Выбрать главу

– Przyjdzie pora, wszystko ci wyjaśnią – szarpnęła się, nieco za nerwowo. – Tyle ci mogę powiedzieć, że to dla twojego dobra. A swoją drogą, kiedy minie zagrożenie, będzie mu to potrzebne do pewnych rozgrywek w administracji.

– Ale… – tysiące myśli cisnęło mu się do głowy.

– Cicho – wsunęła mu do kieszeni kartę kredytową. – Dotknij kciukiem jej rogów…

– Nie tak się umawialiśmy…

– Uważaj – przerwała mu długim pocałunkiem. Jakiś mężczyzna przystanął niedaleko, szukając czegoś po kieszeniach.

– Jak mi dobrze z tobą, kochanie – powiedziała Elaine, przysuwając się bliżej. – To, co teraz się dzieje, to już otwarta wojna. Jesteś cudowny, kochanie…

Fargo z coraz większym trudem kontrolował ogarniającą go złość. Ja ci dam „kochanie” – przemknęło mu przez głowę. Czuł, że cała jego wściekłość skupia się na dziewczynie.

– Mnie też jest dobrze z tobą – powiedział głośno, opuszczając rękę wzdłuż jej biodra. Jego dłoń dotarła do końca krótkiej spódniczki i tam zmieniła kierunek. Czuł pod palcami delikatną skórę wewnętrznej strony jej uda.

– Och, kochanie – przysunęła usta do jego ucha. – Co ty wyrabiasz? – szepnęła.

Dłoń Fargo powoli sunęła coraz wyżej i wyżej, aż dotarła do miejsca, gdzie łączą się uda.

– Zabierz natychmiast tę rękę.

– Co mówisz, kotku? – spytał z obłudnym uśmiechem.

– Kocham cię – jej oczy miotały gromy – ty perwersyjna świnio!

Mężczyzna znalazł wreszcie papierosa i wsunął go do ust. Teraz szukał zapałek. Elaine, obejmując Fargo rękami za szyję, nic nie mogła zrobić. Mimo wymuszonego pogodnego wyrazu twarzy zaciskała zęby.

– Opisz to wszystko w raporcie – poradził jej.

– Drań! – szepnęła. – Muszę już iść – usiłowała wykorzystać chwilę, kiedy mężczyzna wreszcie odszedł.

– Nie teraz. Zbliża się jakaś wycieczka.

Elaine jęknęła cicho.

* * *

Fargo patrzył na przesuwający się za oknem autobusu krajobraz, słuchając muzyki z przenośnego odtwarzacza mp3. Po drodze na dworzec kupił najbardziej pojemny model i załadował do niego chyba ze trzysta nagrań z witryny HMV. Dwadzieścia godzin samych przebojów, nie licząc powtórek, a niektórych melodii można słuchać w kółko.

Co jakiś czas uśmiechał się do siebie, czasem zerkał na pasażerów: młodą parę siedzącą z tyłu, kilku robotników, starszego mężczyznę o wyglądzie steranego życiem komiwojażera i kilkunastu żołnierzy w wyjściowych mundurach. Różnił się od otaczających go ludzi i miał tego świadomość.

W nocy, kiedy wsiadał do dalekobieżnego pociągu, jego nastrój znacznie odbiegał od tego, co czuł w tej chwili. Wtedy, przybity wiadomością o śmierci Kate, osamotniony, przerażony szybkością następujących po sobie zdarzeń, pogrążył się w jałowym roztrząsaniu czyhających z każdej strony niebezpieczeństw. Pierwsza godzina samoudręczeń podczas podróży doprowadziła do tego, że o mało nie wyskoczył przez okno luksusowego wagonu. Później wszystko się zmieniło. Najpierw zasnął czy raczej popadł w niespokojną, graniczącą z koszmarem drzemkę, a potem… Potem ktoś potrząsnął go za ramię. Fargo czuł, że we śnie spada gdzieś z nieprawdopodobną szybkością. Chciał się obudzić, za wszelką cenę. Nie mógł jednak. Zdawało mu się, że patrzy na siebie z zewnątrz. Znowu uczucie spadania. Potrząsający głową konduktor w drzwiach. Jakaś kobieta krzycząca, że zasłabł ktoś z obsługi pociągu. Wtedy zdał sobie sprawę, że wcale nie śpi, że Keldysh nie jest maniakiem, a skrypt, który mu podarował, zawiera prawdę. Zrozumiał wtedy, co naprawdę znaczą jego możliwości. Nie, nie możliwości. Teraz to już umiejętności. Dużo później, już w Cheshow Lake, czekając na autobus, jeszcze dwa razy sprawdził ukryty w jego mózgu mechanizm. Wtedy też po raz pierwszy poznał smak siły. Jego siły. W każdej chwili mógł zawładnąć każdym człowiekiem w zasięgu wzroku.

Zwiększył głośność odtwarzania. No dobrze, niech się tylko ktoś przyczepi… Uśmiechnął się. Nie zamierzał nic nikomu robić, wystarczyła sama świadomość. Keldysh w jednym nie miał racji. Fargo czuł się jak James Bond. Jak Bond, Stanley, Montgomery… Wzruszył ramionami. Kiedy autobus wyhamował w niezbyt łagodnym skręcie, w ostatniej chwili chwycił poręcz.

– Ostatni przystanek – oznajmił kierowca, leniwie odwracając głowę.

Fargo odczekał chwilę, nie chciał wychodzić jako pierwszy. Na zewnątrz rozejrzał się dyskretnie. Ponieważ wśród czekających nie zauważył nikogo w mundurze służb technicznych, stanął obok słupa z oznaczeniem przystanku i powoli, celebrując każdy ruch, zapalił papierosa. Zdążył zaciągnąć się kilkakrotnie, nim poczuł, że z tyłu ktoś do niego podchodzi.

– Lynn?

Odwrócił się, lustrując wzrokiem krępego rudowłosego mężczyznę.

– Mhm – mruknął. Po chwili zauważył, że mężczyzna nosi dystynkcje majora. Nie wiadomo dlaczego wyobrażał sobie, że oczekujący go człowiek będzie szeregowcem.

– Chodźmy – głos był nawykły do wydawania rozkazów.

Ruszyli w stronę pobliskiego parkingu. Major zaprowadził go do cywilnego, najprawdopodobniej własnego samochodu. Wbrew oczekiwaniom i temu co widział na filmach, nie ruszyli z piskiem opon. Kierowca wycofał ostrożnie, badając każdy centymetr dzielący ich od barierki z łańcuchem. Odezwał się, dopiero kiedy wyjechali na szeroką podmiejską drogę.

– W pobliżu bazy mam zaparkowaną furgonetkę. Wejdziesz do środka i włożysz przygotowany mundur – zerknął w bok. – Masz dość krótkie włosy, ale lepiej ukryj je pod czapką. Przedtem jednak zrobisz coś jeszcze. Obok w barze jest toaleta. Pójdziesz tam.

– Po co?

Major spojrzał na niego ponownie.

– Załatwić się.

– Wcale nie potrzebuję.

– Jak chcesz. Ale to ostatnia okazja, być może aż do jutra rana. Otworzył skrytkę i podał mu mały, błyszczący pistolet. – Potrafisz się tym posługiwać?

– Tak – powiedział Fargo, choć nie był tego pewien. – Jest jakiś dziwny.

– Lekki, prawda? To jedno z najlżejszych i najbardziej wytrzymałych tworzyw sztucznych, jakie zna ludzkość. Egzemplarz eksperymentalny, cichy, celny i niewykrywalny. – Major uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie. – Póki co, nieziszczone marzenie terrorystów.

– Przepuszczą go wszystkie kontrole?

– Wszystkie rutynowe kontrole oparte są na wykrywaczach metalu. To nie lotnisko cywilne, tu cię nie będą prześwietlać, nie ma aparatury do wychwytywania cząstek materiałów wybuchowych. Amunicja bezłuskowa, kompozytowe pociski nie są tak groźne jak ołowiane, ale krzywdę można zrobić – uśmiechnął się. – Postaraj się pamiętać, że dostałeś go przede wszystkim dla lepszego samopoczucia.

Fargo schował broń do kieszeni.

– Ile ma nabojów w magazynku?

– Siedem. Kaliber cztery koma pięć milimetra – znowu szybkie spojrzenie w bok. – Na szczęście to nie armata.

Zwolnili, skręcając na parking przed przydrożnym barem Samochód minął nielicznych ludzi kręcących się na podjeździe i zaparkował przy ścianie niskiej budowli, obok pomalowanej na szaro wojskowej furgonetki. Fargo wyskoczył na zewnątrz. Major, nie spiesząc się, spokojnie otworzył tylne drzwi, wpuszczając go do środka.

– Przebierzesz się w czasie jazdy. Gdybyś nie zdążył, na mój znak położysz się między oponami i przykryjesz plandeką – mocnym szarpnięciem zamknął prawe skrzydło drzwi. – Ale lepiej się pospiesz – dodał przed zablokowaniem zamka.

Zaledwie Fargo zdołał zorientować się w ciasnym, oświetlonym jedną żarówką wnętrzu, samochód ruszył. Po omacku odnalazł spięty paskiem mundur. Szybko zrzucił własne ubranie i zaczął wciągać grube drelichowe spodnie z owalnymi ochraniaczami w okolicy kolan, koszulę bez rękawów i grubą kurtkę. Z trudem dopiął klamry butów ze sztywnej skóry i zaciągnął pasek. Nie miał pojęcia, jak ukryć włosy pod czapką, więc tylko naciągnął ją jak mógł najgłębiej.

Samochód zatrzymał się nagle. Fargo rzucił się na podłogę, ale furgonetka zaraz ruszyła dalej. Klnąc w duchu wstał szybko, schował do kieszeni e-booka i ukrył pod kurtką pistolet. Przez chwilę ważył w ręce kopertę z resztą pieniędzy od Keldysha, potem wsunął ją do kieszeni na udzie. Kiedy furgonetka zatrzymała się ponownie, był już gotowy do wyjścia. Po otwarciu drzwi major przyjrzał mu się krytycznym wzrokiem, ale nie miał uwag.

– Na teren bazy dostaniemy się na piechotę? – spytał Fargo.

– Już jesteśmy w środku.

Wyskakując na zewnątrz, zauważył szare baraki, między którymi zaparkowali. Dalej, za pasem startowym widniał olbrzymi hangar.

– Więc po co to wszystko? – wskazał na mundur.

– Wejście na teren lotniska nie jest trudne. Dużo gorzej może pójść z samą maszyną. – Major zarzucił mu na ramię ciężką torbę z narzędziami i wskazał sporych rozmiarów skrzynię. – Weź to.

Fargo z trudem podniósł toporny prostopadłościan. Tak obciążony mógł iść tylko z największym wysiłkiem.

– Po co mam to targać? – stęknął.

– A wiesz, komu trzeba salutować i jak to się robi? Chodźmy.

Ruszyli powoli.

– Strażnicy wiedzą, że maszyna ma lot dzisiaj w nocy – podjął major, gdy przeszli kawałek. – Trzeba jeszcze dokończyć przegląd. Mamy spóźnienie względem harmonogramu, bo oficjalnie pojechałem po zapasowy panel do radaru, którego zabrakło w podręcznym magazynie. Ciebie wziąłem do pomocy, żeby nadrobić stracony czas.

– A co będzie, jeśli mnie nie przepuszczą? – wysapał Fargo.

– Przepuszczą. Pamiętaj, tylko nic nie mów, nie staraj się robić znudzonej miny. W ogóle nie rób jakiejkolwiek miny. Nie patrz im w oczy.

Fargo spojrzał na maleńkie figurki żołnierzy stojących wokół pomalowanej w łaciaty kamuflaż maszyny. Stracił nadzieję, że zdoła tam dotrzeć. Gdy wreszcie doszli na miejsce, był tak zmęczony, że nie wzbudzał niczyich podejrzeń.

Major wymienił kilka słów z dowódcą warty. Tak jak przewidywał, nie było mowy o jakichkolwiek dokumentach. Z ulgą zanurzyli się w cieniu ogromnych skrzydeł. Po opuszczonej rampie weszli do ładowni. Fargo uspokoił oddech i rozejrzał się po przestronnym wnętrzu.