— Policja — rzekł Andy pokazując odznakę. — Co się stało?
Rosły mężczyzna nie odpowiedział od razu, wskazał tylko głową na oddalającego się posłańca, a gdy tamten był już poza zasięgiem głosu, zwilżył wargi i wyszeptał:
— Coś paskudnego — próbował wyrazić spojrzeniem smutek, lecz oczy lśniły mu z podniecenia. — . To… morderstwo… pewien gość został zabity…
Na Andym nie zrobiło to wrażenia; przeciętna dla miasta Nowy Jork wynosiła siedem morderstw dziennie, a w „szególnie udane” dni i dziesięć.
— Chodźmy to zobaczyć — powiedział i podążył za portierem do windy.
— To tutaj — wskazał portier otwierając zewnętrzne drzwi mieszkania 41-E; z wnętrza wypłynęło przynoszące ulgę chłodne powietrze.
— To tyle — powiedział Andy do wyraźnie rozczarowanego portiera. — Teraz już ja się tym zajmę. — Wchodząc zauważył głębokie rysy na drzwiach. Spojrzał w głąb mieszkania; na ustawionych pod ścianą krzesłach siedziało w korytarzu dwoje ludzi. Na trzecim krześle spoczywała torba pełna żywności.
Wyraz ich twarzy był niemal identyczny — rozwarte w szoku oczy, twarze porażone nadejściem czegoś całkowicie nieoczekiwanego. Dziewczyna była atrakcyjnym rudzielcem, włosy miała długie, mile pasujące do różowej karnacji. Druga osoba, mężczyzna, wstał natychmiast i Andy rozpoznał w przysadzistym. Murzynie osobistego strażnika.
— Jestem detektyw Rusch, rejon 12-A.
— Tab Fielding, a to panna Greene, mieszka tutaj. Chwilę temu wróciliśmy z zakupów. Dostrzegłem ślady włamania na drzwiach, wszedłem i zajrzałem tam — wskazał kciukiem na najbliższe zamknięte drzwi — i znalazłem go. Panna Greene zjawiła się minutę później i też go widziała. To Mr O’Brien. Przeszukałem mieszkanie, lecz nie znalazłem nikogo i niczego więcej. Miss Shirl, panna Greene, została na korytarzu, a ja zjechałem na dół, by wezwać policję. Potem siedzieliśmy już tutaj. Niczego nie dotykaliśmy.
Andy przyjrzał im się dokładnie i pomyślał, że cała ta historia musi być prawdziwa; łatwo było ją sprawdzić wypytując windziarza czy portiera, lecz byłaby to zbyteczna fatyga.
— Chciałbym, żebyście oboje weszli tam ze mną.
— Ja nie chcę — powiedziała szybko dziewczyna zaciskając palce na poręczach krzesła. — Nie chcę go więcej oglądać teraz, gdy…
— Przykro mi, ale obawiam się, że nie mogę tu pani zostawić samej.
Nie upierała się dłużej, powoli wstała i przygładziła dłonią fałdy szarej sukni. Gdy przechodziła obok Andy’ego, ten zdał sobie sprawę, że jest bardzo ładna. Strażnik przytrzymał drzwi i detektyw wszedł za nią do sypialni. Odwracając twarz do ściany, dziewczyna szybko przeszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi.
— Nic jej nie będzie — stwierdził Tab, zauważając poruszenie detektywa. — To dość twardy dzieciak, ale nie może pan mieć do niej pretensji, że nie ma ochoty oglądać czegoś takiego jak to.
Andy po raz pierwszy spojrzał na ciało. Widział już rzeczy o wiele gorsze. Po śmierci Michael O’Brien robił wrażenie nie mniejsze niż udawało mu się to za życia. Leżał na plecach z rozrzuconymi rękami i nogami, rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Z boku głowy wystawało długie żelazo, cienki strumyczek ciemnej krwi ściekał po szyi na podłogę. Andy ukląkł i dotknął nagiego przedramienia — skóra była zimna. Po części zapewne za sprawą klimatyzacji. Wstał i popatrzył na drzwi łazienki.
— Czy ona może nas słyszeć? — spytał.
— Nie, sir. Są dźwiękoszczelne jak całe mieszkanie.
— Powiedział pan, że ona tu mieszka. Jak mam to rozumieć?
— Ona jest, była, dziewczyną Mr O’Briena. Nie ma z tym nic wspólnego, bo i czemu niby. On ją utrzymywał, dzięki niemu miała a suchary i margarynę… — nagle zdał sobie z czegoś sprawę. — I był moim pracodawcą. Oboje będziemy musieli teraz poszukać sobie nowego punktu zaczepienia. — Ramiona mu opadły i zamyślił się, z niepokojem spoglądając w niespodziewanie niepewną przyszłość.
Andy rozejrzał się po porozrzucanych w nieładzie ubraniach i wyrzuconych szufladach.
— Może walczyli przed jej wyjściem i wtedy…
— Nie panna Shirl! — pięści Taba zacisnęły się mocno. — Ona nie byłaby w stanie zrobić czegoś takiego. Gdy mówiłem, że to twandy dzieciak, miałem na myśli, że potrafi radzić sobie w życiu. Tego by nie zrobiła. To musiałoby się stać zanim spotkałem ją na dole, w westybulu. A była taka jak zawsze, miła, szczęśliwa… Nie zachowywałaby się w ten sposób, gdyby wcześniej doszło do czegoś takiego — wskazał ze złością na leżące pomiędzy nimi ciało.
Andy w myślach zgodził się ze strażnikiem. Tak piękny kociak jak ona nie musiał zabijać. To co robota, robiła dla forsy, a jeśli wybrany sprawiał zbyt wiele kłopotów, to wystarczyło odejść i poszukać sobie kogoś nowego z pieniędzmi. To nie wymagało morderstw.
— A ty, Tab, nie stuknąłeś przypadkiem starego?
— Ja? — Nie był zły, był zdziwiony. — Po raz pierwszy wszedłem dziś na górę dopiero wtedy, gdy odprowadzałem pannę Shirl. — Wyprostował się okazując zawodową dumę. — Poza tym, jestem strażnikiem, mam kontrakt, by go chronić, a ja nie łamię umów. A jeśli kogoś zabijam, to nie tak. Tak się nie zabija.
Z każdą minutą pobytu w klimatyzowanym pokoju Andy czuł się lepiej. Wysychający pot mile chłodził mu ciało, a ból głowy niemal już zniknął. Uśmiechnął się.
— Zgadzam się, jesteście oboje poza podejrzeniami. Lecz proszę, niech pan nie powtarza tego nikomu, zanim nie złożę meldunku. Wygląda to na zwykłą kradzież z włamaniem. O’Brien musiał wejść tutaj i zaskoczyć złodzieja, który poczęstował go tym czymś, co teraz sterczy mu z głowy — spojrzał na leżącą postać. — Kim on by i z czego się utrzymywał? O’Brien to popularne nazwisko.
— Robił interesy — powiedział Tab beznamiętnie. — Nie jesteś zbyt rozmowny, Fielding. Może spróbujesz raz jeszcze?
Tab spojrzał na zamknięte drzwi łazienki i wzruszył ramionami.
— Nie wiem dokładnie, co robił. Mam dość rozumu, by nie pytać o to, co mnie nie dotyczy. Miał coś wspólnego z jakimiś ciemnymi interesami i z polityką. Wiem, że odwiedzały go tutaj różne szyszki z Ratusza…
Andy strzelił palcami.
— O’Brien, byłby to Wielki Mike O’Brien?
— Tak go nazywali.
— Wielki Mike… Cóż, zatem nie ma czego żałować. Gdyby tak szlag zechciał trafić jeszcze kilku takich jak on…
— To już nie moja sprawa — Tab wpatrywał się przed siebie z twarzą pozbawioną wyrazu.
— Uspokój się. Już dla niego nie pracujesz. Twój kontrakt wygasł.
— Zapłacono mi do końca miesiąca, dopiero wtedy skończę pracę.
— Skończyłeś ją w chwili, gdy ten tutaj wylądował na podłodze. Myślę, że lepiej będzie, jeśli teraz zaopiekujesz się dziewczyną.
— Właśnie tak zamierzam — rysy jego twarzy złagodniały nieco, spojrzał na detektywa. — To wszystko nie będzie dla niej łatwe.
— Da sobie radę — rzucił beznamiętnie Andy. Wyjął notatnik i rylec. — Porozmawiam z nią teraz, potrzebuję materiału do meldunku. Poczekaj w mieszkaniu, aż skończę z nią i porozmawiam jeszcze z pracownikami budynku. Jeśli ich zeznania potwierdzą twoje, to nie będę cię już potrzebował.