— Wygląda bardzo ładnie.
— Nieco ponad pół funta. Starczy?
— W sam raz.
Schmidt zdjął mięso z szalki i zaczął owijać je w folię.
— To uczyni cię lżejszą tylko o dwadzieścia siedem dolarów dziewięćdziesiąt centów.
— Czy to… To znaczy, czy ostatnim razem nie płaciłam mniej? — Mike zawsze miał do niej pretensje, gdy wydawała zbyt dużo na żywność, tak jakby to ona była odpowiedzialna za wzrost cen. Mimo to wciąż upierał się, że chce jeść mięso.
— Zgadza się, Shirl. Powiem ci jednak, co możemy zrobić. Dasz mi buzi, a opuszczę o dziewięćdziesiąt centów. Może nawet dam ci gratis kawałek mięsa od firmy… — obaj ze strażnikiem wybuchnęli gwałtownym śmiechem.
Co miała zrobić? Mike twierdził zawsze, że to tylko żarty i nic w tym złego. Wyjęła pieniądze z portmonetki.
— Proszę, panie Schmidt. Dwadzieścia… dwadzieścia pięć… dwadzieścia osiem. — Obok pieniędzy położyła kawałek łupku, na którym zapisała cenę. Schmidt spojrzał na nią, po czym niebieską kredą, której zawsze używał, wydrapał pod spodem S. Gdy Mike zacznie narzekać na cenę mięsa, wtedy pokaże mu ten kwit, chociaż i tak zapewne to nic nie da.
— Dziesięć centów reszty — rzeźnik uśmiechnął się i pchnął monetę po kontuarze. — Do zobaczenia, Shirl! — zawołał, gdy wzięła paczkę i skierowała się do drzwi.
— Tak, do następnego — dodał strażnik uchylając drzwi na tyle tylko, by była w stanie się prześliznąć. Gdy go mijała, przesunął szybko ręką po jej pośladkach w obcisłej sukni i zamykające się drzwi ucięły kolejny wybuch śmiechu.
— Do domu teraz? — spytał Tab biorąc od niej pakunek.
— Chyba już tak i też rikszą.
Spojrzał na jej twarz i już miał coś powiedzieć, lecz ugryzł się w język.
— Jest riksza — podprowadził ją ku jezdni.
W rikszy poczuła się lepiej. To były prymitywy, owszem, lecz nie byli dzisiaj bardziej nieprzyjemni niż zwykle i nie musiała tu wracać przed upływem tygodnia. No a poza tym, jak powiedział Mike, trudno oczekiwać dobrych manier od zwykłych właścicieli jatki. Zachowują się zupełnie jak mali chłopcy: szczeniackie żarty, wygłupy, naprawdę są niemal śmieszni. Ale przede wszystkim mają dobre mięso, a z tym bywa różnie. Mike będzie miał stek, a ona zrobi sobie zapiekankę na okrawkach tłuszczu. Tab pomógł jej wysiąść z rikszy i wziął torbę z zakupami.
— Mam zanieść ją na górę?
— Raczej tak i mógłbyś zabrać w niej puste butelki po mleku. Czy dałoby się złożyć je gdzieś w pokoju strażników, by poczekały do rana?
— Nic trudnego. Charlie ma zamykaną szafkę i wszyscy z niej korzystamy.
Charlie otworzył im drzwi. Westybul wydał im się teraz oazą chłodu. Bez słowa wjechali windą na górę. Shirl szukała w portmonetce kluczy. Tab wysiadł z windy pierwszy i ruszył przodem. Otworzył zewnętrzne drzwi, lecz zaraz zatrzymał się tak nagle, że omal na niego nie wpadła.
— Czy może pani poczekać sekundę, Miss Shirl? — powiedział cicho, odstawiając ostrożnie torbę z zakupami pod ścianę.
— O co chodzi…? — zaczęła, lecz umilkła widząc, jak Tab przykłada palec do warg i wskazuje na wewnętrzne drzwi. Były uchylone prawie na cal, zaś na framudze widniała głęboka rysa. Nie wiedziała, co to ma znaczyć.
Wyczuła jednak, że ma to coś wspólnego z kłopotami. Tab przyjął już postawę do walki i na lekko ugiętych nogach, z pięściami zaciśniętymi przed sobą wszedł do mieszkania.
Zniknął, lecz w środku nadal panowała cisza, a gdy wrócił po chwili, był wyprostowany, a jego twarz nie wyrażała niczego.
— Panno Shirl — powiedział. — Wolałbym, żeby pani tam nie wchodziła, ale będzie wskazane, jeśli rzuci pani okiem do sypialni.
Wiedziała już teraz, że coś się stało i zaczęła się bać, lecz poszła za nim posłusznie.
To dziwne, pomyślała stanąwszy w drzwiach sypialni, ale ktoś tu krzyczy. Trwało chwilę, zanim zrozumiała, że to jej własny głos, że to właśnie ona krzyczy.
4
Dopóki było ciemno, oczekiwanie nie dłużyło się. Billy Chung skulił się w rogu piwnicy i parę razy zapadł nawet w krótką drzemkę. Lecz gdy zauważył w oknie szarą zapowiedź świtu, poczuł ogarniający go niepokój z wolna przeradzający się w strach. A jeśli go znajdą? W nocy wszystko wydawało się takie łatwe, zresztą, doszedł tu bez kłopotów. Zupełnie jak wtedy, gdy chadzał na włamy z Tygrysami. Wiedział, gdzie kupić starą łyżkę do opon unikając jakichkolwiek pytań i gdzie za dziesięć centów naostrzą ją jak należy. Najtrudniejszą sprawą było przedostanie się przez fosę biegnącą wokół budynku, lecz nikt nie zauważył go ani w chwili, gdy przeskakiwał przez krawędź, ani wtedy, gdy łomem wypychał okno piwnicy. W przeciwnym razie już dawno by go złapano. Ale… w świetle dnia mogą zauważyć ślady łomu na oknie… Zadrżał na tę myśl i nagle usłyszał, jak głośno wali mu serce. Ruszenie się spod ściany i podejście do okna wymagało wiele samozaparcia. Spróbował dojrzeć cokolwick przez brudną szybę. Zanim zamknął okno za sobą, napluł na framugę i wtarł nieco brudu w ślady pozostawione przez żelazo; ale czy zrobił to dość dobrze? Kręcąc głową usiłował dojrzeć coś przez zarys serca, które wcześniej wyrysował na szybie. Upewnił się, że poodłamywane drzazgi były ledwo widoczne. Poczuwszy ulgę pośpieszył z powrotem do kąta, lecz w ciągu paru minut strach wrócił.
Przez okno wlewało się teraz pełne światło dnia — ile czasu jeszcze upłynie, zanim go znajdą? Jeśli ktokolwiek wejdzie przez te drzwi i spojrzy w tym kierunku, zaraz go zobaczy, gdyż stare, pokryte pajęczyną płyty, za którymi się skulił, nie były w stanie zasłonić go całkowicie. Drżąc ze strachu przylgnął do betonowcj ściany tak mocno, że przez cienki materiał koszuli poczuł jej szorstką powierzchnię.
Stracił zupełnie poczucie czasu — każda chwila zdawała się wiecznością. Gotów był przysięgać, że spędził w tej piwnicy połowę życia. Podczas kilkunastu sekund, gdy ktoś przechodził korytarzem, a on wsłuchiwał się w odgłosy nadchodzących i oddalających się stóp, stwierdził, że wszystkie jego wcześniejsze lęki były tylko błahostką. Leżąc na podłodze trząsł się i pocił jednocześnie, a nade wszystko przeklinał swoją słabość. Strach był silniejszy od niego. Zaciśniętymi palcami bezwiednie skubał swą goleń, i aż pojawiła się krew. Przycisnął w tym miejscu złachmanioną chustkę i czas ruszył znów z miejsca, lecz jeszcze i wolniej niż przedtem.
Wyjście z pomieszczenia była trudniejsze niż czekanie. Nie wiedział, czy ludzie, którzy mieszkali na górze, wyszli już do pracy ani czy w ogóle zwykli wychodzić. No i, czy oni w ogóle pracują? Następna fala strachu. Upływ czasu mógł oszacować jedynie obserwując smugę słonecznego światła przedzierającego się przez brudne okno i nasłuchując odgłosów ruchu ulicznego. Odczekał dość długo, potem dołożył jeszcze trochę, aż doszedł do wniosku, że teraz będzie można już wyjść. Schował łom za pasek szortów tak, że nie dawał się zauważyć. Otrzepał się z kurzu na ile mógł i ujął klamkę.
Z odległej części piwnicy dochodziły jakieś odgłosy, ktoś walił młotkiem, lecz na drodze do schodów nie spotkał nikogo. Gdy dochodził do drugiego piętra, usłyszał czyjeś kroki, lecz zdołał zbiec o kondygnację niżej i przeczekać w korytarzu, aż schody znów były puste. Nie było już więcej przeszkód i po minucie Billy stał przed drzwiami ze znajomą tabliczką: O’Brien.
— A jeśli ona wciąż jest w domu? — wyszeptał i uśmiechnął się. — To byłby kłopot, ty chcesz przecież gotówki — dodał, lecz glos zabrzmiał nienaturalnie. Wciąż dobrze pamiętał te okrągłe piersi mierzące wprost w niego.