– Skąd pan wie, szefie?
– Słyszałem o tym kelnerze. Ile tym razem dostał?
– Tylko raz – wyraźnie przestraszony atleta odruchowo masował pięść. – Naprawdę tylko raz i to nie w mordę, ale czysto, w splot.
– Ciszej – uspokajający gest przerwał tamtemu. – Zawołaj Harolda.
Fargo nie zdążył opuścić wzroku, kiedy starszy pan odwrócił głowę. Ich oczy spotkały się na wystarczająco długą chwilę, żeby tamten zdążył się uśmiechnąć. Powoli zrobił kilka kroków.
– Paul Keldysh – przedstawił się. – Lynn Fargo, nieprawdaż? Mógłbym prosić o chwilę rozmowy? To przemówienie nie jest chyba dla pana specjalnie interesujące?
– Nie bardzo…
– W takim razie chodźmy.
Keldysh lekkim ruchem uchylił skrzydło ciężkich drzwi, przepuszczając go przodem.
– Tędy – wskazał schody. – To ja pozwoliłem sobie zaprosić pana tutaj.
Mówił miłym, głębokim głosem, znamionującym pewność siebie. Bardzo wyraźnie akcentował każde słowo. Musiał być kiedyś zawodowym aktorem albo ktoś szkolił go w technice budzenia sympatii do siebie.
– Jestem znany ze swoich dziwactw, do których można zaliczyć również bywanie na tego typu imprezach – ciągnął. – Nie jest to jednak wyłączny powód, dla którego ośmieliłem się ściągnąć tu pana. Ale o tym później.
– Nie wygląda pan na człowieka, którego interesuje nowoczesna sztuka – odparł Lynn. – Przepraszam, jeśli…
– Nie ma pan za co przepraszać. Tak jest w istocie. – Keldysh rozłożył ręce. – Charakter pańskich studiów nie ma nic wspólnego z naszym spotkaniem.
– A co ma? – wypalił bezmyślnie.
Znowu miły uśmiech, którego autentyzm w niesamowity sposób zjednywał sympatię.
– Jestem reprezentantem instytucji, która zleciła badania, między innymi na pańskiej uczelni.
– Pan jest psychiatrą?
– Nie.
Na trzecim piętrze skręcili w tonący w półmroku korytarz. Po kilkunastu krokach Keldysh otworzył jedne z licznych drzwi.
– Proszę.
Weszli do sporych rozmiarów gabinetu zastawionego szafami i regałami ze starymi książkami, pełnego wypchanych zwierząt, miniaturowych rzeźb, popiersi i starych, sądząc z wyglądu autentycznych, mebli. Pokój nie miał okien, jedynie pochyła, półkolista szyba łączyła go z salą, którą opuścili przed chwilą.
Keldysh zapalił małą lampkę na biurku. Okazało się, że w gabinecie jest ktoś jeszcze. Siedzący w staroświeckim fotelu przystojny młody mężczyzna uniósł się lekko.
– Harold Clancy – przedstawił się. – Proszę, niech pan siada.
Fargo skinął głową. Usiadł w drugim fotelu, Keldysh zajął miejsce za biurkiem. Powolnym ruchem wyjął z szuflady dużą szarą kopertę, taką samą, jakie kilka dni temu otrzymali pozostali studenci biorący udział w eksperymencie.
– To pańskie wyniki – powiedział.
– Hm… Jeśli można, chciałbym się dowiedzieć, kogo właściwie panowie reprezentują?
Keldysh ze swoim charakterystycznym uśmiechem opuścił wzrok, przyglądając się czemuś na blacie biurka. Kiedy ponownie podniósł głowę, jego twarz była już poważna.
– Jestem szefem bardzo małej, świetnie zakonspirowanej komórki – powiedział cicho. – Do jej obowiązków należy troska o bezpieczeństwo wydziałów MI5 oraz MI6.
– Wywiad i kontrwywiad? – Fargo poruszył się niespokojnie. – Nie zamierzam pana urazić, ale mam wrażenie, że każdy może powiedzieć: jestem szefem kontrwywiadu.
Znów ciepły, budzący zaufanie uśmiech.
– Nie mam żadnej legitymacji, ale sądzę, że nie będzie trudno pana przekonać.
– Ale…
– Mam do pana tylko jedną prośbę – Keldysh nie dał mu dojść do słowa – chciałbym, żeby wysłuchał pan mojej opowieści i zaczekał, aż pokażę dowody… – zawiesił głos. – Zdaję sobie sprawę, że będę mówił o rzeczach szokujących – podkreślił to słowo, jakby bawiąc się jego brzmieniem. – Ale proszę naprawdę tylko o kilka chwil uwagi.
Fargo wzruszył ramionami. Nie wiedział, co myśleć o całej sytuacji. Gdyby nie przedziwna zdolność budzenia zaufania i przekonywania Keldysha, to…
– Dobrze, słucham – powiedział w końcu.
– Świetnie. – Starszy pan wyraźnie się rozluźnił i umościł wygodniej w fotelu. – Może kawy?
– Nie, dziękuję.
Keldysh oparł łokcie na poręczach krzesła i splótł palce.
– Wszystko zaczęło się parę lat temu, kiedy znany panu zapewne profesor Henry Fulbright powrócił z wyprawy do Tybetu. Zaszło tam coś… – urwał na chwilę. – Niestety, nie wiemy, co sprawiło, że zmienił tak diametralnie kierunek badań. W każdym razie do Anglii przyjechał już z gotowym programem eksperymentów. Fulbright był inteligentnym człowiekiem i zdawał sobie sprawę, że podobnego profilu nie przyjmie żadna uczelnia ani tym bardziej żaden instytut powiązany z przemysłem. Więc zwrócił się do MI5.
– Czego dotyczyły badania?
Keldysh milczał dłuższy czas.
– Możliwości przeniesienia własnej psychiki do ciała drugiego człowieka – powiedział wreszcie. – W stopniu wystarczającym do kierowania nim – dodał natychmiast. – Nie muszę mówić, jakie znaczenie miałby ten dar dla wywiadu.
Fargo kaszlnął dyskretnie.
– Niech pan słucha dalej. Fulbright potrzebował pieniędzy, dużo pieniędzy. I dostał je. Sam skompletował zespół i rozpoczął badania w specjalnym ośrodku tutaj, w kraju. Niedługo potem osiągnął rewelacyjne wyniki.
Fargo lekko przygryzł wargę.
– Okazało się, że pewne osoby, obdarzone specyficznymi cechami psychicznymi, po odpowiednim treningu są w stanie zawładnąć ciałem drugiej osoby bez użycia jakichkolwiek środków chemicznych czy mechanicznych. Fulbright opracował testy pozwalające wykryć takie cechy, za ich pomocą znalazł oraz wyszkolił pewną liczbę osób. Sam zresztą dysponował odpowiednimi cechami i dużą, jeśli można to tak określić, mocą. Niestety, wkrótce po zakończeniu pierwszej fazy projektu zniknął.
– Jak to zniknął? Umarł? Zabili go?
Keldysh udał, że nie zauważa ironii w głosie Fargo.
– Nie jest łatwo zabić człowieka o takich możliwościach jak Fulbright. Oczywiście, można zastrzelić każdego, ale powstaje pytanie, czy kula przeszyła całego człowieka, czy tylko jego ciało? Czy ofiara w ostatniej chwili nie przeniosła swojej psychiki do ciała jakiegoś świadka albo wręcz do mózgu człowieka pociągającego za spust.
– Więc co się stało?
– Tego nie wiemy. Przyjęliśmy roboczą hipotezę, że któryś z asystentów, sam obdarzony odpowiednimi cechami, zlikwidował profesora, żeby objąć władzę nad jego zespołem.
– Po co?
– Nie wiem – przyznał szczerze Keldysh. – Nie mam pojęcia, jaki może być jego cel. W każdym razie wiele faktów wskazuje, że MI5 jest od pewnego czasu rozpracowywany od środka.
– O rany – mruknął Fargo. – Gdyby tacy ludzie istnieli naprawdę, ich władza byłaby ogromna. Wystarczyłoby pokierować premierem…
– To nie jest takie proste – wtrącił milczący dotąd Clancy. – Można, oczywiście, „wstrzelić” swoją psychikę w mózg dowolnego człowieka, ale tym samym wcale nie poznaje się jego pamięci, przyzwyczajeń, cech osobowości ani nawet charakteru pisma. Nawet średnio wyszkolony człowiek bez trudu zauważy podmianę.
– Właśnie – powiedział Keldysh. – Niemniej niebezpieczeństwo jest wielkie. Człowiek, który objął schedę po profesorze, opanował cały zespół. Jego możliwości są ogromne.
– I oni rozpracowują wywiad?
– Tak.
– Po co?
– Już mówiłem. Niestety, nie wiemy.
– Czy nie można ich po prostu powystrzelać?
– O tym również mówiliśmy. Nie można. Dopóki działają we własnych ciałach, możemy częściowo ich obserwować.
– Kukułki z Midwich… – mruknął Fargo. – Walnijcie w nich atomówką!
Keldysh uśmiechnął się z sarkazmem.
– A skąd pewność, że nie mają swoich ludzi rozsianych po całej Anglii… Ba, po całym świecie?
– Obecna sytuacja jest następująca – powiedział Clancy. – Oni rozpracowują MI5, a my, tajna komórka bezpieczeństwa, rozpracowujemy ich.
Fargo się zamyślił. Dopóki Clancy milczał, był skłonny sądzić, że Keldysh jest chorym psychicznie lordem, któremu rodzina pozwala na wszelkie ekstrawagancje, angażując jednocześnie pielęgniarza chroniącego go przed atakiem, a samą rodzinę przed skandalem. Ale teraz…
– Proszę słuchać dalej. Udało nam się zrobić kopie materiałów Fulbrighta. Teraz sami przeprowadzamy testy, żeby wykryć odpowiednich ludzi, i wiemy nawet, jak ich szkolić.
– Testy? Czy…
– Właśnie. – Clancy pochylił się w fotelu. – Pan jest człowiekiem dysponującym ogromnymi możliwościami. I chcemy, żeby nam pan pomógł.
– Chyba nie mówi pan poważnie?!
– Proszę się zastanowić – wtrącił Keldysh. – Na pewno w pana życiu miały miejsce fakty i zdarzenia mocno niepokojące…
– Ale skąd…? – Fargo gorączkowo przeszukiwał pamięć. Nie, to zwykły idiotyzm! Przypomniał sobie noc, kiedy dowiedział się o śmierci rodziców. W paraliżującym szoku wpatrywał się w człowieka, który przyniósł mu tę wiadomość. Wtedy, przez ułamek sekundy wydawało mu się, że widzi siebie samego z zewnątrz. Albo… Nie, to bzdury!
– Może skończymy z tą farsą – powiedział ostro. Zapadła nieprzyjemna cisza.
– Już na wstępie powiedziałem panu, że dysponuję odpowiednimi dowodami, żeby pana przekonać. Haroldzie…
– Tak. – Clancy wstał ociężale i wyszedł na korytarz. – Przed panem znaleźliśmy pewną dziewczynę – podjął Keldysh. – Jest już przeszkolona. Dysponuje, co prawda, tylko ułamkiem pańskich możliwości, ale na pewno pana zadziwi.
Kiedy drzwi otworzyły się ponownie, stanęła w nich piętnasto- może szesnastoletnia dziewczyna. Miała miłą inteligentną twarz z łobuzersko przymrużonymi dużymi oczami.
– Możemy zaczynać? – spytał stojący za nią Clancy.
– Jasne – odparła bez wahania. Jej sterczące na środku głowy, ścięte krótko włosy drżały lekko.
– Proszę ze mną. – Keldysh wstał i podeszli do pochyłej szyby nad salą, w której ciągle ktoś przemawiał. – Kogo pan wybiera?
– Słucham?