– Widzisz coś?
– Tak – podał mu szkła. – Tam – wyciągnął rękę.
Fargo podniósł lornetkę do oczu. Była tak ciężka, że nie sposób było trzymać dłoni nieruchomo. Na maksymalnym powiększeniu obraz w okularach drgał tak bardzo, że z trudem udało mu się rozpoznać znany ze zdjęcia w prospekcie samotny siedmiopiętrowy budynek nad brzegiem morza.
– Nie widać podnóża. Teren zasłania…
– To nieistotne. Cała ta budowla wygląda na nie zamieszkaną.
– Dlaczego?
– Spójrz na szyby w oknach.
Fargo wstrzymał oddech, żeby zapobiec drżeniu rąk, ale nie zauważył niczego szczególnego.
– Myślisz, że oni tam są?
– Niedługo się przekonamy. Chodź.
Ruszyli z powrotem w stronę samochodu. Duża karetka reanimacyjna, którą przyjechali, wydawała się nie na miejscu pośrodku pustego, zapomnianego parkingu. Fargo pamiętał, iż na swoje obiekcje, że w takim pojeździe będą zwracać na siebie uwagę, Siena tylko lekceważąco machnął ręką. Czuł się dziwnie w obecności człowieka, dla którego wykradzenie bez niczyjej pomocy ciała ze szpitala i przy okazji uprowadzenie karetki było tym samym, co dla zwykłego obywatela kupienie porcji ryby z frytkami. Musiał jednak przyznać, że wpływało to dodatnio na jego samopoczucie.
– Masz plany? – spytał Siena.
– Zostawiłem w wozie.
Otworzył drzwi i wyjął ze skrytki wydobyty z archiwów jakiegoś biura nie plan, ale zaledwie szkic sytuacyjny otoczenia budynku. Nie mógł oprzeć się pokusie, żeby przy okazji nie zerknąć do tyłu na podłużny kształt podłączony do pracujących bez przerwy aparatów. Przysunął głowę do oddzielającej kabinę szyby. Twarz leżącego była trupio blada z głęboko zapadłymi, podkrążonymi oczami. Nic nie wskazywało na to, żeby w ciele osiemnastoletniego chłopca, który przedawkował środki psychotropowe, zachodziły jakiekolwiek procesy życiowe. Przymocowane do kratownic w ścianach aparaty wskazywały jednak, że wszystkie narządy sztucznie utrzymywanego przy życiu organizmu funkcjonowały sprawnie. Oprócz jednego. Fargo zerknął na wykres przenośnego elektroencefalografii. Na jego ekranie nie było żadnych drgań. Przebiegała go tylko jedna, prosta linia.
Otrząsnął się i wygramolił na zewnątrz, podając kartkę Sienie. Ten rozprostował ją i położył na wysuszonej temperaturą silnika masce. Przyglądał się jej nie dłużej niż dwie, trzy sekundy, potem zmiął papier i odrzucił do kosza na poboczu parkingu.
– Pamiętasz wszystko, co ustaliliśmy?
Fargo skinął głową.
– Powtórzmy dwie główne części. Razem przedostajemy się do strefy zamkniętej. Potem ja idę w stronę budynku, a twoje zadanie to…
– Wyprowadzenie karetki, osłona przedpola i tyłów – dokończył Fargo, w porównaniu z własnymi możliwościami stojące przed nim zadanie i wojskowy żargon bawiły go. Był to jednak humor wisielczy.
– Potem?
– Przenoszę ciało w bezpieczne miejsce i ukrywam je tak, żeby było widoczne tylko dla mnie.
– Co jeszcze?
– Wkładam mu w dłoń odbezpieczony i zarepetowany pistolet. Robię to tak, żeby go nie zamoczyć i nie zapiaszczyć.
– Dobrze. To wszystko?
– Nie. Zajmuję stanowisko w pobliżu, usiłując je zamaskować. – Fargo zdał sobie nagle sprawę, że bezwiednie powiedział „usiłując” zamiast po prostu „maskując”. Potrząsnął głową.
– Ja w tym czasie dostaję się do wnętrza budynku. – Siena spojrzał na leżącą w kabinie torbę z materiałami wybuchowymi. – Będę starał się dotrzeć jak najbliżej centrali i detonować ładunki.
– To się może nie udać.
– Mówiliśmy o tym. Jeśli nawet powstanie pożar w innej części budynku, może popełnią błąd i przystąpią do ewakuacji. Jeśli tak, zlikwidujesz kogo się da.
– Pod warunkiem, że nie będzie ich zbyt wielu. Inaczej…
– …uciekasz – dokończył Siena z naciskiem. – Jeśli natomiast mój plan się powiedzie, to niewykluczone, że uciekał będzie tylko ich przywódca. Muszą go lepiej chronić i najprawdopodobniej nie załatwimy go zwykłą eksplozją. Powinien biec w twoim kierunku.
Fargo poczuł dreszcz.
– Jeżeli zauważy cię z bronią, będzie usiłował „wstrzelić się” do twojego umysłu. Nie walcz z nim, bo jest silniejszy. W tej samej chwili „wstrzel się” do przygotowanego ciała, a kiedy on będzie już w twoim, musisz… po prostu zastrzelić samego siebie. – Siena na moment przymknął oczy. – Przez ułamek sekundy przeciwnik będzie zdezorientowany zmianą sytuacji. Wtedy masz szansę.
Fargo oparł się o maskę karetki. Czując, że lepią mu się dłonie, wytarł je w rękawy ciemnego swetra.
– Słuchaj… – słowa przychodziły mu z trudem. – Jak sądzisz… czy ten plan może się powieść?
Siena nie reagował przez dłuższą chwilę. Fargo sądził, że znowu zignoruje pytanie, kiedy odezwał się cicho:
– Rozpoczynamy akcję – powoli cedził słowa. – Pamiętaj, nigdy w takiej sytuacji nie analizuj szans i nie rozpatruj wszelkich za i przeciw. Jeśli decyzja zapadła, musisz myśleć tylko o jednym: jak to zrobić?
Jego potworna, okrutnie zeszpecona twarz ani przez chwilę nie zmieniła wyrazu.
– Chcesz zapalić? – spytał.
Fargo bardzo chciał, ale czuł też, że nie wytrzyma tu ani chwili dłużej. A poza tym, jak sądził, czas rozterek i wątpliwości miał już za sobą.
– Nie – powiedział spokojnie.
Wykonana z plastikowych elementów brama zamykająca teren zarzuconej przed laty budowy nie miała żadnych napisów zakazujących wjazdu czy parkowania, żadnych ostrzeżeń informujących o stróżach czy obecności złych psów. Jedyna tablica przymocowana do słupa przy niewielkim kontenerowym domku obwieszczała na pół oblazłym lakierem, że dalej zaczyna się teren prywatny. Ziemia ta, leżąca daleko poza ostatnimi zabudowaniami Harton, nie znajdowała się chyba w dobrych rękach. Poza w połowie wykończonym budynkiem o siedmiu piętrach na ograniczonej płotem przestrzeni widać było metalowy szkielet czegoś, co w zamyśle architekta miało być chyba motelem oraz stosy żelbetowych elementów, ogromne pryzmy rdzewiejących rur, okiennych ram, zwojów blachy, płatów izolacji i porzuconych maszyn. Tworzyły one z jednej strony barierę nie do przebycia. Teren ograniczony był z boku morzem, a z tyłu wysoką, stromą skarpą. Możliwość dotarcia do głównej budowli dawała wąska asfaltowa droga lub plaża.
Fargo spojrzał na zaparkowaną przy zjeździe z szosy karetkę. Nie widział przemykającego w gęstych zaroślach Sieny, po prostu wiedział, że powinien tam być. Już dawno włączył wzorzec komandosa. Idąc w kierunku okna wykrojonego w ścianie kontenera, dziwił się, że tak łatwo może opanować nerwy. Zastukał w szybę, zaglądając równocześnie do środka. W pomieszczeniu, które ogarniał wzrokiem, siedział tylko starszy mężczyzna. Na jego widok podniósł się i uchylił okno.
– Słucham?
– Przepraszam, chyba pomyliłem drogę. Jak można dojechać do Harrows Edge?
– Oj, to musi pan zawrócić. – Strażnik nie wyglądał groźnie. Nie było w nim śladu agresji. – Musi pan jechać z powrotem do motelu, tam skręci pan w prawo, a potem, o ile pamiętam, będą już drogowskazy.
– Mógłby mi to pan pokazać na planie?
Fargo wyjął turystyczną mapę. Usiłował przeciągnąć rozmowę jak najdłużej, licząc, że jej odgłosy wywabią innych strażników z drugiego pokoju. W czasie kiedy tamten wodził palcem po czerwonej nitce szosy, drzwi w przepierzeniu nie uchyliły się jednak ani na milimetr. Fargo wsunął rękę do kieszeni i zacisnął ją na metalowej powierzchni granatu. Uprzejmy nieuzbrojony strażnik nie był dla niego przeciwnikiem. Jakoś głupio było go teraz zaatakować.
– A nie orientuje się pan, czy to dobra droga…?
– Słucham?
– Parę kilometrów stąd złapałem gumę na jakichś wybojach.
– Ach nie, nie będzie z tym kłopotów – uśmiechnął się tamten. Widać było, że rozmowa z przypadkowym człowiekiem jest jedną z niewielu przerw w jego nudnym zajęciu i sprawia mu wyraźną przyjemność. – Przez cały czas będzie asfalt.
Fargo skinął głową.
– Coś jeszcze?
Dłoń ściskająca granat drgnęła lekko. Przez ułamek sekundy patrzyli sobie prosto w oczy.
– Drobiazg.
Fargo kciukiem zerwał zawleczkę i wrzucił granat do środka pokoju. Kiedy rozległa się cicha, zgłuszona eksplozja, skulił się pod ścianą. Błyskawicznie nałożył maskę i jednym skokiem przez okno dostał do środka. Wyszarpnął pistolet z kabury w momencie, kiedy białe opary obezwładniającego gazu zaczynały się już rozpraszać. Silnym kopnięciem otworzył drzwi w przepierzeniu i o mało nie zastrzelił Sieny przeskakującego właśnie przez parapet. Drugi pokój był pusty.
– Widziałeś kogoś? – Fargo zapomniał, że ma maskę na twarzy.
– Zdejmij to. Gaz się szybko ulatnia.
Siena zdjął zębami osłonę igły i wbił ją w ramię ogłuszonego strażnika. Jednym ruchem palca opróżnił strzykawkę ze środka usypiającego.
– Widziałeś więcej ludzi?
– Nie.
– Tylko jeden strażnik? Może mają system alarmowy.
– Na pewno mają. Pytanie, czy tutaj…
– W takim…
– Chodź! – Siena przerwał mu ruchem ręki. Wybiegli na zewnątrz i trzymając się cienia baraku, żeby nie być widocznymi z głównego budynku, dotarli do zaparkowanej na uboczu karetki. Siena chwycił torbę z materiałami wybuchowymi i pistolet maszynowy.
– Nie korzystaj z drogi – powiedział spokojnie. – Jedź plażą za tymi pryzmami i ukryj wszystko.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję, pobiegł w kierunku osłaniających przejście stert materiałów budowlanych. Fargo, który chciał jeszcze coś powiedzieć, zaskoczony szybkością działania, zaklął tylko. Miał wielką ochotę na papierosa, ale na to nie było teraz czasu. Wspiął się do kabiny i ruszył w stronę plaży, trzymając się linii rachitycznych drzew. Miał nadzieję, że pryzmy żelbetowych elementów będą na tyle wysokie, by ukryć go przed obserwatorami z najwyższych nawet okien. Zastanawiał się też, czy ukryty w głębi jego mózgu tajemniczy kokon pomoże mu i tym razem. A może… Może telepaci znaleźli już na to sposób? Zaalarmowani wtargnięciem Sieny, odnajdą go i… Zmusił się, żeby o tym nie myśleć. Zahamował tuż przed wykonaną z kolczastego drutu siatką. Nie miał specjalnych nożyc. Wyskakując z samochodu, chwycił wojskowy bagnet.