Выбрать главу

Głos umilkł nagle ucięty głośnym klaśnięciem, to Mrs Miles wymierzyła jej policzek.

— Licz się ze słowami, zdziro — powiedziała Mrs Miles. — Nikt nie będzie obrażał mojej przyjaciółki.

— Pani nie ma prawa!

— Nie szkodzi, jeśli jeszcze raz zobaczę, że kręcisz się w okolicy, to znów ci przyłożę.

Obie kobiety stanęły naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem i obie zapomniały na chwilę o Shirl. Były w podobnym wieku, pędziły podobny tryb życia, chociaż Mary Haggerty poznała trochę świata, zanim wyszła za mąż. Wyrosła. jednak na ulicy i znała prawa, którymi ta się rządziła. Miała do wyboru — albo walczyć, albo zaraz wycofać się.

— To nie twoja sprawa — powiedziała.

— Sama decyduję, która sprawa jest moja, a która nie — Mrs Miles powoli ścisnęła dłoń w pięść i cofnęła ją jakby dla nabrania rozmachu.

— To nie twój interes — stwierdziła siostra Mike’a, ale wycofała się kilka kroków.

— Spadaj — rzuciła triumfalnie Mrs Miles.

— Jeszcze wam pokażę! — zawołała Mrs Haggerty przez ramię, oddalając się i zbierając strzępki swej godności. Mrs Miles roześmiała się zimno i splunęła za odchodzącą.

— Przepraszam, że zostałaś w to wplątana — powiedziała Shirl.

— Cała przyjemność po mojej stronie. Szkoda, że do niczego nie doszło. Walnęłabym ją. Znam takie jak ona.

— Tak naprawdę nie jestem jej winna żadnych pieniędzy…

— A kogo to obchodzi? Nawet szkoda, że nie jesteś, tak byłoby zabawniej.

Mrs Miles pożegnała się z nią przed bramą i krocząc pewnie zniknęła za rogiem. Poczuwszy się nagle słabo, Shirl wspięła się na schody i weszła przez nie zamknięte na klucz drzwi.

— Wyglądasz na wykończoną — powiedział Sol na jej widok. Cały, prócz twarzy, był owinięty kocami; wełnianą czapkę naciągnął aż na uszy. — Wyłącz to coś, dobrze? Trudno powiedzieć, czy najpierw od tego oślepnę, czy ogłuchnę.

Shirl odstawiła torbę i wyłączyła świecący jaskrawo telewizor.

— Zaczyna się robić zimno na dworze — powiedziała. — Tutaj też jest już chłodno. Rozpalę ogień i podgrzeję ci przy okazji trochę zupy.

— Żadnych więcej płatków mięsnych, to „gówno” — stwierdził tonem żałosnej skargi i zrobił obrażoną minę.

— Nie powinieneś tak mówić — stwierdziła cierpliwie Shirl. — To prawdziwe mięso, dokładnie to, czego ci potrzeba.

— Tego, czego potrzebuję, to już nie ma. Czy wiesz z czego są te płatki mięsne? Słyszałem wszystko dziś w telewizji, nie żebym chciał, ale jak miałem wyłączyć to cholerstwo? Rozpoczęto kosztowny program zagospodarowywania dzikich obszarów Florydy. Jakie tam zresztą dzikie tereny, powinni usłyszeć to ci z Miami Beach. Dali sobie spokój z osuszaniem bagien i zamiast tego kombinują teraz różne dziwne rzeczy. Fermy ślimaków, jak ci się to podoba? Hodują tam wielkie, zachodnioafrykańskie ślimaki, trzy czwarte funta mięsa w każdej skorupie. Patroszy się je, odwadnia, tnie, napromieniowuje, pakuje i w tym stanie głodującym chłopakom na zimnej północy. Płatki mięsne. No i co o tym myślisz?

— Brzmi nieźle — rzekła Shirl, wrzucając do rondla z wodą płatki przypominające kawałki drewna. — Widziałam raz w telewizji, jak jedli ślimaki, to chyba było we Francji. Podobno uważają je tam za nie lada przysmak.

— Dla Francuzów to może i jest przysmak, ale nie dla mnie… — Sol rozkaszlał się, a gdy atak minął, przez dłuższą chwilę leżał blady i nie poruszał się, tylko ciężko oddychał.

— Chcesz trochę wody do popicia?

— Nie, już w porządku. — Wzburzenie przeszło mu wraz z kaszlem. — Przepraszam, że wyładowuję się na tobie, dziecko, dbasz o mnie i w ogóle. Nie przywykłem po prostu do takiego wylegiwania się. To że przez całe życie utrzymywałem dobrą sylwetkę, to wynik regularnych ćwiczeń, ot co, trzeba dbać o siebie samemu, a nie prosić o to innych. Lecz niektórych rzeczy powstrzymać się nie da — opuścił głowę i spojrzał ponuro na koce. — Lata lecą i kości stają się kruche. Wystarczy upaść i już pakują cię w gips aż po brodę.

— Zupa gotowa…

— Nie teraz, nie jestem głodny. Może jednak włączyłabyś telewizję, chociaż nie, zostaw, dość tego. W wiadomościach podali, że ustawa wyjątkowa będzie miała szanse przejść dopiero po paru miesiącach bełkotu w kongresie. Nie wierzę w to. Zbyt wielu ludzi nic o niej nie wie, zbyt wielu ona nie obchodzi więcej niż zeszłoroczny śnieg. Brak jakiegoś sensownego nacisku na kongres, a bez tego ani rusz. Dalej będziemy mieli w tym kraju kobiety z dziesięciorgiem głodujących dzieci, uważające posiadanie mniejszej rodziny za coś podejrzanego lub złego. Tak, to pewnie głównie wina katolików. Wciąż zachowują się, jakby nie byli przekonani, że kontrola urodzin może przynieść coś dobrego…

— Sol, proszę, nie bądź antykatolicki. Rodzina mojej matki…

— Nie jestem antyżaden i kocham rodzinę twojej matki. Czy jeśli powiem, że Matka Cotton była, zdziwaczałą starą idiotką z bzikiem na punkcie palenia czarownic, która osobiście pomagała oprawiać starsze panie, to będzie znaczyło, że jestem przeciwko purytanom? To historia. Twój Kościół prowadził od lat kampanię przeciwko jakiejkolwiek społecznej akceptacji kontroli urodzeń. Ale to też już historia. A dowody na to, że Kościół się mylił, mamy za oknem. Zmusili całą resztę społeczeństwa, by przyjęła ich sposób myślenia i przekonania, i teraz wszyscy razem pójdziemy do diabła…

— Nie jest tak źle. Kościół nie jest w zasadzie przeciwko samej idei kontroli urodzin, ale przeciwko sposobowi, w jaki się to robi. Zawsze aprobował kalendarzyk…

— To nie jest szczególnie dobra metoda. Pigułki też są zawodne i nie nadają się dla wszystkich. Kiedy wreszcie zgodzą się na złoty krążek. To jedyny naprawdę skuteczny sposób. Czy wiesz, od jak dawna istnieje on jako absolutnie bezpieczny w użyciu i nieszkodliwy i tak dalej? Od sześćdziesiątego czwartego, gdy paru bystrych chłopaków z John Hopkins rozwiązało problem efektów ubocznych. Od trzydziestu pięciu lat mamy już ten mały kawałek plastiku, który kosztuje raptem parę centów. Raz umieszczony, może zostać tam przez lata i nie zakłóca żadnych procesów życiowych. Nie wypada i kobieta nie czuje nawet, że tam jest, ale jak długo jest, tak długo nie zachodzi w ciążę. Wystarczy go wyjąć i może znowu mieć dzieci. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nikt naprawdę nie wie, jak to działa. Może gdyby była to tajemnica przez duże T, to cały ten twój Kościół zaakceptowałby wreszcie tę metodę, uznając jej skuteczność za objaw woli boskiej.

— Zaczynasz bluźnić, Sol!

— Ja? Nigdy! Mam takie samo prawo, by próbować odgadnąć zamysły Boga, jak każdy. A tak naprawdę, to nie mam z Nim nic wspólnego. Usiłuję po prostu znaleźć jakiś punkt zaczepienia, który Kościół katolicki mógłby wykorzystać, by zaakceptować wreszcie ów wynalazek i ulżyć cierpiącej ludzkości.

— Rozważają to teraz.

— Wspaniale. Tyle że o prawie trzydzieści pięć lat za późno. Może zresztą byliby w stanie coś jeszcze zdziałać, chociaż ja w to wątpię. Jak zwykle, coś dzieje się za późno, czegoś jest za mało. Świat nie kończy się, on już się skończył i to my sami do tego doprowadziliśmy, własnoręcznie podcinając naszą gałąź.

Shirl zamieszała zupę i uśmiechnęła się do niego.

— Nie przesadzasz jednak trochę? Nie można wszystkiego zwalać na przeludnienie.

— Można, do zardzewiałej rury nędzy, jeśli wybaczysz mi to wyrażenie. Węgiel, który miał starczyć na całe stulecia, został wybr~,y ido końca, ponieważ masa ludzi chciała się ogrzać. Pódobnie jest z ropą.’Zostało jej tak mało, że nikogo nie stać na to, żeby ją spalać. Przetwarza się ją na chemikalia, plastiki i żarcie. A rzeki, kto je zatruł? Woda, kto ją wypił? Gleba, kto ją wyjałowił i zniszczył? Co tylko się dało, vc~szystko zostało zdarte, zużyte, wyczerpane. Zostało nam tylko jedno źródło surowców, dla nas naturalnych, parkingi pełne starych samochodów. Nie ma już niczego innego i wszystko czym możemy się pochwalić jako dorobkiem, to parę miliardów rdzewiejących wozów. Kiedyś cały świat był nasz, ale zjedliśmy i wypaliliśmy go i teraz go już nie mamy. Kiedyś prerie były czarne od bizonów, przynajmniej tak uczyli mnie w szkole, lecz nigdy ich nie widziałem. Wszystkie zostały zamienione w befsztyki i żer dla moli. Czy sądzisz, że zrobiło to na rasie ludzkiej jakieś wrażenie? Albo wieloryby, gołębie wędrowne lub rozkrzyczane żurawie, czy jakiekolwiek inne z setek wymazanych już z powierzchni ziemi stworzeń. Czy ich zagłada obeszła kogokolwiek? To proste jak świński ogon. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wiele mówiło się o budowaniu instalacji zasilanych energią atomową, zdolnych oczyszczać wodę morską. Pustynie miały rozkwitnąć i w ogóle miało być inaczej. Skończyło się na gadaniu. To, że kilku ludzi dostrzegło zagrożenie, to było za mało, nie byli w stanie przekonać do tego innych. Zbudowanie jednej siłowni z elektrownią trwa .przynajmniej pięć lat, tak zatem te, które miałyby dostarczyć nam wody i elektryczności teraz, powinny zostać wybudowane wtedy. Nie zostały. To proste.