— To wygląda na wtrącanie się w sprawy osobiste, Sol. Jak można powiedzieć ludziom, że nie wolno im mieć dzieci?
— Przestań! Kontrola urodzin w ogóle nie ma nic wspólnego z dziećmi, przynajmniej bezpośrednio. To tylko oznacza, że ludzie mogą dokonać wyboru, jak chcą żyć. Jak bezmyślne, kłębiące się i mnożące bez opamiętania zwierzęta czy jak istoty rozumne. Czy małżeństwo będzie miało jedno, dwoje czy troje dzieci, zależnie od tego, jaka liczba pomoże utrzymać populację na stałym poziomie i pozwoli każdemu żyć dostatnio i pełnią życia.
A jeśli tych dzieci będzie czworo, pięcioro czy sześcioro, ogłupiałych i nie zadbanych, to wychowają się w głodzie, chłodzie i beznadziei. Tak jak dzieje się to wokoło — dodał, wskazując na okno.
— Gdyby świat był taki, jak mówisz, to znaczyłoby, że każdy jest dzisiaj bezmyślnym, samolubnym draniem. To wynika z twoich słów.
— Nie, nie myślę aż tak źle o rasie ludzkiej. Po prostu, nikt im tego nigdy nie powiedział, zwierzętami się urodzili i zwierzętami umrą, przynajmniej wielu, zbyt wielu. Winić o to można parszywych polityków i tak zwanych przywódców narodu, którzy unikali kłopotliwych tematów. To była kontrowersyjna kwestia, a wystarczyło stwierdzić, że miną jeszcze cale lata zanim stanie się ona istotna. Ważne jednak było to, co mam dzisiaj i da diabła z kłopotami. I tak nim minęło stulecie, człowiek wykorzystał wszystkie rezerwy, które ta planeta gromadziła przez miliony lat i nikt nawet nie spróbował wysłuchać tych, którzy usiłowali ostrzec przed niebezpieczeństwami nadmiernej produkcji i rozpasanej konsumpcji. Byli ignorowani aż do chwili, gdy ropa się skończyła, gleba wyjałowiała i spłynęła, drzewa zostały wycięte, zwierzęta wytrzebione, ziemia zatruta, i jedyne co zostało, to siedem miliardów ludzi walczących o nędzne resztki i egzystujących jak się da, i wciąż mnożących się bez opamiętania. Tak więc mówię, że czas nadszedł, by powstać i dokonać rachunku.
Wepchnął stopę w but, wciągnął sznurówki i zawiązał je. Potem wyjął z szafy nadjedzoną przez mole górę od munduru. Na tle oliwkowoszarej zieleni widniało kilka kolorowych wstążek, pod nimi była przypięta odznaka strzelca wyborowego i znaczek szkoły technicznej .
— Musiało się skurczyć — powiedział, usiłując dopiąć się na brzuchu. Następnie owinął szyję szalem i nałożył stary, sfatygowany płaszcz.
— Dokąd idziesz? — spytała zdumiona Shirl.
— Idę wyrazić swoje zdanie, szukać guza, jak określił to nasz przyjaciel Andy. Mam siedemdziesiąt dwa lata i udało mi się dożyć do dzisiaj w dobrym zdrowiu, ponieważ zawsze trzymałem się z dala od wszystkiego, unikałem kłopotów, trzymałem gębę zamkniętą na kłódkę i nie bawiłem się w ochotnika, dokładnie tak, jak nauczyło mnie wojsko. Nie wiem, może zbyt wielu było na tym świecie takich jak ja, nie wiem, może powinienem przyłączyć się do protestu o wiele wcześniej, lecz nigdy, nigdy nie znajdowałem niczego, przeciwko czemu chciałbym protestować. Teraz jest inaczej. Dziś spotkają się siły ciemności i siły światłości. Zamierzam przyłączyć się do tych drugich.
Naciągnął na uszy wełnianą, wojskową czapkę i skierował się do drzwi.
— O czym ty mówisz, Sol? Proszę, powiedz mi, co to wszystko ma znaczyć? — błagała Shirl, nie wiedząc, czy ma śmiać się, czy płakać.
— Dziś jest wiec. Te dupki z „Chrońmy Nasze Dzieci” maszerują dziś na Ratusz, chcą obalić ustawę. Jest jeszcze drugi mityng, tych, którzy popierają ustawę, a im więcej nas będzie, tym lepiej. Jeśli dość ludzi stanie. tam i krzyknie, co myśli, to może zostaną usłyszani i może tym razem ustawa wyjątkowa przejdzie w kongresie. Może.
— Sol… — zawołała za nim, ale był już za drzwiami. Wrócił późnym wieczorem. Andy pomógł dwóm sanitariuszom dźwigać nosze po schodach. Sol był blady, nieprzytomny. Przywiązany do noszy oddychał ciężko.
— Doszło do walk ulicznych — powiedział Andy. — Niemal zamieszek Sol maszerował ze wszystkimi. Przewrócono go, ma złamane biodro. — Spojrzał na Shirl bez uśmiechu, zmęczony.
Sanitariusze stawiali nosze w pokoju.
20
Woda była pokryta cienką warstewką lodu, który pękał z trzaskiem, gdy Billy zanurzał puszkę. Wchodząc na górę zauważył, że wynurzył się kolejny stopień pordzewiałych schodów. Wyczerpali już stąd sporo wody, ale zbiornik zdawał się nadal być przynajmniej w połowie pełny.
— Z wierzchu tworzy się lód, ale pewnie nie zamarznie cały aż do dna — powiedział do Piotra, zamykając i blokując drzwi. — Tam jest jeszcze cała masa wody.
Codziennie starannie mierzył jej poziom i równie starannie zamykał drzwi, zupełnie jakby były to wrota sejfu pełnego pieniędzy. Zresztą, nic w tym dziwnego, woda była ich pieniędzmi. Jak długo brakowało jej w mieście, tak długo dostawali za nią całkiem dobrą cenę, a żeby jeść i ogrzać się potrzebne były dolce.
— No i jak to widzisz, Piotrze? — spytał zawieszając puszkę nad drżącym płomykiem smrodzącego węgla morskiego. — Czy przestanie ci się wydawać, że możemy żyć samą wodą? Możemy ją przecież sprzedawać i za to kupować żywność.
Piotr siedział nieruchomo i wpatrywał się tępo w otwór drzwiowy. Nie zwrócił uwagi na Billy’ego, aż ten nie krzyknął i nie powtórzył pytania. Potrząsnął ze smutkiem głową.
— Którzy brzuch swój ponad Boga przekładają i którzy wstyd swój na chwałę pragną obrócić… — zaintonował. — Wyjaśniłem ci już, że zbliżamy się do końca wszelkich rzeczy materialnych. Jeśli pożądasz ich, będziesz zgubiony…
— A zatem i ty jesteś zgubiony? Nosisz ubranie, które kupiłem za tę wodę, jesz, co ci przyniosę. No to o co chodzi?
— Jem po to, by dotrwać do Dnia — odpowiedział szczerze, wyglądając przez próg na rozmyte, listopadowe słońce. — Już blisko, tylko parę tygodni. Aż trudno uwierzyć, że to już. Cóż za błogosławieństwo, że zdarzy się to za naszego żywota.
Dźwignął się na nogi i wyszedł. Billy usłyszał, jak schodzi na dół.
— Koniec świata — mruknął do siebie, mieszając pływające w wodzie granulki ener-G. — Głupstwa, zupełne dziwactwo.
Myśał o tym nie pierwszy raz, lecz nigdy nie wspomniał nic Piotrowi. Wszystko, co ten mówił, brzmiało jak bredzenie, ale akurat to mogło być prawdą. Piotr był w stanie przytaczać dowody z Biblii i innych ksiąg. Nie miał ich wprawdzie teraz, ale czytał je tyle razy, iż potrafił recytować cale fragmenty. Czemu nie? Czemu niby świat miałby trwać dłużej w ten sposób? Owszem, nie zawsze tak było. Billy oglądał stare filmy w telewizji, nie wszystko zmieniło się tak szybko. Nic nie przemawiało za ocaleniem takiego świata i może Piotr miał rację i dzień Nowego Roku będzie Dniem Sądu Ostatecznego…
— Dziwaczny pomysł — powiedział głośno, lecz zadrżał i przytrzymał ręce nad pełgającym płomykiem. Nie było tak źle. Miał na sobie dwa swetry i starą marynarkę z kawałkami dętki naszytymi na przetartych łokciach i było to cieplejsze niż wszystko, co nosił do tej pory. Jadali całkiem dobrze. Nabrał łyżką bulionu z ener-G i siorbnął głośno. Karty opieki społecznej kosztowały sporo zielków, lecz było warto, naprawdę było warto. Mieli i lepsze jedzenie, i przydziały wody, tak że mogli spokojnie sprzedawać swój zapas. I przynajmniej raz na tydzień udawało mu się wąchać LSD. Taki świat nie skończy się jeszcze długo. Do diabła z tym, świat nie jest taki zły, dopóki ma się oczy szeroko otwarte i umie się zadbać o swoje interesy.