Выбрать главу

— Może. Ale słyszałem, że ostatnio jest na wpół szalony. Cały czas na LSD. Jest zdolny do wszystkiego…

Mr Briggs zakaszlał i wszyscy natychmiast umilkli. — Przyjrzyjmy się temu. Niezależnie od tego czy to Cuore próbuje wejść na nasz teren, czy tylko ktoś podszywa się pod niego, by narobić nam kłopotów, chcemy znać prawdę. Proszę dopilnować, sędzio, by policja kontynuowała śledztwo.

Santini uśmiechnął się, lecz pod stołem ścisnął silnie palce.

— Nie mówię nie, proszę was tylko, byście wszyscy, a pan w szczególności, wzięli pod uwagę, że będzie to bardzo trudne, chociaż nie mówię, że niewykonalne. Policja ma obecnie krótkie ręce, nie posiada dość personelu na prowadzenie śledztwa z prawdziwego zdarzenia. Jeśli zacznę naciskać, to będą chcieli wiedzieć dlaczego. Coś będę musiał im odpowiedzieć i to coś przekonującego. togę sprawić, że parę osób przyjrzy się bliżej tej sprawie, mogę obiecać parę telefonów, lecz nie liczcie na to, że zdołam wywrzeć dość silną presję, by załatwić wszystko po naszej myśli.

— Pan nie jest w stanie wywrzeć wystarczającej presji, sędzio… — głos Mr Briggsa był najzupełniej spokojny, lecz Santiniemu ręce zaczęły się trząść. — Nie mam zwyczaju żądać od nikogo rzeczy niemożliwych, a zatem sam się tym zajmę. Jest parę osób, które mogę osobiście poprosić o pomoc. Chcę wiedzieć, co tam się właściwie stało.

8

Przez otwarte okno napływało gorąco i smród wraz z odgłosem miasta — złożonym rykiem, który narastał i opadał z regularnością załamujących się na plaży fal; nie kończący się grzmot. Nagle do tego hałasu dołączył wyraźny brzęk tłuczonej szyby i ostre, metaliczne uderzenie. Głosy urosły do krzyków; ktoś rozdarł się długo i przeciągle.

— Co? Co…? — mruknął Salomon Kahn, poruszając się na łóżku i przecierając oczy. Idioci, łajdaki, nigdy się nie zamykają, nigdy nie pozwolą na odrobinę snu. Wstał, poczłapał do okna, lecz niczego nie zobaczył. Krzyki nie milkły. Co to mogło być? Może zawaliły się schody przeciwpożarowe? To zdarzało się dość często; jeśli widok był dość makabryczny, to nawet pokazywali to w telewizji. Nie, pewnie dzieciaki wybiły znów szybę lub coś w tym rodzaju. Słońce chowało się za dachami, lecz powietrze było wciąż gorące, smrodliwe i duszne.

— Co za wstrętna pogoda — mruknął, podchodząc do zlewu.

Nawet płyty podłogi rozgrzały się, niemal parząc jego bose stopy. Odrobiną wody obmył pot, potem włączył telewizor. Nastawił program „Music — Time” i do pokoju wdarł się jazz. U dołu ekranu widniały cyfry 18:47, a pod spodem mniejsze 6:47 pm, to drugie specjalnie dla tych wszystkich tępaków wlokących się przez życie bez szans nawet, by nauczyć się dwudziestoczterogodzinnego zegara. Prawie siódma, Andy miał dzisiaj służbę za dnia, co oznaczało, że powinien wrócić około szóstej, ale nigdy nie przychodził o czasie. Tak czy tak, nadeszła pora, by zabrać się za przygotowanie czegoś do jedzenia.

— I po to właściwie armia wydała, piętnaście tysięcy dolców, by zrobić ze mnie mechanika samolotowego — mruknął, postukując w piecyk. — Najlepsza ich inwestycja. — Piecyk zaczął żywot jako palnik gazowy, zaadaptowany potem do gazu z butli, który pozostał po zamknięciu kopalń gazu, a gdy nie było już czym nabijać butli, piecyk otrzymał elektryczny element grzejny. Z czasem jednak elektryczność zbyt zdrożała, a jej dostawy straciły na regularności, wówczas pojawił się zbiornik ciśnieniowy i palnik zdolny do spalania każdego nieprzesadnie lotnego, a ciekłego paliwa. I działało to wspaniale przez wiele lat. Piecyk trawił naftę, metanol, aceton i wiele innych paskudztw, zawodząc tylko raz, gdy Sol pożywił go benzyną lotniczą. Długi na jard język ognia oblizał wówczas ścianę. Potem jednak udało się wszystko wyregulować. Ostatnia przeróbka była najprostsza i najbardziej przygnębiająca. W tylnej ściance piecyka wyciął otwór, po czym wyprowadził stamtąd przewód kominowy, drugi — jego koniec wysuwając na zewnątrz przez wybitą w murze dziurę. Gdy ogień w środku rozpalał się na dobre, wycięcie w izolacji kierowało ciepło prosto na dawny palnik.

— Nawet popiół śmierdzi rybą — narzekał wygarniając garść pylistego popiołu z wczoraj. Wyrzucił go za okno, szara chmura błyskawicznie spowiła kamienicę i zaraz usłyszał wrzaski niżej mieszkających.

— Co, nie podoba się? — odkrzyknął. — No to uważajcie, by wasze dzieciaki nie puszczały telewizji na całą parę w nocy, a może przestanę wyrzucać na was popiół.

Ta wymiana zdań wprawiła go w dobry humor, zaczął nawet podśpiewywać sobie do wtóru z telewizorem The Nutcracker Suit, który to utwór nadano po bezimiennej kompozycji jazzowej. Nagle zakłócenia zagłuszyły muzykę. Mrucząc pod nosem przekleństwa podbiegł i pięścią uderzył odbiornik w bok. Zakłócenia wciąż trwały i żadne manewry nie przynosiły efektu, aż w końcu wyłączył telewizor. Nadal coś ze złością mruczał, rozpalając ogień w piecyku.

Wrzucił do środka trzy oliwkowoszare kawałki węgla morskiego i podszedł do półki po bateryjną zapalniczkę Zippo. Była to dobra zapalniczka, kupiona pewnie z pięćdziesiąt lat temu. Oczywiście, wymienił w niej od tego czasu większość części, lecz obecnie nie produkowano już zapalniczek. Ani takich, ani innych. Węgiel morski rozjarzył się i zapłonął małym, nierównym ogieńkiem. Wszystko śmierdzi rybą — tak jak jego ręce w tej chwili. Podobno to coś było wytwarzane z celulozowych odpadków pozostałych w kadziach po fermentacji alkoholowej, które to resztki suszono, prasowano i nasączano niskiej jakości olejami glonowymi, by w ogóle się paliły. Plotka głosiła, że tak naprawdę są to wysuszone i sprasowane wnętrzności rybie i że nie gorzelnia, lecz zakłady przetwórcze maczają w tym palce. Sol wolał tę drugą wersję, nie interesowało go jednak, czy jest prawdziwa.

Miniaturowy ogród w skrzynce na oknie wyglądał całkiem dobrze. Sol wyrwał resztki szałwi i rozłożył ją na stole, by wyschła, po czym podniósł plastikową osłonę chcąc sprawdzić, jak wyrastają cebulki. Były już całkiem duże i niedługo powinny nadawać się do marynowania. Podszedł opłukać ręce nad kranem, przyjrzał się przy tym kpiąco swemu odbiciu w lustrze, a przede wszystkim brodzie.

— Dobrze byłoby ją wyrównać — powiedział do swojego odbicia. — No tak, ale światło jest już do niczego. Poczeka do rana. Jednakże byłoby dobrze, gdybyś wyczesał ją przed obiadem. — Przebiegł parę razy grzebieniem po brodzie, odłożył go i wyjął z szafy parę szortów. Wiele lat temu były to jasnobrunatne spodnie wojskowe, ale odkąd zostały skrócone i połatane, mało przypominały pierwowzór. Wciągał je właśnie, gdy ktoś zastukał do drzwi.

— Tak, tak — krzyknął. — Kto tam?

— Alcover’s Electronics — dobiegła stłumiona odpowiedź.

— Myślałem, że was zaorali lub was zaraza wytłukła — powiedział Sol otwierając drzwi. — To już dwa tygodnie, jak powiedział pan, że upora się z tym telewizorem. Zapłaciłem z góry.

— To wszystko przez to, że elektrony skaczą — powiedział spokojnie wysoki technik, stawiając skrzynkę z narzędziami na stole. — Ma pan w tym starym odbiorniku kilka zużytych części, w tym lampy gazowe. I co mogę zrobić? Nie produkuje się już takich lamp, a gdyby nawet, to nie mógłbym ich kupić, trzeba mieć priorytet. — Mówiąc, obrócił telewizor, przeniósł go na stół i odkręcił tylną ściankę. — No to jak mam naprawić telewizor? Muszę pójść na Greenwich Street, tam złomują radia, i grzebać godzinami aż coś znajdę. Nie znalazłem takiej lampy, przyniosłem więc kilka tranzystorów i wmontuję tu po prostu dodatkowy obwód, który ją zastąpi. Mówię panu, to wszystko nie jest takie łatwe.