Выбрать главу

Cel projektu, metody eksperymentalne, przewidywane rezultaty, ranking analizy macierzowej. Ranking analizy macierzowej?

Odwróciłam stronę w poszukiwaniu instrukcji i kartka wypadła. Nie zamieszczono żadnej instrukcji ani tu, ani na końcu formularza.

— Czy dołączone były instrukcje? — spytałam Flip.

— Skąd mogę wiedzieć? — Wstała. — A to co takiego? Podetknęła mi jeden wycinek pod nos. Reklamę, na której uczesana na pazia blondynka stała obok hupmobilu.

— Chodzi ci o samochód?

— Nieee — odparła, długo wypuszczając powietrze. — Te jej włosy.

— Paź — powiedziałam, pochylając się nad kartką, by zobaczyć, czy to fryzura w stylu Eton, czy chłopczycy. Była pokarbowana w równe fale po obu stronach głowy. — Fale Marcela — wyjaśniłam. — To taka trwała zrobiona specjalnym elektrycznym aparatem. Jego używanie było niemal tak samo przyjemne jak borowanie zębów.

Jednak Flip już straciła zainteresowanie.

— Jeśli każą komuś zostawać po pracy albo robić coś ekstra, to powinni płacić nadgodziny. Na przykład za zszywanie tych wszystkich formularzy i roznoszenie. Nawet aż tam daleko, do Biologicznego.

— Dostarczyłaś je doktorowi O’Reilly’emu? — Pamiętałam, że ma zwyczaj utykać przesyłki po bliżej położonych pokojach.

— Oczywiście. Nawet mi nie podziękował. Co za śwuk!

— Śwuk?

Nie sposób nadążyć za trendami językowymi. Nawet nie staram się tego robić z pozycji naukowej, jednak znam slang, ponieważ używa się go do opisywania mody. Ale tego wyrażenia nie słyszałam nigdy.

— Nie wie pani, co to śwuk? — spytała takim tonem, że wolałabym, by Pippa we Włoszech rozdawała ludziom klapsy. — Zacofany. Bez polotu. Cyber-fucio. Śwuk. — Przebierała obwinie-tymi taśmą ramionami, usiłując znaleźć odpowiednie słowo. — Kompletnie staromodny, bez stylu — powielała i z przesadną Stacją wyszła z pokoju cała w taśmie klejącej i w założonej dołem do góry kamizelce. Wycinków nie zabrała.

Kawiarnie (1450 – 1554)

Moda z Bliskiego Wschodu. Zaczęła się w Adenie, rozprzestrzeniła na Mekkę, Persję i imperium osmańskie. Mężczyźni siedzieli na dywanach po turecku i, słuchając poetyckich recytacji, z malutkich filiżanek sączyli gęstą, czarną, gorzką kawę. W pewnym okresie kawiarnie były bardziej popularne od meczetów i zostały zakazane przez przywódców religijnych, którzy głosili, że odwiedzają je ludzie „o niskich wymaganiach i niewielkich umiejętnościach”. Moda na nie rozszerzyła się na Londyn (1652), Paryż (1669), Boston (1675) i Seattle (1985).

W sobotę rano zadzwoniono do mnie z biblioteki z informacją, że przesunęłam się na czoło listy osób zapisanych na Prowadzeni przez los. Pojechałam więc do Boulder po książkę i prezent dla Brittany.

— Jeśli pani chce, może pani wziąć również Anioły, anioły wszędzie — powiedziała Lorraine. Dziś miała na sobie bluzę z dalmatyńczykiem, a w uszach czerwone kolczyki w kształcie hydrantów. — Dokupiliśmy wreszcie dwa dodatkowe egzemplarze. Akurat teraz, gdy nikt już tego nie bierze.

Kiedy Lorraine przejeżdżała piórem świetlnym po Prowadzonych przez los, przekartkowałam Anioły.

„Twój anioł stróż towarzyszy ci wszędzie — pisano. — Jest zawsze obok ciebie”.

Rysunek przedstawiał anioła z dużymi skrzydłami wychylającego się zza pleców kobiety stojącej w kolejce do kasy w sklepie spożywczym.

„Możesz je ignorować, możesz nawet udawać, że nie istnieją, lecz to ich nie przegoni”.

Dopóki moda na to nie przeminie, pomyślałam.

Wypożyczyłam Prowadzonych przez los i książkę na temat teorii chaosu z diagramami Mandelbrota, by mieć pretekst do wyprawy na Biologię i obejrzenia, w co ubrany jest doktor O’Reilly. Potem pojechałam do centrum handlowego na Pearl Street.

Lorraine miała rację. W księgarni wyprzedawano Anioł w moim mieszkaniu i Gotowanie z cherubinem, a cenę na Anielski kalendarz obniżono o połowę. Przed wejściem urządzono dużą ekspozycję Spotkania z wróżkami czwartego stopnia.

Poszłam na górę do działu dziecięcego, by obejrzeć kolejne książki o wróżkach: Kwietne wróżki (to już było w modzie wcześniej, około roku 1910); Wróżki, wróżki wszędzie; Wróżki, wróżki wszędzie, tom drugi; Kraina wesołych wróżek. Również Król Lew, książki o Batmanie, Power Rangersach’i na temat Barbie.

Znalazłam wreszcie Ropuchy i diamenty w twardej okładce. Uwielbiałam to jako dziecko. Występuje tam wróżka, ale nie ze skrzydłami lila i kapeluszem w kształcie niebieskiego kwiatu dzwoneczka. W książce dziewczynka udziela pomocy odrażającej starej kobiecie, która okazuje się dobrą wróżką w przebraniu. Wartości głębsze kontra pozory. Lubię ten rodzaj przypowieści.

Kupiłam książkę i wyszłam na ulicę. Był piękny dzień babiego lata, niebo błękitne, powietrze rześkie. Centrum handlowe przy Pearl Street jest w sobotę wspaniałym miejscem do analizy trendów, gdyż po pierwsze, przewijają się tam tłumy ludzi, a po drugie, Boulder jest strasznie tip-top. Ludzie z innych części stanu nazywają to miasto Ludowa Republika Boulder. Na ulicach można tu spotkać stoiska rozmaitych wyznawców New Age’u, stragany z falaflami i ulicznych grajków.

Muzyka uliczna też ma swoje manie. Gitary się przeżyły, znowu popularne są bongosy. Po raz pierwszy były modne w 1958 roku, w szczycie powodzenia big-bitu; mają bardzo niski próg przyswajalności. „Uczes ze strąkiem” w stylu Flip jest na fali, podobnie „dawanie do rozumienia uczesem”. I taśma klejąca. Widziałam dwoje ludzi z paskami wokół rękawów, a jeden mężczyzna w dredlokach i w kapeluszu miał taśmę na szyi — coś podobnego nosili Francuzi podczas mody a la victime po rewolucji.

Tak się przypadkowo składa, że wówczas panowała moda na krótkie fryzury, odnowiona potem dopiero w latach dwudziestych dwudziestego wieku. Arystokraci ścinali włosy, by łatwiej wszystko szło na gilotynie, a w okresie cesarstwa krewni i przyjaciele nosili krótkie włosy jako wyraz hołdu dla ofiar. Wiązali również wokół szyi wąskie czerwone kokardy. Wątpię jednak, czy człowiek w dredlokach to samo miał na myśli. A może jednak?

Skończyły się plecaki, wkroczyły małe, dyndające na cienkim pasku portfele. Także kozaczki na kożuszku, dżinsy z dziurą na kolanie i flanelowe koszule w kratkę. Ani śladu sztruksów. Jazda na deskorolkach po chodniku, bez odrobiny szacunku dla ludzkiego życia, była niezwykle modna, podobnie powolny spacer we czwórkę, bez zwracania uwagi na otoczenie. Słoneczniki wypadły, popularne były fiołki. Takoż wygląd w stylu Sinead O’Connor i obwijanie włosów. Wszędzie widziało się długie cienkie pasma włosów ciasno przeplecione barwną nicią.

Kryształy i aromaterapia przeżyły się, zastąpione najwyraźniej przez rozrywki folklorystyczne. Agencje New Age’u oferowały irokeskie sauny, terapię w rosyjskiej bani i peruwiańską przygodę wizjonerską — za dwie osoby 249 dolarów, z posiłkami włącznie. Zauważyłam dwie etiopskie restauracje, filipińskie delikatesy i wózek sprzedający grzanki Indian Nawaho.

Ponadto kilka kawiarni, które wyrosły jak grzyby po deszczu: „Wyskok”, „Espresso ekspress”, „Cafe Lottie”, „Filiżanka u Joego”, „Cafe Java”.

Po chwili miałam dosyć omijania klaunów i deskorolkarzy, więc zaszłam do „Matki Ziemi”, która teraz nazywała się „Cafe Krakatau” (na wschód od Jawy). Wewnątrz było równie tłoczno jak w alejkach centrum. Kelnerka z pasmem włosów na łysej czaszce zapisywała nazwiska.

— Czy chce pan usiąść przy wspólnym stole? — pytała chłopaka przede mną, wskazując długi stół, przy którym siedziało dwoje osób po przeciwnych końcach blatu.