Gwałtownie nacisnął hamulce i jednym ruchem ręki wyłączył oba silniki. Maszyna zareagowała z sekundowym opóźnieniem: gdy pękła jedna z zablokowanych opon, zaryła nosem w asfalt i przekoziołkowała. Na szczęście wzorzec komandosa w jego umyśle był szybszy. Fargo otworzył drzwi i wyskoczył, zanim maszyna całkowicie wymknęła się spod kontroli i zaczęła koziołkować.
Przetoczył się po asfalcie do krawężnika, potem wstał i choć z trudem utrzymał równowagę, skoczył w bujne krzewy porastające pas zieleni oddzielającej chodnik od ulicy. Przesadził niskie ogrodzenie i dopiero przebiegając przez zadbany ogród, usłyszał stłumiony odgłos eksplozji. Beechcraft miał w bakach jeszcze kilkadziesiąt litrów paliwa…
Osiedle zbudowano w amerykańskim stylu, to zauważył jeszcze z góry. Bez problemu odszukał furtkę prowadzącą na wewnętrzną alejkę. Brudna i mocno podarta marynarka wylądowała na pierwszym z brzegu śmietniku. Koszula była w nie lepszym stanie, na szczęście ktoś w sąsiedztwie wpadł rano na pomysł, by przeprać parę rzeczy. Bajecznie kolorowa bluza z motywami roślinnymi może nie była szczytem elegancji, a sprane dżinsy nie leżały idealnie, ale przynajmniej nie wyróżniał się z tłumu. W ostatniej chwili zdążył wskoczyć do ruszającego właśnie autobusu. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, większość pasażerów komentowała niezwykłe wydarzenie.
– Widziała pani coś takiego?
– To wariat! Narkoman jakiś…
– Nie, pewnie miał awarię…
Fargo, stojąc tuż przy środkowych drzwiach, przejechał zaledwie dwa przystanki. Konduktor zbliżał się nieubłaganie, a w ukradzionych rzeczach nie było nawet najdrobniejszej monety. Dla Fargo był to tylko przejściowy kłopot. „Pożyczył” trochę pieniędzy od nobliwie wyglądającej paniusi, która spóźniła się na autobus. „Wstrzelenie” trwało kilkadziesiąt sekund, a dla postronnego obserwatora wyglądało jak pokaz prawdziwego samarytaństwa. Kobieta pochyliła się nad siedzącym na ławce obdartusem i włożyła mu do kieszeni zwitek banknotów. Potem stanęła w drugim kącie wiaty przystanku i chwyciła się za głowę.
Fargo wsiadł do pierwszego autobusu, jaki się pojawił. Wysiadł dopiero w położonej na gęsto zalesionych wzgórzach dzielnicy willowej. Bez trudu ukradł jeden z zaparkowanych na wąskich uliczkach samochodów i nie niepokojony przez nikogo dotarł do ogromnego centrum handlowego. Supermarket z powodu wyprzedaży oferował tylko rzeczy pośledniej jakości, ale za to kręcący się wokół tłum był mu bardzo na rękę. Nie miał za dużo pieniędzy, ale wystarczyło ich na kupienie nowych dżinsów, obszernej bluzy i wygodnych adidasów. Przebrał się szybko w jednej z kabin, a stare rzeczy wyrzucił do pojemnika na odpadki. Wyszedł na zewnątrz sprawdzając, czy wsunięty za pasek pistolet nie wystaje spod bluzy, i dopiero wtedy nieco się rozluźnił.
Ruszył wolno bulwarem nad szeroką rzeką. Idąc wśród takich samych jak on ludzi, po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuł się zaszczuty do granic wytrzymałości. Wyzwolony spod straszliwego stresu organizm zaczął reagować normalnie. Kupił w małym kiosku smażoną rybę z frytkami, trochę się bojąc, jak sztucznie odżywiane ciało zareaguje na ten pokarm. Jadł powoli, oparty o rzeźbioną balustradę, i przyglądał się przygotowaniom na brzegu rzeki do zawodów niezwykle kolorowych skuterów wodnych. Po kilku minutach odrzucił pustą tackę. Przesunął ręką po ostrym zaroście i długich, potarganych włosach.
„Czas na fryzjera” – pomyślał. – „Potem trzeba się będzie zastanowić, co dalej.”
Niewielki zakład znalazł w centrum rekreacyjnym przy największej przystani. Nie było kolejki i kobieta w firmowym fartuchu od razu posadziła go w wygodnym, obitym prawdziwą skórą fotelu.
– Słucham pana? – Fryzjer zdobył się nawet na sztywny ukłon.
– Golenie – Fargo ułożył fałdy bluzy tak, żeby ukrywały kształt broni – i proszę skrócić włosy.
– Proszę uprzejmie… – przerwał mu ryk silnika startującej łodzi.
– Widział pan coś takiego?! – odezwał się klient z fotela obok do obsługującego go fryzjera. – Przecież to skandal!
– Oczywiście! – Fryzjer również był oburzony. – Taki hałas…
– I to prawie w centrum miasta. Powinni stosować tłumiki.
– Zapewniam pana, że mają tłumiki, ale taki ścigacz osiąga prawie trzysta kilometrów na godzinę, ma potężne silniki, tego nie da się wytłumić. A my musimy to znosić od trzech dni. Nie mówiąc o wypadkach.
– Były wypadki?
– Wczoraj jeden gość się zabił. Myśleliśmy, że przerwą zawody, ale gdzie tam… Spryskać wodą?
– Proszę. – Mężczyzna uważnie przejrzał się w lustrze. – Mam uraz do wypadków.
– Szanowny pan też pływa?
– Nie, skąd. Córka rozbiła się samochodem.
Fargo uśmiechnął się, słysząc ich rozmowę. Kiedy fryzjer nakładał mydło na jego twarz, oparł głowę w specjalnym wgłębieniu fotela.
– Coś poważnego?
– Bardzo. Chirurdzy poskładali ją sprawnie, ale straciła pamięć. Zupełnie – mężczyzna obok odczekał, aż ogłuszający ryk silnika kolejnej łodzi umilknie w oddali – myślałem, że tak już zostanie, ale znajomy polecił mi doskonałego fachowca od tych spraw. Frederic Jastrow, słyszał pan o nim?
– Nie.
– Mieszka na północ od miasta.
– Pomógł pańskiej córce?
– Człowieku… To nie trwało nawet pół dnia. A ja myślałem, że potrzebne będą miesiące leczenia…
– Tak, tak. Postępy medycyny są naprawdę zadziwiające. Słyszał pan, że ta nasza sklonowana dziewczynka ma podobno iloraz inteligencji Einsteina? – Fryzjer pędzlem zgarnął resztki włosów z kołnierza klienta.
– Bujdy, panie kochany, bujdy…
Fargo zamknął oczy, poddając się zabiegom sprawnej dłoni. Pochylał głowę, kiedy mu kazano, prostował ją, ale nie dał się wciągnąć w rozmowę, mimo że fryzjer kilkakrotnie go zagadywał. Po huśtawce nastrojów, którą właśnie przeżył, nie miał ochoty na jakiekolwiek dyskusje. Zmęczenie sprawiło, że o mało nie zasnął w miękkim fotelu. Dopiero głośne: „dziękuję panu” zmusiło go do potrząśnięcia głową i próby sprężystego stanięcia na nogi.
– Ile jestem winien?
Fryzjer podszedł do kasy, przebiegł palcami po klawiaturze i po chwili wrócił z rachunkiem.
– Proszę bardzo.
Fargo wziął małą kartkę i zbliżył do twarzy. Spostrzegł, że cyfry rozmywają mu się w oczach. Nagle poczuł znajome mrowienie, a potem ból w skroniach.
„Chryste, mają mnie! Lotnisko! Mieli tam swój samolot. Domyślili się. Lot do najbliższego miasta albo na chybił trafił…” – myśl goniła myśl.
– Czyżbym się pomylił? – Fryzjer ponownie zerknął na rachunek. – No, zdarza się… Chyba dodałem usługę poprzedniego klienta…
Fargo czuł, że ogarnia go panika.
„Boże, co robić?” – myślał gorączkowo.
– Moja wina, naprawdę nie chciałem…
Fargo odepchnął go i rzucił się do drzwi, lecz zaraz zauważył za nimi jakieś cienie: ktoś właśnie zamierzał wejść do zakładu.
– Naprawdę przepraszam, nie musi się pan tak unosić… – Fryzjer zamarł widząc, jak klient zawraca.
Kilka kroków, głowa osłonięta zgiętym ramieniem, skok… Ogromna szyba pękła z hukiem, zaścielając chodnik odłamkami szkła. Fargo w przewrocie wyszarpnął zza paska pistolet, odbezpieczając go ruchem kciuka. Podniósł się i ruszył biegiem w stronę przystani.
– Z drogi! – krzyknął do schodzących z pomostu ludzi i skoczył na pokład jedynej łodzi z zapuszczonym silnikiem.
– Wynocha! – syknął w kierunku dwóch techników sprawdzających poziom paliwa.
Huk wystrzału i kula rozbijająca wiatrochron sprawiły, że obaj natychmiast wskoczyli do wody. Fargo w mgnieniu oka znalazł się w kokpicie ścigacza, na oślep szukając dźwigni akceleratora. Szarpnął ją, gdy tylko drżące palce natrafiły na chłodny metal. Gwałtowne przyspieszenie rzuciło go na fotel, ryk silnika zagłuszył wszystko; łódź wystartowała z maksymalną prędkością. Sto, sto dwadzieścia kilometrów na godzinę… Mało! Sprężyna pod niklowaną dźwignią musiała być bardzo mocna. Sto osiemdziesiąt, dwieście… Wiatr przenikający przez rozbitą szybę oślepiał, wyciskając łzy. Dwieście pięćdziesiąt. Potworny łoskot silnika zdawał się paraliżować wszystko wokół, jedynie łódź szalała, podskakując na małych falach, rwąc się to w prawo, to w lewo. Dwieście dziewięćdziesiąt. To była walka. Walka z usiłującą wyrwać się spod kontroli maszyną. Fargo nie zauważył nawet, że zniknął ból pod czaszką. Drżąc ze strachu, z całych sił dociskał dźwignię do plastikowej osłony, usiłując jednocześnie utrzymać połączoną ze sterem kierownicę. Nie zwracał uwagi na mijany w szalonych skokach krajobraz. Nie widział, kiedy skończyło się miasto, nie widział niczego poza ciemnością psychicznego więzienia.
Dopiero gdy silnik zaczął się krztusić, Fargo, a w zasadzie uwięziony w nim komandos zwolnił uchwyt. Manetka wróciła do pozycji neutralnej. Pomalowany jaskrawo ścigacz zaczął zwalniać. Potem, ciągle ze sporą szybkością, zarył w splątaną wodną roślinność i uderzył o brzeg. Wyrwany z fotela Fargo nie miał ochoty się podnieść. Nie mogąc dać sobie rady z paniką, leżał tak, zwinięty w kłębek, i drżał cały, bojąc się nawet otworzyć oczy. Znowu wyrwał się z zasięgu telepatów. Ale na jak długo tym razem? Godzinę? Dwie? Niechby nawet dzień… Nic z tego nie wynikało. Czuł, że wytropią go znowu, znajdą gdziekolwiek by się ukrył, a wtedy… Mimo pomocy nie potrafił znaleźć naprawdę dobrego sposobu ucieczki. Postępował sztampowo, najpierw samolot – tylko głupiec mógłby zapomnieć o radarach, nasłuchu radiowym… Namierzenie miejsca, w którym rozbił się samolot, było nie było sensacja medialna, nie nastręczyło wiele trudności nawet osobom nie posiadającym zdolności telepatycznych. A teraz łódź, rzeka… Ile potrwa wynajęcie helikoptera albo zajęcie innego ścigacza?
Niech szlag trafi wszystkie jego zdolności! Niech piekło pochłonie wszystko, czego się nauczył! To właśnie te specyficzne umiejętności sprawiały, że telepaci mogli go bez trudu odnaleźć. Wiedział, że znajdą każdego człowieka, który potrafi wykorzystać takie zdolności.