Załoga też nie próżnowała. Rozkazy wydawał szeptem, zresztą, mógł ich wcale nie wypowiadać, byli tak dobrzy, że słyszeli nawet to, co pomyślał. Otarł krople ściekające z nosa. Pracowali głęboko pod pokładem tak, jak powinna pracować dobra załoga, a on prowadził statek. Ufali mu. Szeptali coś mozoląc się. Słyszał jak dwóch pod mostkiem zbliżyło się do siebie i jeden spytał:
— Wszyscy na stanowiskach?
Miło było to słyszeć. Radością napełniła go też odpowiedź:
— Yes, sir.
Słyszał jeszcze innych poruszających się na pokładach, przechodzących po trapach, kręcących się tu i ówdzie: Koło w jego rękach było duże, solidne, a on pewnie trzymał kurs, lawirując powoli między innymi statkami: Światła. Głosy. Ludzie poniżej, na pokładzie.
— Nie ma go w mieszkaniu, poruczniku.
— Ten skurwiel uciekł, gdy usłyszał, że idziesz.
— Może, sir, ale obstawiliśmy wszystkie kładki i schody. Wszystkie przejścia na sąsiednie statki są strzeżone. Musi być na pokładzie. Jego matka powiedziała, że poszedł spać o tej samej porze co wszyscy.
— Dobra, znajdziemy go. Masz połowę naszych sił, by złapać jednego szczeniaka, więc złap go.
— Tak, sir.
Złap go. Kogo niby? A tak, złap GO, jasne. Wiedział już, kim są ci ludzie. To policja, przyszli po niego. Znaleźli go, wiedział, że go znajdą. Ale on nie chciał iść z nimi. Nie teraz, gdy. czuł się tak wspaniale. Czy to syf sprawił? Jeśli tak, to wspaniały syf. Będzie musiał zdobyć go więcej. Wiele było rzeczy, o których nie miał pojęcia, lecz tego był pewien: gliny nie dadzą mu syfa. Żyć bez syfa?
Na schodkach prowadzących na mostek zastukały ciężkie stopy, szczęknęła poręcz. Billy wspiął się na stalowy stół i złapawszy od zewnątrz krawędź okna wciągnął się na górę. To było łatwe i też przyjemne.
— Co za smród — powiedział ktoś, potem wychylił się przez okno i krzyknął do ludzi poniżej: — Tu go nie ma, poruczniku.
— Rozejrzyjcie się. Przeszukać statek, musi tu gdzieś być.
Powietrze nocy było dość gorące, co poczuł, gdy biegł do komina. Pomyślał o przejściu na sąsiedni statek. Znalazł komin; nie było źle, z boku wystawały zagięte pręty tworzące drabinę. Wspiął się na górę.
— Słyszeliście coś?
Jeszcze jeden pręt i już był na szczycie, tuż obok krzyczącego, czarnego owalu ust, otworu ciemniejszego niż noc wokoło. Nie mógł już dalej iść, chyba żeby do środka. Zamachał ramieniem nad pustką, gdy noga mu się poślizgnęła i już zaczął zsuwać się w głąb mrocznego tunelu, lecz w ostatniej chwili dłoń znalazła wsparcie na poprzecznej sztabie w kominie — nierównym, pordzewiałym i pokrytym tłustą czernią kawałku metalu. Wspiął się na krawędź i usiadł na niej okrakiem. Przytrzymał się blach i spojrzał na gwiazdy. Teraz, gdy głosy były tylko odległym pomrukiem, widział gwiazdy tak, jak nie widywał ich dotychczas nigdy. Czy to były nowe gwiazdy? Kolorowe. Tych barw przedtem nie zauważał.
Palce mu zdrętwiały, nogi zaczął ogarniać skurcz, gdy stwierdził, że nie słyszy już głosów. Nie wiedział, czy da radę zejść, przez chwilę pomyślał, że spadnie w czeluść bezdennego, mrocznego tunelu, co nie było już wcale tak atrakcyjne, jak z początku. W końcu zdołał rozprostować nogi. Sforsował krawędź i znalazł wystające z gładzi pomalowanego metalu szczeble.
Gdy ktoś urodzi się na statku i żyje na statkach, są one dla niego czymś tak normalnym jak ulice dla innych. Billy wiedział, że jeżeli uda mu się dostać na sam dziób i wystarczająco mocno odbije się stopami, to zdoła wylądować na rufie sąsiedniego statku. Były jeszcze inne sposoby przedostawania się ze statku na statek, pozwalające nie korzystać z trapów i kładek. Używał ich czasem. Nawet po zmroku. Bez chwili namysłu ruszył w drogę. Był już blisko brzegu, gdy poczuł jak ból rozdziera mu bosą stopę. Nadepnął na zardzewiałą, stalową cumę, która igiełkami drutów utkwiła głęboko w ciele. Usiadł i spróbował po omacku uwolnić stopę. Gdy tak siedział oparty o barierkę, zaczął się trząść. Zrozumiał, że policji wymknął się tylko przez przypadek.
Szukali go i wiedzieli kim jest!
Rzeczywistość zaczynała do niego docierać. Policja ustaliła jego tożsamość i odnalazła go, i gdyby nie wyszedł akurat na mostek, już by go mieli.
Gdy dotarł do brzegu, niebo rozjaśniało się z wolna. Sylwetka miasta rysowała się mrocznym konturem. Wyszedł daleko od skupiska zacumowanych statków. Wydawało mu się, że dostrzega ludzi kręcących się w pobliżu Dwudziestej Trzeciej Ulicy, ale z tej odległości nie mógł wiedzieć na pewno.
Skoczył na nabrzeże i pobiegł ku rzędowi szop. Mała, bosa, umazana kopciem, ciężko wystraszona postać. Szybko zniknął w cieniach.
12
Fala gorąca przypiekała miasto od tak długiego czasu, że przestano ją już komentować, cierpiano w milczeniu. Gdy Andy jechał na górę, windziarz, szczupły chłopak o wyglądzie sugerującym niewyspanie, oparł się o ścianę i oddychając przez szeroko otwarte usta pocił się w ciszy, plamiąc i tak już wilgotny mundur. Rano, kilka minut po siódmej, Andy otworzył zewnętrzne drzwi mieszkania 41-E. Gdy zamknęły się za nim, zapukał do wewnętrznych i skłonił się głęboko w kierunku kamery TV. Zamek szczęknął i w drzwiach pojawiła się dopiero obudzona Shirl w nocnym negliżu, z nie uczesanymi włosami.
— Całe dnie minęły — powiedziała padając mu w ramiona, pocałowali się. Zapomniał o ściskanym pod pachą plastikowym zawiniątku, które upadło na podłogę.
— Co to jest? — spytała; wciągając go do środka.
— Płaszcz przeciwdeszczowy. Za godzinę idę na służbę, a zapowiadali deszcz.
— Nie możesz zostać?
— A myślisz, że bym nie chciał? — ucałował ją raz jeszcze i mruknął bez humoru: — Wiele się zdarzyło, odkąd ostatnio się widzieliśmy.
— Zaparzę kawy, to nie potrwa długo. Chodź, opowiesz mi w kuchni.
Nalewała wodę, Andy tymczasem usiadł i popatrzył w okno. Nad horyzontem zbierały się ciemne chmury tak ciężkie, że zdawały się zwisać tuż nad dachami budynków.
— W mieszkaniu się tego nie czuje, ale dzisiaj jest jeszcze gorzej. W powietrzu jest masa wilgoci; pewnie około dziewięćdziesięciu dziewięciu procent.
— Znalazłeś chłopaka Chungów?
— Nie. Może jest na dnie rzeki, kto wie. Minęły dwa tygodnie, odkąd uciekł ze statku, i nie natrafiliśmy dotąd na żaden ślad. Mamy teraz priorytet papieru i wydrukowaliśmy nawet jego portret pamięciowy razem z odciskami palców i opisem, i rozesłaliśmy do wszystkich komend. Sam zaniosłem kopie do Chinatown i do najbliższych komisariatów i porozmawiałem z detektywami. Z początku założyliśmy obserwację jego mieszkania, lecz zrezygnowaliśmy i teraz mamy kapusiów na statku. Będą mieli oczy szeroko otwarte i dadzą znać, gdyby cokolwiek zobaczyli, a jak długo nie przyjdą z informacją, tak długo nie dostaną pieniędzy. To wszystko, co możemy na razie zrobić.
— Myślisz, że go złapiecie?
Andy wzruszył ramionami i podmuchał na filiżankę kawy, którą mu wręczyła.
— Nie wiadomo. Jeśli będzie się trzymał z dala lub wyjedzie z miasta, to możemy już nigdy na niego nie trafić. Teraz to już tylko kwestia szczęścia, tylko traf może nam pomóc. Szkoda, że ci z Ratusza tego nie rozumieją.
— A zatem wciąż prowadzisz tę sprawę?
— Pół na pół, i to jest najgorsze. Ci z góry wciąż domagają się, bym znalazł szczeniaka, ale Grassy przekonał ich, że równie dobrze mogę zajmować się tym poświęcając połowę czasu na normalne obowiązki, a połowę na sprawdzanie wszystkich śladów. Zgodzili się. Co, jak znasz Grassy’ego, oznacza, że pracuję normalnie razem ze składem wydziału, a po godzinach szukam Billy’ego Chunga. Zaczynam nienawidzieć tego gówniarza. Żałuję, że nie jestem w stanie dowieść, że się utopił.