Выбрать главу

Stał w niewielkim zagraconym pokoju. Płynące z okna światło drgało powoli, tak że wszystko wokół migotało. Na wielkim skołtunionym łożu leżała naga kobieta z czarną opaską na oczach. Obok siedział niemłody mężczyzna z rewolwerem w dłoni.

– Czy wiesz, że jestem detektywem? – powiedział chrapliwym, rzężącym głosem. – Takim od rozwodów.

– Słyszałam o takich jak ty. – Kobieta poruszyła się lekko.

– A wiesz, czym jest samotność, całe dnie w pustym biurze lub w samochodzie, kiedy oczekuje się na możliwość zrobienia zdjęcia?

– Tylko z opowieści.

– Ostatnio przyszedł do mnie pewien facet. Zapamiętałem go – świszczący oddech zagłuszał słowa – bo był jedynym, który nie kazał mi śledzić swojej żony.

– A kogo?

– Zdradzała go kochanka.

– A komu potrzebne są dowody przeciwko kochance? – Wzruszenie ramion.

– Nie było żadnych trudności w inwigilacji – mężczyzna mówił powoli, z wyraźnym trudem – kobieta była niewidoma.

Nagie ciało na łóżku poruszyło się nagle.

– Nie mogłem się jednak odezwać ani słowem.

– Odezwać? Dlaczego?

Mężczyzna opuścił głowę.

– Ta kobieta była moją żoną.

– Nie! To niemożliwe.

– Ależ tak, Alice!

– Nie! Ty nie jesteś moim mężem. On… on ma inny głos!

– Wypiłem kwas… Nie będę żył długo.

Mężczyzna wstał.

– Nie… Nie…

– Myślałem nad tym i myślałem. Zbyt późno zrozumiałem, że powinienem wykorzystać coś, co jest bardzo powszechne w naszej kulturze. Wykorzystać fakt, że u nas liczy się tylko to, co ludzie mówią, nie zaś to, co robią – im szybciej starał się wypowiadać słowa, tym mniej były one wyraźne. – Trzeba mówić, mówić, mówić, aż się zrobi wodę z mózgu! Zrozumiałem, że jesteś zwykłą kukłą, że mogę wprawić cię w ruch i mogę cię zatrzymać. Mogę pokazać ci świat w krzywym zwierciadle, gdzie pozory zamienią się w rzeczywistość, a ciemność zastąpi fałszywe światło!

Powoli opadł z powrotem na łóżko.

– To rzadka przyjemność uwieść własną żonę.

– Nie, to nieprawda!

– To rzadka przyjemność narzekać na samego siebie. Dopiero teraz… tak, dopiero teraz wiem, że tego właśnie chciałem przez całe życie.

Mężczyzna rozkaszlał się nagle, czyniąc rozpaczliwe wysiłki, żeby uspokoić obolałe płuca.

– Ale teraz to już koniec – wycharczał.

Fargo z przerażeniem dostrzegł, że lufa broni wycelowana jest wprost w jego pierś. Pocisk przeszył ciało, zanim usłyszał huk wystrzału. Wiedział jednak, że kula nie była przeznaczona dla niego. Postać w szarym prochowcu i zdeformowanym kapeluszu, która stała z tyłu, powoli osuwała się na podłogę.

– Za co? – dobiegł go szept. – To… nie ja…

Fargo rzucił się w tył. Gdzieś zniknął drgający w opętańczych błyskach światła pokój, znowu unosił się w nieprzeniknionej ciemności. Martwa, nieruchoma postać przed nim nie była już Głupcem. W otoczeniu dwóch dziwnych kolumn tkwiła kobieta w powłóczystej szacie i niesamowitej czapie na głowie. W rękach trzymała księgę. „Czy to znowu tarot?” – pomyślał po raz wtóry. A więc miał przed sobą Papieżycę… Przewodniczkę, której spotkanie uwalnia siły… Jakie? Nie mógł sobie przypomnieć. Zaraz, a dlaczego nie ukazał się Mag?

Upiorna figura powoli zaczęła odwracać głowę. Zimne oczy zwróciły się w jego stronę.

Tym razem znalazł się we wnętrzu gigantycznej katedry. Ktoś usunął wszystkie ławki i dekoracje, toteż delikatne księżycowe światło wydobywało z mroku tylko fragmenty ceglanych ścian i lśniące kwadratowe płyty posadzki. Kilka metrów przed nim stały dwie osoby pogrążone w ożywionej dyskusji, dalej jacyś ludzie szukali kogoś lub czegoś, zaglądając do wnętrz niewidzialnych konfesjonałów i badając rzędy nie istniejących krzeseł przed skrzyżowaniem nawy głównej z transeptem.

Fargo zrobił kilka kroków, ale nikt z rozmawiającej pary nie zwrócił na niego uwagi. Młody człowiek, chłopak jeszcze, podniósł głowę.

– Chyba nie będzie mnie ksiądz straszył piekłem? Jestem…

– Nie kończ, synu! – Mężczyzna w habicie zrobił gest, jakby chciał się zasłonić dłońmi. – Nie jesteś niewierzący, synu. Ty tylko się wahasz.

– Nie!

– Posłuchaj mnie. My, intelektualiści, powinniśmy ze sobą trzymać. A ja chcę tylko, żebyś mnie wysłuchał – znowu powstrzymujący gest ręką. – Piekło jest dla maluczkich…

– Co? – Chłopak uśmiechnął się tryumfująco. – Piekła nie ma, sami to przyznaliście parę lat temu.

– Piekło, Tartar, a jaka to dla ciebie różnica? To tylko pusta nazwa… a mnie chodzi o idee. Wiem, synu, co cię denerwuje. Wiem, jak wielu rozgoryczeń dostarczają kapłani, którzy wzywają do wyrzeczeń i ubóstwa, a sami pławią się w bogactwie. Jakich rozterek przysparzają, potępiając przerywanie ciąży, nie dopuszczając równocześnie do użycia środków antykoncepcyjnych.

– Zapomniał ksiądz o pedofilach, których chronią hierarchowie… – przerwał kapłanowi chłopak.

– Nie zapomniałem. Wiem, jakich męczarni dostarcza myśl, że ludzie nieświadomi popełnienia grzechu nie będą zań cierpieć. Wiem, że sądzisz, iż wszyscy ci bigoci i hipokryci zapełniający świątynie dostąpią wiecznego szczęścia, a ty nie, bo nie chce ci się klepać pacierzy. Ale uwierz mi, synu – kapłan uniósł ręce ponad głowę – kim my jesteśmy, aby sądzić wyroki Boskie? Jeśli my dwaj potrafimy dostrzec grzechy tych ludzi, to czy nie dostrzeże ich sam Bóg?!

Twarz chłopca traciła powoli ironiczny wyraz.

– Ale myślę, że oni wierzą, że postępują słusznie…

– Ale my tak nie myślimy! A skoro my wiemy, to tam, w górze ma być inaczej? Co uprawnia cię do podejrzeń, że Bóg jest mniej inteligentny od ciebie?!

Mężczyzna w habicie ucichł nagle dla podkreślenia efektu. Potem zaczął mówić cichym, spokojnym głosem:

– Martwi cię, że świątynie przyjmują pieniądze. Że dają ludziom podstawy, by wyobrażali sobie, że można kupić zbawienie. Ale nadejdzie dzień sądu i anioł zapyta takiego człowieka: Ile zapłaciłeś za odkupienie grzechu? I zaśmieje się wtedy: A ile chcesz nam zapłacić za życie wieczne?! Gdzież są teraz twoje pieniądze? I spyta wszystkich bigotów: Jak długo klepaliście pacierze? Czy wystarczą, by zapełnić wieczność słowami?

– Ale… dlaczego… dlaczego ksiądz to mówi? Nie sądziłem, że…

– Wiem także, że nie możesz pogodzić się z myślą, że ludzie, którymi nie targają twoje wątpliwości, mają łatwą i prostą drogę ku światłu. Tak… „Błogosławieni ubodzy duchem.” Ale pamiętaj, kto to powiedział! – Głos księdza znów przybrał na sile. – I pamiętaj, kto rzekł, że ostatni będą pierwszymi! To cierpiący wejdą do Królestwa – położył chłopcu rękę na ramieniu. – A czyż nie cierpisz, synu?! Czyż nie męczy cię to, że marnują twoje zdolności?? Że miast rządzić przez wzgląd na twą inteligencję, właśnie za jej przyczyną jesteś odsunięty, zapomniany i nie nagradzany, a wręcz ukarany?!

Ludzie szukający czegoś w nawie bocznej rzucili się nagle w pogoń za jakimś człowiekiem. Dopadli go i zaczęli prowadzić z wykręconymi rękami. Fargo rozpoznał mężczyznę z poprzedniej sceny, tego w szarym prochowcu i kapeluszu.

– Jeśli są ludzie tacy jak pan – powiedział chłopak – to ja… się nawróciłem!

Kapłan obserwujący całą scenę odezwał się, kiedy oprawcy zniknęli za drzwiami katedry.

– Co tam mówisz? – spytał zupełnie innym tonem.

– Nawróciłem się – powtórzył chłopak.

– Bez przesady. – Ksiądz szybkim, wytrenowanym ruchem zdjął habit, ukazując czarny kombinezon z wieloma kieszeniami. – To była klasyczna nawijka, dokładnie jak napisano w instrukcji.

– W jakiej instrukcji?!

– Nie widzisz, szczylu, że jestem tajnym agentem? Zrzucili mnie nie tam gdzie trzeba, trafiłem na obławą i musiałem podszyć się pod kapłana.

– Ale… ale to, co mówiłeś…

– Powtarzałem słowa instrukcji kamuflażu. Nie ja ją układałem – wyciągnął z kieszeni kompas i latarką. – Chyba nie uwierzyłeś w ten bełkot, co? – Rozłożył na posadzce mapę. – Wiesz, gdzie jesteśmy?

Chłopak ciągle potrząsał głową.

– A może Bóg wysłał ciebie, żeby mi objawić…

– O, tak, synu! – Agent urósł nagle do nadnaturalnych rozmiarów. – Mnie przysłał Bóg, ale nie twój, tylko Prawdziwy Bóg Labiryntu. Przyszedłem po ciebie… i po niego! – wskazał na przerażonego Fargo. – Chodźcie ze mną!

Fargo targnął się w tył, by znowu powrócić do absolutnej ciemności. Zobaczył przed sobą następną figurę, która wciągnęła go do trzeciej sceny, potem znowu znalazł się w ciemności. Czuł, że doświadczając coraz to nowych zdarzeń zstępuje powoli w głąb labiryntu. Czasem pojawiały się przed nim dwie lub nawet trzy figury tarota, spomiędzy których mógł wybrać, ale których znaczenia nie rozumiał. Wszędzie panował wszechogarniający lęk i ciążąca obecność straszliwego Bóstwa Labiryntu. Czuł, że zbliża się do sedna rozgrywających się wokół scen, i domyślał się, że jeśli w porę nie odgadnie zasad działania mechanizmu wprawiającego wszystko w ruch, spotkanie z bóstwem skończy się dla niego tak jak dla poprzedników. Ugrzęźnie w swojej komórce zmuszony do jałowego powtarzania jednej i tej samej sceny ze swojego życia. Zaraz… czy na pewno ze swojego? Usiłując się skupić, analizował wszystko, co tutaj przeżył. Dziwne zdarzenia, których był świadkiem, w większości były zbyt nierealne, żeby mogły być zwykłym odbiciem czyichś wspomnień. A jeśli wszystkie fakty są przeinaczone, przesiąknięte wpływami straszliwego władcy? A jeśli władcą labiryntu jest właściciel sparaliżowanego ciała? W takim razie wszystkie sceny powinny mieć jakieś cechy wspólne… Szybko zarzucił próby analizy skomplikowanej symboliki tarota. Musiał się skupić na istocie wydarzeń. Czy miało znaczenie, że niektóre się powtarzały? Chyba nie. Tak jak w zwykłym labiryncie mógł błądząc trafiać do tych samych korytarzy. Czuł jednak, że w każdym korytarzu tkwi coś, co łączy je wszystkie. Na pewno był tym czymś mały człowieczek w szarym płaszczu i kapeluszu. Ale to niczego nie wyjaśniało. Tam musi być coś jeszcze. Zaraz, jacy byli ci ludzie? W pierwszej scenie detektyw… Mówił chyba, że dopiero wtedy uświadomił sobie pragnienie swego życia, czy tak? Czy o to chodziło? Trudność w uświadamianiu sobie własnych pragnień? A w drugiej scenie? Młody chłopak zmieniający swe nastawienie pod wpływem… Czy to nie nadmierna zależność od aprobaty innych? A w pozostałych scenach: zahamowanie w samoocenie, wyrażaniu czegokolwiek, poczucie braku bezpieczeństwa… Tak! Przecież to cechy osobowości neurotycznej. Wszystkie osoby w labiryncie składają się z cech własnych i obcych, wpisanych im przez neurotyka. A więc Pan Labiryntu jest neurotykiem. Trudno się dziwić – w końcu paraliż odciął go zupełnie od świata.