Выбрать главу

— Też masz ochotę? — krzyknęła do drugiego.

— Nie, nie — zapiszczał, pomagając pozbierać się pierwszemu i wycofując się pospiesznie.

Kobieta schyliła się i podniosła nóż. Drugi z napastników dźwignął wreszcie na nogi oszołomionego kolegę i pociągnął go za najbliższy róg. Wszystko to trwało parę sekund. Shirl przez cały ten czas stała pod ścianą i trzęsła się ze strachu.

— Zaskoczyłam ich — ucieszyła się kobieta, oglądając stary nóż do krojenia mięsa. — Potrafię zrobić z tego lepszy użytek niż oni. Zwykłe gówniane szczeniaki. — Była podniecona i szczęśliwa. Ani na chwilę nie puściła ręki dziecka, które płakało teraz głośniej.

Nie napotkały już więcej kłopotów, ale kobieta odprowadziła Shirl aż do drzwi.

— Dziękuję bardzo, nie wiem, co bym sama zrobiła…

— Żaden kłopot — kobieta była wciąż w dobrym humorze. — Widziałaś, co z nim zrobiłam. No i kto ma teraz nóż? — Odeszła, dźwigając w jednej ręce ciężki zbiornik, drugą ciągnąc za, sobą dziecko.

Shirl weszła do domu.

— Gdzie byłaś? — spytał Andy, gdy pojawiła się w drzwiach. — Zaczynałem się już zastanawiać, co się z tobą stało.

W pokoju było ciepło, w powietrzu unosił się lekki zapach dymu, a Andy i Sol siedzieli przy stole z drinkami w dłoniach.

— Byłam po wodę. Kolejka ciągnęła się aż do przecznicy. Dali mi tylko sześć kwart, znów obcięli racje — spostrzegła gniewne spojrzenie Andy’ego i postanowiła nic nie wspominać o incydencie w drodze powrotnej. Byłby wówczas dwakroć bardziej rozdrażniony, a nie chciała, by coś popsuło im nastrój.

— Zaiste, wspaniale — powiedział sarkastycznie Andy. — Racje były już i tak za małe, a zatem obniżono je jeszcze bardziej. Lepiej zdejmij te mokre rzeczy, Shirl, a Sol naleje ci Gibsona. Właśnie doszedł jego domowy wermut, a ja dokupiłem trochę wódki.

— Wypij to — powiedział Sol, wręczając jej oziębioną szklankę. — Ugotowałem zupę z ener-G, to jedyny sposób, by przyswoić to bezboleśnie. Zaraz będziesz mogła jeść. To będzie na pierwsze danie, przed… — nie dokończył zdania, wskazując brodą na lodówkę.

— Co jest? — spytał Andy. — Tajemnica?

— Nie mamy żadnych tajemnic — Shirl otworzyła lodówkę. — Tylko niespodziankę. Byłam dziś na rynku i kupiłam po jednym dla każdego z nas. — Wyjęła talerz z trzema małymi sojowymi zrazami. — To nowy gatunek, mówili o tym w telewizji, reklamują jako przywędzane.

— To musiało kosztować majątek — powiedział Andy. — Nie będziemy mieli co jeść przez resztę miesiąca. — Nie są aż tak drogie. Zresztą, kupiłam je za moje pieniądze, nie ruszyłam budżetu domowego.

— To bez znaczenia, pieniądze to pieniądze. Za to, co na nie wydałaś, moglibyśmy prawdopodobnie jeść przez tydzień.

— Zupa podana — powiedział Sol, stawiając talerz na stole.

Coś ścisnęło Shirl w gardle i nie mogła nic powiedzieć. Usiadła, wbiła wzrok w talerz i z trudem pohamowała łzy.

— Przepraszam — rzekł Andy. — Ale wiesz, jak ceny idą w górę. Musimy wybiegać myślą naprzód. Podniesiono podatek miejski, teraz wynosi on dziewięćdziesiąt centów. Wszystko przez to, że zwiększono opłaty na opiekę społeczną. Zimą będzie ciężko. Nie myśl, że nie cenię sobie…

— Jeśli tak wysoko to cenisz, to czy mógłbyś się zamknąć i zjeść zupę? — spytał Sol.

— Nie wtrącaj się, Sol — powiedział Andy.

— Nie będę się wtrącał, ale nie przenoś swoich konfliktów do mojego pokoju. A teraz spokój, posiłek taki jak ten, nie powinien zostać niczym zepsuty.

Andy już chciał coś odpowiedzieć, ale rozmyślił się. Zamiast tego sięgnął przez stół i ujął dłoń Shirl.

— To będzie z pewnością smaczne — powiedział. — Zrobiłaś nam dużą przyjemność.

— Najpierw spróbuj zupy — powiedział Sol, spoglądając zezem na pełną łyżkę. — Ale zrazy to będzie z pewnością niebo w gębie.

Jedli zupę w milczeniu, aż Sol zaczął opowiadać jedną ze swoich historyjek z czasów Nowego Orleanu, która była tak nieprawdopodobna, że nie można było się nie roześmiać. Atmosfera wyraźnie się poprawiła. Sol rozdzielił resztę Gibsona, a Shirl podała tymczasem zrazy.

— Gdybym tak mógł upić się dość, by to coś smakowało mi jak mięso — stwierdził Sol z pełnymi ustami, przeżuwając z widoczną przyjemnością.

— Całkiem smaczne — powiedziała Shirl, a Andy przytaknął.

Dziewczyna szybko zjadła swój zraz i kawałkiem suchara wybrała z talerza sos. Upiła drinka. Kłopoty z wodą wydały się teraz tak odległe. Co ta kobieta mówiła o swoim dziecku?

— Czy wiecie może, co to jest kwaski? — spytała. Andy wzruszył ramionami.

— Wiem tyle, że to jakaś choroba. Czemu pytasz? — Rozmawiałam trochę z kobietą, która stała przede mną w kolejce po wodę. Miała ze sobą małego chłopca, który był chory właśnie na ten kwaski. Nie rozumiem, czemu zatem zabrała go na deszcz i nie wiem, czy to nie jest zaraźliwe.

— Zaraźliwe nie jest na pewno — powiedział Sol. — Kwaski to skrót od kwashiorkor. Gdybyś w trosce o swoje zdrowie tak jak ja oglądała programy medyczne lub zajrzała czasem do książki, to wiedziałabyś o niej wszystko. Nie możesz się zarazić, bo to choroba wynikająca z niedoborów, tak jak beri-beri.

— O tej też nigdy nie słyszałam.

— Ta jest rzadka, ale kwaski spotyka się ostatnio coraz częściej. Powodowany jest przez niedobór protein. Kiedyś była znana tylko w Afryce, obecnie jednak panoszy się w całych Stanach Zjednoczonych. Miłe, prawda? Nie ma mięsa, soczewica i fasola sojowa są za drogie, a zatem mamusie napychają dzieci sucharami i cukierkami, wszystkim, co jest tanie…

Żarówka zamigotała i zgasła. Sol znalazł po omacku drogę przez pokój i w gmatwaninie piętrzących się na lodówce drutów odszukał przełącznik małej lampki. Mdły blask rozproszył ciemność.

— Trzeba je naładować — mruknął — lecz można poczekać z tym do rana. Większy wysiłek po jedzeniu źle wpływa na krążenie krwi i trawienie.

— Cieszę się, że pan tu jest, doktorze — powiedział Andy. — Bo widzi pan, mam pewien kłopot. Otóż, wszystko co zjem wędruje mi od razu do żołądka…

— Bardzo zabawne, panie Mądraliński. Naprawdę, nie rozumiem Shirl, jak możesz wytrzymać z tym żartownisiem. Po jedzeniu wszyscy poczuli się lepiej, rozmawiali aż do czasu, gdy Sol ogłosił, że wyłącza światło, by oszczędzać akumulatory. Mała kostka zalatującego rybą węgla morskiego spłonęła na popiół i pokój zaczął się wychładzać. Powiedzieli sobie dobranoc i rozeszli się. Andy wyszedł pierwszy, by znaleźć latarkę. W ich pokoju było jeszcze zimniej .

— Idę spać — powiedziała Shirl. — Nie jestem naprawdę zmęczona, ale to jedyny sposób, by się ogrzać. Andy bezskutecznie pstrykał przełącznikiem.

— Wyłączyli prąd, a ja muszę jeszcze zrobić parę rzeczy. Co się dzieje? Już od tygodnia jesteśmy co wieczór pozbawiani elektryczności.

— Pozwól mi się położyć — poprosiła Shirl. — Nie mam wyjścia.

Rozłożył notatnik na komodzie, obok położył formularz z odzysku i zaczął przepisywać informacje do raportu.

Prawą dłonią rytmicznie ściskał latarkę. Miasto było ciche tej nocy, deszcz i ziąb przegoniły ludzi z ulic. Powarkiwanie małego generatorka, przerywane od czasu do czasu poskrzypywaniem rysika na plastiku, brzmiało w tej ciszy nienaturalnie głośno. Było dość światła, by Shirl mogła rozebrać się. Zadrżała zdjąwszy wierzchnią odzież i szybko naciągnęła grubą zimową piżamę i pocerowaną parę skarpet, których używała tylko do snu. Na to narzuciła jeszcze ciepły sweter. Prześcieradła były zimne i wilgotne, nie zmieniali ich od kiedy zaczęły się kłopoty z wodą. Wietrzyła je jak często się dało, ale to niewiele pomagało. — Co przepisujesz? — spytała.