Cisza przedłużała się.
– W tym miejscu mała dygresja – podjął po chwili. – Telepata potrafi wykryć tylko człowieka, który jest świadomy swoich możliwości. Tylko takiego, który dokonał już kilku „wstrzeleń” swojej osobowości, choćby na próbę. Dlatego też Organizacja przy pomocy specjalistów najpierw wyszukuje odpowiednich ludzi, którzy ewentualnie mogliby im się przeciwstawić, a potem ich szkoli.
– Po co?
– Nie chcą, żeby wyszkolił ich ktoś inny. Ktoś, kto mógłby im popsuć szyki.
Fargo pomyślał o Keldyshu, któremu prawie się to udało.
– Istnieje jednak jeszcze jeden powód, dla którego to robią – kontynuował Reed. – Człowiek po szkoleniu staje się „przejrzysty” dla telepaty. A wtedy zadają mu pytanie: „Czy chcesz pracować dla nas?” Jeśli odpowie, że tak, najpierw sprawdzą takiego faceta, potem powierzą mu jakieś zadanie. Natomiast jeśli powie: „nie”, wtedy dwóch telepatów „chwyta” jego psychikę i tak jak policjanci, którzy po obezwładnieniu pijaka wrzucają go do radiowozu, tak oni siłą „wstrzeliwują” ją do ciała innego człowieka. Ofiara czuje najpierw potworny ból, a potem nieprawdopodobny pęd…
Fargo przypomniał sobie tamten gabinet i wszystko, co się tam stało.
– Gdzie…? Gdzie nas „wstrzelili”? – spytał.
Tym razem Reed odpowiedział od razu.
– Do ciała pewnego paralityka, który leży w szpitalu. Nie może poruszyć żadną częścią swojego ciała. Jest ślepy i głuchy… Nie czuje absolutnie niczego.
Fargo usiłował zapanować nad koszmarnymi wizjami, które zrodziły się w jego umyśle pod wpływem tego, co usłyszał.
– Stąd nie ma żadnego wyjścia – dotarły do niego suche słowa Reeda.
– To… to nieprawda! Ty kłamiesz! Kłamiesz, Reed…
– Uspokój się.
– Kłamiesz! Powiedz, że kłamiesz…
– Niestety to prawda. – Reed zamilkł, dając mu czas na oswojenie się z myślą, że dopełni swój czas w absolutnej ciemności i ciszy. W miejscu, gdzie nie można chodzić, śmiać się, mówić, pić czy jeść. W miejscu, w porównaniu z którym najcięższe więzienie wydawało się domem spokojnej starości.
Z tą myślą nie można się było pogodzić. Młody i pełen życia umysł Fargo buntował się z całą siłą, szukając najmniej nawet prawdopodobnych wyjaśnień, byleby, choćby i tylko pozornie, zaprzeczyć faktom. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło, zanim zdecydował się odezwać.
– Reed?
– Słucham?
– Co się z nami stanie? Gdzie my jesteśmy?
Znowu nastąpiła długa chwila denerwującego milczenia.
– Już ci mówiłem. Jesteśmy w umyśle sparaliżowanego człowieka. Wiem, że to Murzyn, ale nie mam pojęcia, skąd go wzięli. Może znaleźli ciało w jakimś szpitalu, a może wyciągnęli go prosto z buszu, żeby mieć pewność, że nikt się nim nie zainteresuje. Nie dojdziemy do tego.
– Ale co się z nami stanie? – powtórzył Fargo.
– „Wstrzelona” tu osobowość, pozbawiona odczuć, słuchu, wzroku i wszystkich innych zmysłów, nie może przetrwać zbyt długo. Tutaj nie ma czasu… Pamiętaj, czas, taki jakim go odbierałeś wcześniej, tutaj nie istnieje. Prędzej czy później odczujesz to na własnej skórze.
– A co potem?
– Potem nasze osobowości ulegną dezintegracji.
– O Boże, Reed, co to znaczy?
– Po prostu znikniemy. Kawałek po kawałku… Nie wiem, jak długo tu jestem. Wiem jednak, że moja pamięć zawiera coraz więcej luk, że moja osobowość jest coraz uboższa… Czuję, że ginę.
– I nie ma żadnego wyjścia?!
Cisza przedłużała się w nieskończoność, tak że po raz pierwszy zaczął zastanawiać się nad poczuciem czasu.
– Jest wyjście – usłyszał wreszcie.
– Jakie?!
– Mówisz tak szybko…
– Człowieku, jakie mamy wyjście?! Reed, wyduś to z siebie!
– Mówiłem ci, że jesteśmy w umyśle chorego człowieka. Ja sam przebywam tu… – zawahał się – dość długo. Wiesz, myślę, że jeśli „wstrzelisz się” w kogoś, nie możesz przebywać w jego umyśle zbyt długo. Początkowo stłumiona osobowość nosiciela zacznie się budzić i przenikać z twoją. Nasz nosiciel to wyjątek. Być może stało się tak, bo „wstrzelono” do niego wielu ludzi naraz… Nie wiem.
– Zaraz – przerwał mu Fargo, z trudem opanowując nerwy. – Jak to się stało, że osobowość naszego nosiciela nie uległa dezintegracji?
– On ukrył się w labiryncie.
– Gdzie?
– W labiryncie. Nie wiem dokładnie, co to jest i kto lub co go stworzyło. Tam…
– Tam można przetrwać?
– Przetrwać co? Tam osobowość nie ulega dezintegracji w taki sam sposób jak tutaj. Tylko tyle.
– Przecież musi być coś jeszcze. Reed, powiedz.
– Tam jest tylko labirynt. Potworny, straszny… nie ma słowa, którym można go opisać.
– Ale…
– Tam można przetrwać tylko popadając w szaleństwo. Można się też poddać władzy labiryntu. Ale stamtąd, z jego głębi, nie można już wyjść. Nikt, kto wybrał tę drogę, nie wrócił.
– A ty? Nigdy nie chciałeś…
– Byłem tam. Na samym skraju, skąd jeszcze mogłem się wycofać. Tam jest strasznie. Tam są sami szaleńcy.
– Jak… Jak można tam dotrzeć?
– Człowieku, nie wymyślono jeszcze słów na określenie sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Nie ma języka, który potrafiłby oddać choć część tego, co się tu dzieje. Jak mam powiedzieć ci, gdzie jest labirynt, skoro nie ma tu żadnego punktu odniesienia?
– Ale…
– Chcesz, żebym ci podał stronę świata? Albo kierunek? Chcesz iść na północ, w lewo, czy może na skos?
– Przestań! Przecież inni jakoś znaleźli drogę.
– Odkryli drogę, tak. Musisz szukać w głębi własnego umysłu. Tylko tam.
Reed umilkł nagle. Fargo przypomniał sobie, że nie słyszy jego słów, tylko konkretne, zwerbalizowane myśli. Zrozumiał, że umysł tamtego musiały opanować jakieś obrazy. Chciał mu jakoś pomóc, mimo że sam bał się coraz bardziej.
– Reed, skąd wiesz to wszystko? – spytał. – O Organizacji i w ogóle?
– Każdy z tych, których tu „wstrzelono”, przynosił ze sobą jakiś strzępek wiedzy. Ktoś musi to zebrać, a potem przekazać następnym, tak jak ja przekazuję to tobie. I ty kiedyś przekażesz to komuś…
– Ale… dlaczego ten… paralityk, to więzienie dla nas jest akurat w Afryce?
– Sądzę, że Organizacja ma jeszcze kilka takich miejsc w odległych zakątkach globu. W Afryce czy Azji łatwiej jest ukryć przed policją zniknięcie ludzi, no i taniej wychodzi. Ten sparaliżowany biedak musi być utrzymywany przy życiu za pomocą skomplikowanej aparatury. Myślę, że opanowanie lokalnego szpitala lub jego części to dziecinna igraszka. W Anglii taki numer nie przeszedłby bez echa. Wszędobylscy dziennikarze, prywatni detektywi, przypadki… – znowu nastąpiła dłuższa przerwa. – Tutaj mogą eksperymentować do woli. Policja i wojsko są skorumpowane do granic. Koncerny są potężniejsze niż rządy. A Organizacja kontroluje kilka ponadnarodowych molochów.
– Słuchaj, Reed, dlaczego robisz takie długie przerwy?
– Kończę się. Coraz trudniej mi się skupić. Umykają mi już nie tylko pojedyncze słowa, wszystko znika… Pamiętaj, przekaż, co wiesz, następnemu. Może ktoś z was zyska szansę…
– Nie poddawaj się. Zostaniemy tu razem.
Nie doczekał się odpowiedzi.
– Reed!
– Wielu przed tobą mówiło podobnie…
– Jeśli będziemy ze sobą rozmawiać, przetrwamy!
– Jak długo? Całą nieskończoność? Obawiam się, że wkrótce zrozumiesz, na czym polega prawdziwa samotność…
Tego, co czuł Fargo, nie dało się opowiedzieć konwencjonalnymi słowami. Rzeczowniki, takie jak: trwanie, istnienie czy choćby wegetacja w najmniejszym stopniu nie określały stanu, w jakim się znajdował. Jedynie słowo rozpacz znajdowało tu pełne zastosowanie – pełne, lecz tylko w połączeniu z przymiotnikami: czarna, najgłębsza, porażająca. Reed prawie się nie odzywał, a strzępy myśli, które od niego dochodziły, nie były kojące. Straszliwe osamotnienie nie wytrzymywało porównania z żadnym więzieniem, żadnym karcerem ani celą śmierci. Paraliżująca pewność, że znikąd nie można otrzymać pomocy, że żaden z ludzi w normalnym świecie nie ma pojęcia o jego sytuacji, odbierała resztki nadziei.
Reed w jednym miał rację. Nie było takiej pustyni, takiego lasu czy mroźnych pól Arktyki, które mogłyby równać się z tym miejscem. Wszędzie mógł zdarzyć się cud, mogli nadejść przypadkowi ludzie – tylko nie tutaj. Krańcowe, ostateczne zdanie się na własne wątłe siły miało wszakże jeden pozytywny skutek: Fargo wiedział, że prędzej czy później musi dotrzeć do labiryntu ukrytego gdzieś w mrocznej psychice ułomnego człowieka.
Jak ma to zrobić? Zastosować ćwiczenia jogi, trening autogenny, „wyciszanie umysłu”? Wszystkie te metody zakładały posiadanie ciała, mięśni, układu krążenia i oddechowego. Doprowadzony do ostateczności, szukał w swoim umyśle innych dróg, mnożąc idące w setki próby w przekonaniu, że wielu przed nim znalazło właściwą ścieżkę. W rosnącym zapamiętaniu coraz mniej uwagi zwracał na rosnący strach – nie cofał się już przed możliwościami, które początkowo uznał za zbyt odpychające. Zagubiony w meandrach psychicznych zmagań, nie zauważył drobnej zmiany w otoczeniu.
Ciemność wokół nie była już absolutna. Delikatna poświata powoli, jakby pokonując wewnętrzne przeszkody, zmieniała się w słabe, być może stłumione odległością błyski światła. Zafascynowany, obserwował zmieniające się kolory. Skądś znał tę gamę barw i tę zmianę, która w niej zaszła. Nagle przypomniał sobie fragment tybetańskiej księgi zmarłych. „Nie zrodzona z niczego jasność. Czysta, pusta i rozedrgana.” Co to znaczy? Poczuł, że znowu znajduje się we władaniu strachu. Przypomniał sobie, co tekst księgi mówi o przeraźliwych zjawach karmicznych, o wielkim lęku przed straszliwym Jamą. „A więc droga wiedzie przez śmierć?” – przeraził się nie na żarty. – „To tylko emanacje mojego umysłu” – powtarzał w kółko, ale nie mógł się już zatrzymać. Pędził z ogromną szybkością mroczną aleją, ciągle w absolutnej ciszy. Koszmarna wędrówka zdawała się nie mieć końca – widział w dole posępną kamienną równinę, mijał majaczące w ciemności kształty jakichś masywów, poszarpane piramidy nagromadzonych bloków, prowadzące donikąd wąwozy i wyschłe koryta rzek. Potem ciemność znowu stała się bezimienna. Nie czuł już pędu, nie czuł strachu – jedynym doznaniem była rezygnacja. Wtedy właśnie dostrzegł przed sobą postać. Nieruchomy, jakby uformowany z martwej tkanki człowiek tkwił w dziwnej pozycji z uniesioną do przodu prawą nogą, w dziwacznym stroju, z opartym na ramieniu kijem obciążonym tobołkiem. Lewa stopa opierała się na poszarpanym kawałku gruntu. Prawa, uniesiona nienaturalnie jak w starożytnym, nieudolnym wyobrażeniu ruchu, zwisała nad przepaścią. Fargo znał tę postać. Postać? A może jej rysunek? Czyżby to była pierwsza karta z talii taroka? Karta bez numeru – Głupiec. Karta oznaczająca kogoś nieświadomego, rozpoczynającego drogę, może mędrca bez doświadczenia, którego uważa się za głupca. A więc chaos, początek drogi? Głupiec to postać, która nie wartościuje dobra i zła, a sama nie jest jednym ani drugim. Z przerażeniem zauważył, jak głowa nieruchomej sylwetki odwraca się powoli, a martwe, namalowane oczy patrzą wprost na niego. W tej samej chwili poczuł, że znowu ma ciało.