnych szans. Siena przełączył swój głos na fale radiowe.