— Właściwie to ja powinienem podziękować ci za to przyjęcie. Pamiętaj, że nigdy przedtem nie smakowałem whisky.
Miał zamiar tylko uściskać jej dłoń, powiedzieć dobranoc, lecz jakoś tak się stało, że nagle trzymał ją w ramionach, twarz wtulał w jej włosy, a dłońmi przesuwał powoli po gładkiej skórze jej pleców. Gdy pocałował ją, ona oddała mu pocałunek na tyle gorąco, że wiedział już, iż wszystko będzie dobrze.
Potem, leżąc w szerokim łóżku, wsłuchiwał się w jej lekki oddech, czuł jej ciepło. Pomruk klimatyzatora zdawał się jeszcze podkreślać ciszę nocy. Owszem, wypił za wiele, ale co z tego? Uśmiechnął się w mroku. Gdyby był trzeźwy, to nigdy by do tego nie doszło. Możliwe, że rano będzie czuł się nieswojo, ale teraz był szczęśliwy. Spróbował myśleć o tym, lecz poczucie winy nie przyszło. Zacisnął dłoń na jej ramieniu i Shirl poruszyła się przez sen. Zasłony były lekko rozchylone i przez szczelinę dawał się dostrzec młody, przyjacielski księżyc. Wszystko jest w porządku, jest dobrze, powtarzał sobie raz za razem.
Księżyc płonął w otwartym oknie jak gorąca pochodnia, jak świdrujące oko nocy. Billy Chung spał trochę, lecz jeden z bliźniaków, któremu przyśniło się chyba coś złego, obudził go wrzaskiem. Leżał teraz z szeroko otwartymi oczami. Gdyby tylko tego mężczyzny nie było w łazience… Wiercił się rzucając głową i zagryzając wargi. Pot bił mu na twarz. Nie zamierzał go zabić, a teraz, gdy tamten był już martwy, Billy’owi było wszystko jedno. Martwił się tylko o siebie. Co się stanie, gdy go złapią? Mogą go złapać, przecież po to jest policja. Mogą wyjąć z głowy trupa łom, wziąć go do laboratorium i zbadać. Mogą znaleźć tego handlarza, który mu go sprzedał… Poduszka była już mokra. Długi, niemal niesłyszalny jęk wydarł się spomiędzy jego zaciśniętych zębów.
9
— Wyglądasz jak nie ogolony, Rusch — powiedział Grassioli swoim normalnym, zirytowanym głosem.
— Bo nie goliłem się dzisiaj, poruczniku — rzekł Andy spoglądając znad leżącej na biurku sterty raportów…
Porucznik zauważył go mijając pokój detektywów w drodze do biur administracji. Andy miał zamiar tylko zajrzeć na chwilę do komendy i w miarę możliwości ominąć porucznika. Pośpiesznie myślał, co powiedzieć.
— Mam kilka śladów. Po południu idę do Shiptown i nie chcę za bardzo rzucać się w oczy. Tam pewnie w ogóle nie mają brzytew. — Zabrzmiało dość dobrze. Prawda była taka, że przyszedł nie dość, że spóźniony, to jeszcze nie ogolony. Całą noc spędził w Chelsea Park.
— Dobra. Jaki postęp w sprawie?
Andy wiedział, że nie należy wspominać porucznikowi, jak ciężko się napracował.
— Zdobyłem kilka informacji, które mają z nią związek — rozejrzał się wokoło stwierdzając, że nikt ich nie słyszy, lecz i tak obniżył głos do szeptu. — Wiem już czemu tak na nas naciskają.
— Czemu?
Podczas gdy porucznik przeglądał zdjęcia Nicka Cuore i jego ludzi, Andy wyjaśnił znaczenie wyrysowanego na oknie-serca i ogólną tożsamość tych, którzy byli zainteresowani sprawą morderstwa.
— W porządku — powiedział Grassioli wysłuchawszy go do końca. — Lecz nie wspominaj o tym w żadnym z raportów, chyba że znajdziesz wyraźny ślad prowadzący do Cuore, ale najpierw melduj o wszystkim mnie. A teraz zbieraj się. Dość już zmarnowałeś czasu.
To było lato stulecia. Dzień za dniem z nieba lał się ten sam żar. Ulice były rozgrzanymi kanionami pełnymi gorącego, cuchnącego powietrza, w którym brnęło się jak w zawiesistej zupie. Nie było czym oddychać, od wielu dni nie powiał nawet najlżejszy wietrzyk. Po raz pierwszy jednak od czasu, gdy nad miastem zawisła fala gorąca, Andy jej nie zauważył. Ostatnia noc wciąż przepełniała go nieprawdopodobnym poczuciem szczęścia; pamiętał wszystko dokładnie i nie potrafił przestać o tym myśleć. Próbował, musiał przecież pracować, lecz twarz i ciało Shirl nieustannie przypominały o sobie i pomimo upału wciąż mile wspominał jej ciepło. Ale przecież i tak nic z tego nie będzie! Uderzył pięścią prawej dłoni w otwartą lewą dłoń i uśmiechnął się do zdziwionych spojrzeń przechodniów. Musi załatwić sporo spraw, zanim znów będzie mógł się z nią zobaczyć.
Skręcił w aleję biegnącą między rzędami zamkniętych garaży a fosą otaczającą Chelsea Park i prowadzącą do służbowego wejścia. Odsunął się słysząc łoskot kół — obok przejechała platforma ciężarowa ciągniona przez dwóch zgiętych w pół mężczyzn, którzy nie zważali na nic prócz swego kanciastego ciężaru. Gdy przechodzili o kilka stóp od niego, zauważył, jak rzemienie wcinały się głęboko w ich skórę. Koszule mieli poplamione ropą z nigdy nie gojących się wrzodów na karkach i ramionach. Poszedł wolno za toczącą się na samochodowych kołach platformą, przystając, gdy zniknął z pola widzenia strażników przy głównym wejściu i zaglądając przez krawędź w głąb fosy.
Jej dno zaścielały śmieci, a w betonowym obramowaniu widniały liczne pęknięcia i dziury. Łatwo byłoby zejść tędy po zmroku nie będąc wcale zauważonym. Nawet za dnia intruza dostrzegłby jedynie ktoś wyglądający akurat przez któreś z pobliskich okien. Andy bez przeszkód przeszedł przez krawędź i opuścił się na dno. Było to jak schodzenie do wnętrza pieca; betonowe ściany gromadziły ciepło. Przeszedł wzdłuż wewnętrznego muru, aż znalazł okno z wyrysowanym sercem. Było wyraźnie widoczne, w nocy zapewne też by je dostrzegł. Poniżej okien była półka dość szeroka, by na niej stanąć. Andy wdrapał się na nią. Tak, tu było dość miejsca, by spokojnie popracować łomem i wydusić okno. Morderca mógł wejść tędy. Pot ściekał mu z brody zostawiając mokre plamy na betonie, gorąco było obezwładniające.
— Hej, ty, co ty tam robisz! Złaź stamtąd, bo skręcisz kark! — z góry wydzierał się jakiś głos. Andy wyprostował się i spojrzał na przerzucony ponad fosą most. Stał na nim potrząsający pięścią mężczyzna, który nagle rozpoznał Andy’ego. — Przepraszam — powiedział już innym głosem. — Nie wiedziałem, że to pan, sir. Czy mogę w czymś pomóc?
— Tak. Może mnie pan stąd wydostać. Czy któreś z tych okien się otwiera?
— Proszę przejść do następnego. To okno westybulu.
Portier zniknął, a po paru chwilach okno otworzyło się ze skrzypieniem i pojawiła się w nim jego twarz.
— Proszę mi pomóc — powiedział Andy. — Jestem na wpół ugotowany. — Ujął rękę portiera i wspiął się na górę. Westybul był pogrążony w półmroku i chłodzie, miła odmiana po nagrzanej, zalanej słońcem betonowej fosie. Andy wytarł twarz chustką. — Czy moglibyśmy tu gdzieś porozmawiać? Tak, żeby dało się usiąść.
— Jest pokój strażników. Proszę za mną, sir.
Siedziało tu już dwóch mężczyzn. Ledwo weszli, ten w mundurze służbowym skoczył na równe nogi, drugim był Tab.
— Idź, zajmij się drzwiami, Newton — rozkazał portier. — Pomożesz mu, prawda Tab?
Tab spojrzał na detektywa.
— Jasne, Chanie — powiedział strażnik i też wyszedł.
— Mamy tu wodę — powiedział portier — Nalać panu szklankę?
— Bezwarunkowo — wydyszał Andy padając na krzesło. Wziął plastikowy pucharek i od razu wypił połowę, resztę zawartości sączył powoli. Na wprost niego było zakurzone okno z widokiem na westybul. Nie przypominał sobie, by zauważył je z drugiej strony. — Fałszywe lustro?
— Tak. Dla ochrony mieszkańców. Z drugiej strony rzeczywiście jest lustro.
— Zauważył pan, gdy byłem w fosie?
— Tak, sir. Wyglądało na to, że stał pan dokładnie przy tym oknie, które zostało wyłamane.